Uwierzyliśmy w magiczną moc zbiórek, a one nas zniewoliły. Nie lepiej płacić podatki?

1 tydzień temu

Symbolem tego, co stało się ze zbiórkami w Polsce, może być 16 września 2024 roku. Tego dnia Szymon Hołownia ogłosił, iż w Sejmie odbywa się zbiórka darów dla powodzian. Informował w komunikacie, iż „w akcji, będącej wspólną inicjatywą wszystkich klubów i kół poselskich, mogą uczestniczyć nie tylko posłowie i pracownicy Kancelarii Sejmu, ale wszystkie zainteresowane osoby. Dary, w szczególności wodę w pojemnikach 5 l, zamkniętą hermetycznie żywność, środki czystości itp., można przynosić do punktu zlokalizowanego w namiocie przy ul. Wiejskiej”.

Mieliśmy więc do czynienia z niemal bezprecedensową zgodą polityczną. Politycy i polityczki z każdej strony krzyknęli: zbierajcie!

Spróbujmy uświadomić sobie absurd tej sytuacji: w samym środku powodzi osoby wybrane po to, aby kierować państwem, wspólnie zachęcają obywateli i obywatelki do tego, aby oddolnie pomagali poszkodowanym. A Sejm staje się pomocowym hubem.

Powódź miała oczywiście dramatyczne skutki, ale nie objęła przecież całego kraju, a sytuacja nie była na tyle ekstraordynaryjna, żeby państwo pozostawało wobec niej bezradne – jak choćby na początku wojny w Ukrainie, gdy sięgnięcie po pomoc całego społeczeństwa było koniecznością.

Przyzwyczailiśmy się do tego, iż każdą kryzysową sytuację, większą czy mniejszą, próbujemy ogarnąć zrzutką. Czy zatem sejmowa zbiórka na powodzian nas jeszcze dziwi? Pewnie nie. A powinna, bo to znak, iż zarządzanie państwem stoi na głowie.

Krytykowanie zbiórek zawsze jest trudne. Łatwo zderzyć się z zarzutami o bezduszność, brak wrażliwości. Przecież lepiej, żeby pomocy było więcej niż mniej, kawa nie wyklucza herbaty, a lepiej pomagać tak, jak się potrafi, niż siedzieć z założonymi rękoma.

To wszystko prawda, przynajmniej częściowo. Jednak trzeba pamiętać o tym, iż zbieranie pieniędzy ma również negatywne konsekwencje, które wymagają refleksji, a być może choćby poważnej reformy. Jednocześnie, i to może najważniejsze, krytyka zbiórek nigdy nie jest krytyką osób w nich uczestniczących, a tym bardziej – osób, które w ten sposób szukają pomocy.

Warto uświadomić sobie skalę. Rok temu, przy okazji dziesięciolecia, serwis Zrzutka.pl udostępnił kilka interesujących liczb. Wystartował w 2013 roku, a kolejny rok (pierwszy pełny rok działalności) zakończył z wpłatami w wysokości niespełna 800 tysięcy złotych. Rok później wpłaty wynosiły już ponad 3 miliony złotych. W kolejnych latach wzrost był adekwatnie lawinowy: w 2016 roku suma przekroczyła 5 milionów, w 2018 roku – 40 milionów, w 2019 zbliżyła się do 100 milionów, a w 2022 zebrano ponad 300 milionów złotych.

Lider polskiego segmentu zrzutkowego – serwis Siepomaga.pl – ponad trzy lata temu ogłosił, iż za jego pośrednictwem zebrano aż 1,5 miliarda złotych. Można przypuszczać, iż w tej chwili suma ta przekroczyła 2 miliardy.

Według „Rzeczpospolitej” pod względem zbiórek online Polska plasowała się na piątym miejscu w Europie, choć dziennik donosił równocześnie, iż rynek ten się w naszym kraju kurczy. A przecież internet to nie wszystko, bo zbiórki organizują także organizacje pozarządowe, parafie oraz dziesiątki innych podmiotów. Polki i Polacy zbierają na wszystko – począwszy od ratowania bezdomnych zwierząt, a skończywszy na zakupie tureckiego drona dla Ukrainy.

Za miesiąc znaczna część Polski będzie żyła Wielką Orkiestrą Świątecznej Pomocy, która urosła do rangi jednego z najważniejszych wydarzeń w naszym kraju. Rok temu tylko ta największa w Polsce zrzutka zebrała blisko 282 miliony złotych. Tymczasem nasz liberalny rząd forsuje zmiany w składce zdrowotnej, które spowodują, iż roczne straty dla Narodowego Funduszu Zdrowia będą większe niż środki zebrane przez Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy… od początku jej działalności w 1993 roku!

Wraz z marszałkowską zbiórką darów, przytoczoną na początku zbiórką organizowaną przez marszałka Sejmu, ten przykład najlepiej pokazuje, jak dysfunkcyjnym pod tym względem staliśmy się społeczeństwem.

Początków tej miłości do zbiórek doszukiwać można się w okresie transformacji. W latach 90. państwo rzeczywiście było mało skuteczne jako organizacja. Nie tylko pod względem czystego fiskalizmu – tego, iż pieniędzy w budżecie po prostu brakowało. Problemem były także zmiany strukturalne. Dobrze to widać na przykładzie ochrony zdrowia. Funkcjonujący w okresie PRL-u model siemaszkowski (zakładający całkowite finansowanie tego obszaru z budżetu państwa) nie odpowiadał na zapotrzebowania demokratyzującego się społeczeństwa. Odpowiedzią był szereg działań, które w znacznej mierze okazały się chaotyczne, tak jak „usamodzielnienie” szpitali czy wprowadzenie kas chorych. W konsekwencji system wciąż nie odpowiadał na zapotrzebowania, a jednocześnie społeczeństwo przestało wierzyć w to, iż kiedykolwiek te zapotrzebowania spełni. Ochrona zdrowia jest tylko przykładem; podobnie było w innych obszarach.

Nie przez przypadek Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy wyrosła właśnie wtedy, gdy zaufanie do niewydolnego państwa dramatycznie spadło. W listopadzie 1991 roku – roku usamodzielnienia szpitali – sytuację polityczną w Polsce dobrze oceniało 13 proc. społeczeństwa, a sytuację gospodarczą tylko 6 proc.

Ciekawe wyniki można znaleźć w badaniu przeprowadzonym przez Centrum Badania Opinii Publicznej w tym samym miesiącu tamtego roku: Czy chcemy płacić za naukę i leczenie? Zdecydowana większość badanych opowiadała się za tym, iż nie powinno się płacić za opiekę zdrowotną. Tylko 2 proc. wskazało, iż za opiekę lekarską należy płacić w całości, a 65 proc. ankietowanych uznało, iż nie należy płacić wcale.

Autorzy badania konkludowali: „Wyniki sondażu wykazują, iż koncepcja częściowego chociażby urynkowienia tradycyjnych do tej pory sfer budżetowych, jakimi są służba zdrowia i oświata, nie znajdują – jak na razie – w naszym społeczeństwie zbyt wielu zwolenników. Można się jednak było tego spodziewać, wziąwszy pod uwagę fakt, iż propozycja odpłatności w tak podstawowych dziedzinach jest kierowana do społeczeństwa w większości przekonanego o pogłębianiu się z każdym dniem trudności materialnych. Zdaniem bowiem 80 proc. badanych obniża się ogólny poziom życia ludności, a 64 proc. stwierdza, iż w porównaniu z okresem sprzed roku pogorszyła się sytuacja ich rodzin”.

Od tamtej pory państwo nie zdołało nas przekonać, iż przynajmniej w tych newralgicznych sferach spełni swoje zadanie i okaże się „opiekuńcze”. Przeciwnie – nauczyło nas, iż tam, gdzie ono nie daje rady, musimy brać sprawy w swoje ręce. Mechanizm stary jak świat, z tym iż dawniej organizowano się w obrębie mniejszych społeczności. Nieufający szlachcicowi chłopi „brali sprawy w swoje ręce” i obsadzali dodatkowe pole ziemniakami, którymi dzielili się między sobą za plecami pana. W czasach demokracji i kapitalizmu odpowiednikiem tych odruchów samoobrony stała się Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy, a także internetowe serwisy zbiórkowe. Tyle iż tym razem państwo te samorodne mechanizmy akceptuje, a choćby fetuje – bo w jakiejś części wyręczają je z obowiązków.

Warto wspomnieć, co wzmacnia ten stan. Po pierwsze: rzeczywiste niedomagania państwa w niektórych obszarach – ochrona zdrowia czy opieka społeczna często nie odpowiadają na istotne potrzeby (zawsze z braku pieniędzy, ale dziś coraz częściej także z braku wykwalifikowanego personelu). To sprawia, iż naturalne staje się wypełnienie luk dzięki innych instytucji. To oczywiste i bezdyskusyjne, iż pod wieloma względami polskie państwo mogłoby funkcjonować sprawniej.

Ciekawsza jest jednak druga strona medalu, o której myślimy rzadziej: wcale nie jest tak źle. Trzymając się najważniejszego przykładu, jaki jest ochrona zdrowia, w ubiegłorocznym rankingu Światowej Organizacji Zdrowia nasz kraj zajął 31. miejsce (na 194 ocenione państwa), wyprzedzając między innymi Danię. W większości rankingów wypadamy całkiem dobrze na tle państw z naszego regionu, o podobnej historii. Oczywiście, wciąż jesteśmy w tego typu rankingach wyraźnie za większością zachodnioeuropejskich państw, jednak nie powinno to fałszować pełnego obrazu. Polska jest krajem, który w wielu obszarach radzi sobie znacznie lepiej, niż w roku założenia WOŚP. Jeszcze trudniejsze do przyjęcia jest to, iż ten postęp, jaki by nie był, zawdzięczamy polskiej klasie politycznej, która pracuje nad nim od ponad trzech dekad – niezależnie od opcji, którą reprezentuje. Być może zresztą właśnie silny konflikt polityczny jest główną przyczyną, dla której przyjęcie takiej perspektywy wcale nie jest łatwe.

Tworzy to kolejną paradoksalną sytuację, gdy państwo próbuje działać tak naprawdę wbrew swoim obywatelkom i obywatelom, których oczekiwania zostały obniżone – próbuje dawać im to, czego oni już nie chcą, ponieważ płacą za to prywatnie. W dodatku podmioty charytatywne, które de facto konkurują na tym tle z państwem, mają żywy interes w podtrzymywaniu tego stanu.

Przykładem niech będzie jedna z wielu z wypowiedzi Jerzego Owsiaka, tym razem w reakcji po początku pełnoskalowej agresji Rosji na Ukrainę: „To obywatele w 99 procentach zorganizowali pomoc. Rządowi mogę tylko powiedzieć tyle: super, iż nie przeszkadzacie nam pomagać. Społeczeństwo opanowało tę sztukę doskonale, więc tak naprawdę od systemu niczego już adekwatnie nie oczekuję”.

Założyciel Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy mówi w ten sposób o państwie, które w pomoc Ukrainie zaangażowało się jednak na bezprecedensową skalę. Z drugiej strony wierzę, iż słowa Owsiaka współgrają z odczuciami wielu z nas: państwo jest nieudolne, my zrobimy to lepiej. Brudne szpitalne korytarze kontrastują z nowym sprzętem medycznym, obklejonym czerwonymi serduszkami.

To jednak złudzenie. Jednorazowa zbiórka zawsze będzie efektowna, szczególnie taka z fajerwerkami i koncertami gwiazd, ale państwo działa na większą skalę, prowadzi długofalowe procesy. Jedno życie uratowane dzięki internetowej zbiórce wywoła większe emocje, niż tysiące istnień uratowanych dzięki skutecznej profilaktyce. A dron, na który zrzucała się cała Polska, zapamiętamy lepiej, niż tony sprzętu wojskowego, które nasze państwo przekazuje Ukraińcom, często po prostu nie mogąc poinformować o tym opinii publicznej.

Nic dziwnego, iż większą satysfakcję odczujemy, wklikując się na dobrze przygotowaną stronę internetową zbiórki, niż wypełniając PIT na stronie urzędu skarbowego. A w końcu, jak pokazuje przykład marszałkowskiej inicjatywy, państwo też zaczyna wykorzystywać obywatelską wiarę w magiczną moc zbiórek.

Gdy zbiórki są wyjątkiem od reguły, ich efekt może być choćby pozytywny. Państwo nie ze wszystkim sobie poradzi, społeczeństwo może reagować bardziej elastycznie, a także precyzyjniej. Co więcej, może się zdarzyć, iż państwo z powodów ideologicznych jest opresyjne wobec pewnych zjawisk bądź grup, wówczas oddolność staje się koniecznością. Tak może stać się niezależnie od strony sporu, bo opresja państwa równie dobrze może dotyczyć wyznania, jak i seksualności. W ostatnich latach widzimy to także w przypadku kryzysu humanitarnego na granicy polsko-białoruskiej. Działające tam – wbrew swojemu państwu – organizacje obywatelskie opierają się właśnie na zbiórkach.

Problem zaczyna się, gdy zbiórki stają się stałym elementem społecznego krajobrazu, także w obszarach tak uniwersalnych, jak zdrowie czy opieka socjalna. W efekcie większość społeczeństwa nie chce uczestniczyć w tworzeniu wspólnotowości – od ufania instytucjom publicznym, przez wspieranie starań o zagwarantowanie im dostatecznych środków, aż po gruntowne reformy – postrzegając państwo jako bezradne lub hamulcowe, a swoją energię woli przekierować w stronę oddolnych działań.

Wówczas zachwiane zostaje to, co jest największą siłą państwa: budowanie spójnej, rozwijającej się wspólnoty. Rezygnujemy z tego na rzecz jednostkowych aktów, które tak naprawdę są przedmiotem różnorakich gier. Powszechnie przecież wiadomo, iż jakaś część zbiórek na cele medyczne to tylko ładniej opakowane oszustwo, gdy zdesperowanym bliskim sprzedaje się nadzieję, a nie realną możliwość leczenia. Państwo nie finansuje niektórych zabiegów nie z powodu złej woli, ale ponieważ nie są skuteczne. Jednak z perspektywy społeczeństwa znów przegrywa, sprawia bowiem wrażenie niemrawej organizacji, która nie potrafi – a wręcz nie chce – chronić swoich obywateli.

Innym przedmiotem gry jest kwestia dostępności zbiórek – tego, co sprawia, iż część z nich jest bardziej popularna. Nie każdej potrzebującej osobie (bądź jej bliskim) udaje się zorganizować skuteczną zbiórkę. To efekt szeregu czynników, które nie powinny w tej sytuacji mieć znaczenia, takich jak kapitał społeczny czy ludzki. Pomoc otrzymują osoby, które są bardziej obrotne, mają znajomości bądź po prostu szczęście, ich zbiórka została podchwycona przez media, celebrytów czy algorytm.

Udział w zbiórkach wciąga – daje poczucie wspólnoty i sprawczości, którego nie zapewnia współtworzenie społeczeństwa, a także wygłusza wyrzuty sumienia. Przez to staliśmy się od tego aktu uzależnieni, ale nasza solidarność kończy się, gdy zamykamy w przeglądarce stronę Zbiorka.pl czy Siepomaga.pl.

Na koniec powtórzę: to wszystko nie oznacza, iż należy takie serwisy bojkotować. Warto jednak zrozumieć, iż życie w świecie finansowanym ze zbiórek jest przekleństwem, a nie dobrodziejstwem. I świadczy o słabości, a nie o sile państwa i społeczeństwa. Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy działa właśnie w Polsce nie dlatego, iż jesteśmy tak wspaniali, ale dlatego, iż w okresie transformacji państwo nie wywiązało się ze swoich obowiązków. Dlatego wcale nie chciałbym, żeby grała do końca świata i jeden dzień dłużej. Wręcz przeciwnie, życzę nam, by jak najszybciej mogła przestać.

**
Jan Radomski – socjolog, doktorant na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza, naukowo zajmuje się oporem, przede wszystkim pojęciem „strajku” w dyskursie, a także narracjami dotyczącymi systemów społeczno-ekonomicznych.

Idź do oryginalnego materiału