Upadek Tomasza Lisa. Od dziennikarza do patoaktywisty i internetowego hejtera

2 dni temu

Tomasz Lis od lat był jedną z najbardziej rozpoznawalnych twarzy liberalno-lewicowych mediów III RP. Przez dekady kreował siebie na moralny autorytet, który miał rzekomo stać na straży wolności słowa, demokracji i nowoczesnego patriotyzmu. Problem polega na tym, iż sam w ostatnich latach coraz częściej gubi się w emocjonalnych tyradach, które bardziej przypominają frustrację przegranego propagandysty niż chłodną analizę publicysty politycznego.

Od dziennikarza do aktywisty

Jeszcze kilkanaście lat temu Tomasz Lis był dziennikarzem, z którym można było polemizować – bo miał zasięg i wpływ. Dziś? Stał się twarzą bezsilności liberalnych elit, które utraciły monopol informacyjny i nie potrafią pogodzić się z istnieniem niezależnych środowisk medialnych o konserwatywnej tożsamości. Jego wpisy w mediach społecznościowych są przepełnione pogardą wobec Polaków o innych poglądach i często wulgarne wobec tych, których nie potrafi zrozumieć.

Przegrany moralnie i zawodowo?

Zwolniony z „Newsweeka”, pozbawiony redakcyjnego wpływu, Lis przeniósł się całkowicie do internetu. Tam jednak – zamiast budować platformę do poważnej debaty – częściej daje upust emocjom i niekontrolowanemu językowi, który de facto szkodzi jego stronie politycznej. Obraźliwe komentarze, obsesyjne ataki na Kościół, PiS czy jakiegokolwiek konserwatywnego polityka – to jego chleb powszedni.

Symptom rozkładu III RP

Tomasz Lis symbolizuje coś więcej niż tylko swoje własne pogubienie. To znak rozkładu świata, który powstał po 1989 roku – świata, w którym wpływowi dziennikarze kreowali polityków, a nie politycy decydowali o losach Polski. To świat układów, w których liczyły się kuluary, znajomości i jednoznaczna lojalność wobec Berlina i Brukseli, a nie wobec interesu narodowego.

Jego czas się kończy

Dziś Polacy chcą innej Polski – suwerennej, dumnej, broniącej swoich interesów. Chcą prezydenta, który nie będzie się kłaniał Niemcom i nie będzie oddawał reparacji wojennych Ukrainie. Chcą polityków i dziennikarzy, którzy znają pojęcie „służby narodowi”, a nie tylko swoim elitarnym klikom. Dlatego Tomasz Lis – jako postać epoki, która właśnie przemija – coraz częściej staje się sam dla siebie największym przeciwnikiem.

Idź do oryginalnego materiału