USAIDS?
https://dziennikzarazy.pl/15-02-usaids Jerzy Karwelis

15 lutego, wpis nr 1337
Kiedyś, kiedy posadziłem bluszcz, ten zaczął mi chorować. Jako, iż nasadziłem pełno tego, na ścianie powstała cała plątanina i przy chorobie pojawiły się tylko ślady zbrązowień tam, gdzie bluszcz chorował. Ale dzięki temu można było dojść do źródła problemu, idąc po chorych gałązkach do chorego korzenia, nie zaś wycinać wszystko. I tak mamy teraz. Prezydent Trump bowiem zastopował funkcjonowanie wielkiej agencji amerykańskiej USAID i po przycięciu tego „korzenia” właśnie się okazuje powoli, które gałęzie bluszczu amerykańskiej polityki zagranicznej były podłączone do niego. A to pozwoli wyłowić nam z tej plątaniny ukrytą dotąd sieć. Na do tej pory jednolitej ścianie bluszczu pomagania pojawiły się gnijące gałązki pozwalające nam zobaczyć rozległość ekspansji tego korzenia.
Co to za diabeł?
Trzeba najpierw nam wiedzieć, co to za agencja, ta cała USAID. Nie ma co się w tej chwili zagłębiać w jej statut, by się pastwić nad jego nieprzestrzeganiem. Dość powiedzieć, iż – jeżeli już ktoś o tym USAID wiedział – to była ona kojarzona z pomocą. Ot, Amerykanie gdzieś tam odkrywali jakiś kryzys i włączali przygotowane do reakcji sprawne urządzenie niesienia pomocy. Taka była powszechna bajeczka. Ale wydaje się, iż było jednak inaczej.
Ja się z USAID spotkałem już w czasie swego pobytu w USA, czyli w 1990 roku. Widziałem to w Nowym Jorku w przypadku swoich kolegów, co to w Stanach szkolili się na demokratów, że USAID i inne podobne fundacje pomagały wdrożyć się nowym ludziom zza żelaznej kurtyny w nowy demokratyczny ład, który nastał po 1989 roku. Stypendia, wizyty studialne, finansowanie projektów miały swój udział w „uczeniu” również Polaków zasad systemu, za którym tęsknili, a który uprawiali tylko w wyobraźni. Był to też – moim zdaniem – całkiem naturalny system wyławiania ludzi (ale też już w Polsce) nie tylko zdolnych, przywódczych, ale i takich, w których warto było inwestować, by – delikatnie mówiąc – w swej przyszłej działalności publicznej uwzględniali również interesy swych patronów. Ten proces trwał równolegle w przypadku relacji niemiecko-polskich. Teraz można wyglądać tego śladu w biografiach wielu polskich polityków: albo stypendyści obcych fundacji, albo założyciele fundacji rodzimych, wspomaganych przez fundacje zewnętrzne. Była to swoista rywalizacja, która trwa do dzisiaj – Amerykanie mieli „swoich skurczybyków”, ścigając się z Niemcami, którzy walczyli o swoje, osobowe, strefy wpływów. I tak nam zeszło.
W normalnym kraju, to taki proces wyłaniania liderów dzieje się na miejscu. Ale do tego potrzebna jest polityczna wola, a tej u nas brakło. Bo co stało na przeszkodzie, żeby to samo państwo polskie nie posłało swoich po nauki w świat. Tak Chiny robią od lat i inwestycje w ludzi, bez dwuznaczności postaw, wracają później do nich. Na miejscu, w przypadku państw poważnych, robią to think tanki, fundacje, które dbają o poziom i niezależność narybku do publicznej roboty. Nie u nas. U nas takie talenty rodzą się na kamieniu ordynacji proporcjonalnej, sprowadzonej do wybrania posła przy zielonym stole naczelnika partii oraz – jak widać – na kamieniach odległych od naszej Polski. A więc ludzie polscy poszli w świat, wrócili do Polski i mają takie priorytety jakie mają. Przykład? Proszę bardzo.
Psychiatra uhonorowany
Mamy takiego np. byłego ministra i posła Klicha. Przypomnę, iż za PO Pierwszego stał się on ministrem od wojska, choć w hodowanym przez Tusków „gabinecie cieni” na to stanowisko był przeznaczony poseł z mojego Wrocławia, Bogdan Zdrojewski. Ale to nie on dostał tę tekę, do której był przecież sposobiony. Dostał ją pan Klich, psychiatra, choć to pewnie i zaleta z jego zawodu w stosunku do obszaru jakim miał się zająć. Może i polskiemu wojsku przydałby się psychiatra. Nasz pan Klich był prezesem Instytutu Studiów Strategicznych. I jest to ten drugi przykład wpływów, o jakich mówiłem, czyli jak się wpływa poprzez zewnętrzne finansowanie na istniejące już fundacje.
Otóż to, iż sponsorem przyszłego ministra od wojska, a wtedy prezesa Instytutu, były firmy z przemysłu zbrojeniowego (Lockheed Martin czy włoski producent helikopterów – Finmeccanica) to pikuś. Ci się tylko dyplomatycznie dokładali do konferencji organizowanych przez instytut Klicha. Ale spójrzmy na stałych sponsorów: niemieckie instytuty im. Neumana (kojarzony z niemiecką partią FDP), instytut Eberta (wpływy niemieckich socjaldemokratów, szef instytutu – niejaki Martin Schulz, a jakże), oraz sponsor creme de la creme instytut im Adenauera, to iż chadecki to pikuś, ale w 93% finansowany przez rząd federalny Niemiec. I taki to utrzymanek najpierw staje się niespodziewanie, i niezależnie rzecz jasna, ministrem wojny (a raczej patrząc na tempo rozbrajania Polski, raczej ministrem pokoju), zaś potem awansuje na kierownika placówki dyplomatycznej w Waszyngtonie, boć – do wyborów Trzaskowskiego na prezydenta – Klich nie ma nominacji na ambasadora. Tu, jak widać do polityki polskiej wobec USA też przydałby się psychiatra. Głównie od leczenia schizofrenii raz pro, raz anty-amerykańskich postaw polskiego obozu rządzącego.
I tak można bez końca rozplątywać ten kłębek tych wzajemnych zależności, bo to w instytucie Klicha i Balcerowicz się uchował, i Bartoszewski i… Jan Nowak-Jeziorański. Takich zależności – już nie bezpośrednich stypendystów, bo to kole w oczy, ale wsparcia finansowego jakichś kanapowych startupów strategicznych jest pełno. Efekty tej pracy u podstaw (niestety nie naszej) ujawniają się nagle, jak jakiś hodowany eksponat dojrzewa na tyle, by go pokazać światu. Wyskakuje wtedy jakiś Filip z obcych konopii i mamy nowego świetlistego idola. Gotowego i w blokach startowych do suwerennej polityki. Tak to chodzi i wiedzą o tym wszyscy – i zewnętrzni patroni, i ochotnicy na klientów takowych, czyli polscy politycy. A jest tych przykładów bez liku, nie będę więc Państwa zanudzać.
Zamiana interesów w ideolo
A więc mamy tu omówiony modus operandi i w przypadku rzeczonej USAID było to normalne. Uwaga, jeszcze raz – to jest normalne. Normalne działanie w przypadku państwa poważnego, które chce formować swoje elity i uzyskiwać wpływ na zagraniczne ośrodki celem realizacji własnego interesu państwowego. Jest to tzw. soft power, z której wzięliśmy tylko soft: na świat gramy „na miękko”, trochę Chopina, Mazowsze dla Polonusów i czołobitne wsłuchiwanie się w co to nam przyniosą z Berlina czy Waszyngtonu.
No to mamy, iż to i Amerykanie to robili jak wszyscy, i iż to nic wyjątkowego. Tak, ale z jednym zastrzeżeniem. To, iż Ameryka miała takie narzędzie wpływu kształtujące jej politykę państwową to jedno, ale sytuacja się zmienia, jeżeli to narzędzie jest używane do umiędzynarodowienia nie interesów państwa, ale ideologii, która je opanowała. A to robi różnicę.
Działania USAID poszły tu w różne, dziwne strony.
Miliony na prezerwatywy do Strefy Gazy, melioracja pól maku do produkcji narkotyków w Afganistanie (170 mln $), budowa drogi w Afganistanie, którą nie przejechał żaden samochód (250 milionów $), tama, która nie trzyma wody tamże (ponad 200 milionów $), na konsultantów ESG (ponad 500 milionów $ w Afryce), przypomnę – chodzi o niefinansowe raportowanie w obszarach ekologii, spraw pracowniczych i ładu korporacyjnego (w Afryce!), 70 milionów $ na irlandzki musical o równości, czy 20 milionów $ na iracką wersje „Ulicy Sezamkowej”.
A mówi się, iż za USAID stała sama CIA, a więc można sobie popatrzeć jak tam bezpieczniacy bawią się za publiczne. Ale to są szydery, zaś sprawa jest poważna.
Kiedy Trump z Muskiem odcięli finansowanie USAID trwoga poszła od korzenia po gałązkach – lets follow the money. Najpierw odezwały się płaczki. Że teraz dzieci po świecie pomrą z głodu, ale tu papiery okazały się słabe. Nie było zbyt wiele takich gałązek podłączonych do zasilania z korzenia USAID, ale te, które zaczęły naprawdę gnić, pokazały jak chodził ten system. Tam w ogóle nie chodziło o pomoc, choćby nie o ekspansję interesów USA – chodziło o czyste ideolo. choćby nie chcę się znęcać nad zagranicznymi wytryskami tej demokratyzacji a la pax americana – spójrzmy na nasze podwórko. Voila!
Uderz w stół, a media się odezwą
Zawyły… media. Tak, okazało się, iż to tędy wszystko szło. Przypomnę – to są pieniądze, które dostawały media z zewnątrz, z pewnymi zadaniami do wykonania. Jednocześnie te same media zarzekały się, iż to tak naprawdę tak myślą, a wszelkie najmniejsze podejrzenia o wpływie z zewnątrz na inne – najczęściej prawicowe – media wyzywały od onucyzmu i zewnętrznego wpływu na opinie przyszłych – jak to w demokracji – wyborców. Tak – z jednej strony kasa od tęczowych CIA-jowców do dzióbka, z drugiej strony – straszny Musk, który miał czelność przeprowadzić wywiad z szefową wrażej niemieckiej AfD.
A przez wycie mediów dowiedzieliśmy się – już bez jakiejkolwiek żenady z ich strony – iż proceder był stały, opierały się na nim budżety niejednych domostw. Codziennie tatusiowie i mamy, pracownicy niwy wolnych (chyba od prawdy i kontroli) mediów, wychodzili do pracy, całowali swoje psiecko w pyszczek, by nawijać ciemnemu ludowi tęczowy makaron na uszy, za – w tym wypadku – jak najbardziej prawilne diengi. I nożyce się odezwały.
Nawet nożyce zaczęły brzęczeć, iż po ruchu Trumpa stały się te wolne media, oczywiście, a jakże, obiektem ataków. Są to tłumaczenia naiwne, gdyż ich autorzy podejrzewają atakujących o… zazdrość, iż to nie im przyznano dofinansowanie. Tak, „dzieci kapitana Granta” nie wyobrażają sobie przecież innego sposobu działania. I mają adekwatnie rację – bez wspomagania zewnętrznego nikt takiego szmelcu nie chciałby oglądać i czytać, a więc wiedząc to porzucone dzieci będą zajadle atakowały otoczenie podejrzewając, iż wszyscy dybią na ich kawałek grantowego tortu.
Ale przyjrzyjmy się jak to niezależni dziennikarze szli w bój. Pal licho, iż uważają, iż nic nie ma zdrożnego w różnego rodzaju szkoleniach. Kiedyś to się jako dziennikarz jechało na Malediwy, by posłuchać rewelacji o nowym leku, o czym się oczywiście pisało jak się chciało, w swoim niezależnym przecież dziennikarstwie. Teraz mamy szkolenia ideolo wedle różnych koncepcji. Oto np. dwa granty na łączną kwotę 100.000 $ utraciła m.in. Fundacja Wspomagania Wsi. Wsparcie dotyczyło organizacji warsztatów liderskich oraz drugiego projektu „budowania wspierających społeczności dla osób LGBT+ na obszarach wiejskich”. Tak, jak widać USA pomagały, jak mogły.
Nie tylko USAID
Ale nie tylko USAID pomagały. Kwestia finansowania organizacji pozarządowych zatacza coraz szersze kręgi. Pamiętacie granicę z Białorusią i kryzys z nią związany? Proszę bardzo: „W 2021 roku, w czasie największego kryzysu migracyjnego na granicy, fundacja [Ocalenie, działająca na granicy] otrzymała łącznie 1 941 196,43 zł. Z tej kwoty 1 551 091 zł pochodziło ze środków europejskich, a 303 244,86 zł przekazały polskie samorządy. Największą część wsparcia ze strony samorządów zapewnił Urząd Miasta Warszawy. W 2023 roku dotacje i wpływ dla fundacji były znacznie większe. Z oświadczeń majątkowych wynika, iż Fundacja Ocalenie w 2023 roku uzyskała blisko 20 mln zł przychodu, z czego na wynagrodzenia wydała ponad 12 mln zł!! Koszty ogólnego zarządu w 2023 roku wyniosły 403 tys. zł. W zarządzie zasiadają 4 osoby. Odnośnie granicy, w 2023 Fundacja ocalenie pomogła 368 imigrantom, w systemie zmianowym na granicy dyżurowało 58 osób”.
Trzeba dodać, iż Fundacja Ocalenie już na tyle leciała w trąbę z przemytem nielegalnych uchodźców, których (sic!) nazywa swoimi klientami, iż sprowadziła na święta nielegałów do Sejmu, by sobie marszałek Hołownia zrobił z nimi selfie dla popularki. Wróćmy do naszych USAID-owych baranów. Krótki spis beneficjentów, głównie „wolnego słowa”:
Pieniądze otrzymywały „Tour de KonstytucjaPL. Fundusze płynęły do Fundacji Galicia Jewish Heritage Institute czy Muzeum Historii Żydów Polskich Polin. Kolegium Europy Wschodniej dostało dofinansowanie na szkolenie dla dziennikarzy lokalnych. Ci mieli być instruowani, jak „poprawnie relacjonować kwestię związaną z sytuacją Ukraińców, w tym powrotu uchodźców i odbudowy ich kraju”. […]
Dotowanych było wiele polskich, oczywiście lewicujących, mediów. Jako jedna z pierwszych „spłakała” się Krytyka Polityczna, która została odcięta od amerykańskiego cyca. Pieniądze płynęły też do oko.press, „Gazety Wyborczej” czy Instytutu Reportażu Mariusza Szczygła. Nie zabrakło też Demagoga, który wziął 40.000 $ za organizację „programu dotyczącego umiejętności korzystania z mediów/sprawdzania faktów”.
Finansowano – cóż za zaskoczenie! – zieloną propagandę. Grant otrzymało BoMiasto na pokrycie kosztów związanych z projektem: Śląsk – region węglowy w transformacji – integracyjny dialog na rzecz przejścia na czyste źródła energii. […]
Beneficjentami były także, a może przede wszystkim, organizacje LGBT. 100.000 $. przekazano Fundacji Wspomagania Wsi, z zastrzeżeniem, iż pieniądze muszą być wydane na „budowanie wspierających społeczności dla osób LGBT+ na obszarach wiejskich”. Mniej więcej połowa tej kwoty popłynęła do Stowarzyszenia na rzecz osób LGBT Tolerado czy na projekt „LGBT Plus Me: wzmacnianie polskiej młodzieży jako sojuszników LGBT+” Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę.
Federacja Znaki Równości otrzymała 30.000 $ na działania wspierające członków społeczności LGBTQI+ na rynku pracy. Fundacja Herstory przytuliła pieniądze za „budowanie potencjału aktywistów i usługodawców pracujących ze społecznością LGBTQI+”. Na mniejsze granty załapały się m.in.: My, rodzice – Stowarzyszenie matek i ojców sojuszników osób LGBTQIA na wspieranie różnorodności w rodzinie, Polskie Towarzystwo Prawa Antydyskryminacyjnego („wsparcie projektu prawa osób LGBTI w praktyce”) oraz Kampania Przeciw Homofobii. Ci ostatni dostali „skromne” 14.000 $.”.
To dopiero początki gnicia tych gałązek – będziemy mieli wiele takich niespodzianek, które pokarzą nam kto był podpięty do tego zasilania. A więc mamy do czynienia z całym systemem. Teraz w całkowicie innym świetle stawiane są do tej pory zdarzenia wołające o pomstę do nieba. Putin wywala takie NGO-sy z Rosji, oskarżając je o szpiegostwo, Orban wywala z Węgier rozsadnik takiej działalności działający pod przykrywką „uniwersytetu Sorosa”, który miał promować „otwarte społeczeństwo”, a któż jak nie satrapa jest przeciwko otwartości, no któż? Gruzja chciała przeprowadzić ustawę o ograniczeniu wpływu środków z zagranicy do kraju dzięki zarejestrowania organizacji, które otrzymują ponad 20% środków z zagranicy, to nazwano to ustawą o „zagranicznych agentach” i wyprowadzono ludzi na ulicę, przy czym cała społeczność międzynarodowa, jak widać zainteresowana utrzymaniem tego narzędzia, oburzyła się sromotnie. Nie ma zmiłuj.
Wylanie dziecka z kąpielą
A ja mówiłem od początku, iż to będzie wylanie dziecka z kąpielą. Że na takich harcach stracą prawdziwe organizacje pomocowe, bo tolerują to, iż wśród nich ukrywają się organizacje wpływu. I to wylanie, to nie wina rodzica, ale dziecka, bo kąpało się w mocno zanieczyszczonej wodzie, twierdząc, iż wszystko jest w porządku. A tu sprawa jest złożona.
Z grubsza organizacje społeczne dzielę na pomocowe i organizacje zmiany. Pierwsze – identyfikują obszar deficytu i tam angażują się, by ten deficyt zniwelować. Drugie są bardziej „postępowe”, one nie chcą pomóc, one chcą zmienić świat. I tu mamy zderzenie dwóch aksjologii: konserwatywnej i postępowej. Konserwatywna uważa, iż świat jest wysoce złożoną materią, wydaje z siebie wiele niesprawiedliwości, trzeba się zająć niwelacją ich skutków. Ale konserwatyści uważają, iż „wiele trzeba zmienić, żeby wszystko zostało po staremu”. Czyli trzeba się napracować wiele, by nie było gorzej.
Postępowcy uważają odwrotnie – tylko zmiana przyniesie ulgę. A więc nie tyle trzeba pomagać na bieżąco, tylko należy działać długofalowo – zmieniać tkankę społeczną, gdyż to w niej, w jej kulturowym niedostatku, ukrywają się źródła zła. I jak się tę tkankę zmieni to wszystko pójdzie jak z płatka. Tyle, iż tu zaczynają się schody – kto i jak będzie definiował gdzie trzeba zmienić taką tkankę? Jakimi metodami? A jak „tkanka” widzi to inaczej? Pocisnąć, czy nie? Stąd ten nurt w organizacjach pozarządowych, które okazują się brać kasę pośrednio (czasem bezpośrednio) od rządów, jeżeli tylko rządów agenda zmiany pokrywa się z ich pomysłami. Najczęściej jest to polityka follow the money, gdzie NGO-sy szukają drzwi na granty otwartych przez takie USAID, do których (przypadkiem) dopasowuje się swoje kreatywne społeczne pomysły.
Trzeba przyznać, iż to wielki dylemat, choć historia już pokazała kto ma rację. I to wcale nie jest tak, iż rację mają tylko pokorni konserwatyści licząc na minimalny impakt własnych działań. Prawda okazuje się nie leżeć po środku, tylko jak zwykle – tam gdzie leży. A jest tak, i dowiodła to historia, iż ruchy postępowe mają pewien efekt „przeczyszczający” dla skostniałej struktury społecznej. Obchodzą bowiem zaczopowane kanały uzewnętrzniania się nowych aspiracji społecznych. Tylko ten, kto przeżył taki okres „przeczyszczania” wie, iż czasami szkody takiej operacji przewyższają wątpliwe wady starego. Po wszystkich rewolucjach następowały hekatomby ofiar społecznych i fizycznych, po czym przychodziło otrzeźwienie, rekonkwista, wieszanie kiedyś wieszających i system się stabilizował. O piętro wyżej w uwzględnianiu bagatelizowanych przed wybuchem aspiracji społecznych. I to była jedyna „wartość dodana” postępu. W dodatku nie ma dowodów, iż system sam by się nie zreformował i bez rewolucji, i bez jej kosztów.
Tak więc dylemat jest rozwiązywalny dialektycznie, być może zło niesione przez rewolucję postępu jest jakąś deterministyczną koniecznością dziejową, ale – jak to w Biblii ze złem – biada temu, kto je przynosi. I dlatego wspomniałem tu o „wylaniu dziecka z kąpielą”. Bo jak teraz rozdzielić ziarna pomocy od ideologicznych plew? Odium już padło na wszystkich z NGO-sów i będzie się ciężko z tego wyciągnąć przez dłuższy czas, ale sam tego chciałeś Grzegorzu Dyndało. A więc straci cały „trzeci sektor”, ale głównie dlatego, iż się brzydko bawił znaczonymi pieniędzmi, o czym wiedział każdy z tego sektora.
Jednak szansa
Ale może ruch Trumpa ma swoje przeczyszczające walory? Może właśnie wstrzymanie, nie zamknięcie, tych środków miało pokazać kto pierwszy wypełznie spod kamienia hipokryzji. A wypełzło jakie stadko? Ano byli piewcy „wolnego słowa”, szermierze prawdy, którzy mówili rzeczy tak niesamowite, iż nie było wiadomo jacy zwolennicy za to płacą. I okazało się, iż nie płacili za to odbiorcy, tylko rzeczywiści nadawcy. Teraz patrząc na te gałązki gnijące z powodu odcięcia od korzenia można zobaczyć całą sieć. Parę pewnie niewinnych zginie, ale tylko dlatego, iż dały się podłączyć do zdrowego (i tego samego) korzenia innym paputczykom wcale nie pomocowej nowiny. A może to jest reset i Trump założy coś co będzie po prostu pomagało, zaś swoje wpływy za granicą będzie utrwalał – niestety – coraz bardziej hard, nie soft-power? Dla NGO-sów to szansa na oczyszczenie, którą mogą przegapić pokazując, iż krzywda im się dzieje. Tak żałośnie pozorna, jak z Mrożkowskim zębem z opowiadania „Moniza Clavier”, który im niby wrogowie, za wolność, panie, wybili…
Napisał i przeczytał Jerzy Karwelis
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.