Marszałek Adam Struzik odpowiedział na interwencję posłanki Pauliny Matysiak w sprawie pilotażowych linii autobusowych w Mazowieckiem. Odpowiedź potwierdza najgorsze obawy – mieszkańcy kilkudziesięciu miejscowości stracą dostęp do transportu publicznego. Województwo nie zdecyduje się na umowę tymczasową, która mogłaby zapewnić ciągłość połączeń.
Przetarg ogłoszony, ale za późno
W odpowiedzi datowanej na 18 listopada Urząd Marszałkowski poinformował, iż ogłoszenie o zamówieniu zostało przekazane Urzędowi Publikacji Unii Europejskiej 14 listopada. To dobra wiadomość, ale problem w tym, iż pierwsza z trzech umów z PKS Bodzentyn wygasła już 15 listopada, dwie kolejne kończą się 2 grudnia.
Oznacza to, iż przez okres rozstrzygania postępowania przetargowego mieszkańcy będą pozbawieni połączeń autobusowych. Czas trwania procedury przetargowej to zwykle kilka miesięcy – od ogłoszenia, przez składanie ofert, ich ocenę, aż po podpisanie umowy i faktyczne uruchomienie przewozów.
Polityka ważniejsza niż ciągłość
Urząd Marszałkowski wprost stwierdza, iż nie planuje zawarcia umowy tymczasowej z dotychczasowym operatorem. Jako powód podaje „przyjętą politykę organizacji transportu publicznego oraz konieczność zachowania zgodności z obowiązującymi przepisami prawa w zakresie udzielania zamówień publicznych”.
To wyjaśnienie może budzić zdziwienie, bo – jak wskazywała posłanka Matysiak w swojej interwencji – ustawa o publicznym transporcie zbiorowym oraz unijne rozporządzenie nr 1370/2007 dopuszczają zawarcie umowy tymczasowej w trybie z wolnej ręki właśnie w sytuacji zagrożenia przerwą w świadczeniu usług publicznych. Takie rozwiązanie jest zgodne z prawem i stosowane w przypadkach, gdy ciągłość transportu jest zagrożona.
Województwo najwyraźniej uznało jednak, iż priorytetem jest przeprowadzenie pełnej procedury przetargowej, choćby kosztem przerwania usług dla mieszkańców.
Analiza była, skutków nie unikniemy
Urząd potwierdza, iż przeprowadził analizę społecznych i ekonomicznych skutków przerwy w przewozach. Wyniki wskazują na „konieczność dalszego monitorowania sytuacji oraz podejmowania działań ograniczających ewentualne negatywne konsekwencje dla mieszkańców”.
W praktyce oznacza to, iż władze województwa są świadome problemów, jakie wywołają, ale nie podejmą kroków, by ich uniknąć. Zamiast tego będą „monitorować sytuację” i „w miarę dostępnych możliwości finansowych oraz organizacyjnych” podejmować działania „zmierzające do utrzymania dostępności komunikacyjnej regionu”.
Dla mieszkańców, którzy przez ostatnie miesiące przyzwyczaili się do regularnych połączeń autobusowych, to słaba pociecha. Osoby dojeżdżające do pracy, uczniowie, seniorzy udający się do lekarza – wszyscy będą musieli szukać alternatyw lub rezygnować z planów.
Zaufanie znów runęło
Najbardziej bolesny może być wymiar psychologiczny tej decyzji. Przez rok mieszkańcy uczyli się na nowo, iż mogą polegać na publicznym transporcie. Operator prowadził intensywne działania promocyjne, mieszkańcy stopniowo dostosowywali swoje życie do rozkładów jazdy. Liczba pasażerów systematycznie rosła – na liniach regionu północno-zachodniego sprzedawano 50-60 biletów miesięcznych, w regionie północno-wschodnim od dwóch miesięcy notowano wzrost.
Teraz ci sami ludzie dowiadują się, iż linie zostaną zawieszone na czas nieokreślony. Trudno oczekiwać, iż gdy autobusy w końcu znów pojadą, mieszkańcy bez wahania do nich wrócą. Zaufanie buduje się latami, a niszczy w kilka dni.
Samorząd województwa zapewnia w odpowiedzi, iż „dokłada wszelkich starań, aby zapewnić mieszkańcom regionu możliwie najwyższą dostępność usług transportu publicznego”. Mieszkańcy małych mazowieckich miejscowości mogą mieć wątpliwości, czy te słowa nie są tylko kurtuazyjną formułą na zakończenie urzędowego pisma.

19 godzin temu













