Polska polityka nie raz widziała ludzi, którzy próbowali zbudować swoją karierę na pomówieniach i strachu. Ale Zbigniew Ziobro to przypadek szczególny. Oto były minister sprawiedliwości, człowiek, który lubił mówić o praworządności, dziś sam musi być doprowadzany przez policję na komisję śledczą. Nie z własnej woli, nie z poczucia obowiązku – ale jak świadek, który wymiguje się od konfrontacji z prawdą. Symboliczne? Bardziej niż ktokolwiek by przypuszczał.
Na posiedzeniu komisji Ziobro nie odpowiadał na pytania. Zamiast tego rozpoczął znaną już wszystkim melodię: ataki na Romana Giertycha. „To złodziej, który wyprowadzał miliony” – mówił, powtarzając stare slogany, które dawno temu rozsypały się w sądach jak domek z kart. Gdyby Ziobro miał fakty, dawno by je przedstawił. Ale Ziobro ma tylko obsesję.
Roman Giertych nie pozostał mu dłużny. „Składam zawiadomienie na pana Ziobrę. Składa fałszywe zeznania, zniesławia i znieważa” – odpowiedział natychmiast. I dodał coś, co trafia w samo sedno: „Przegrał ze mną w sądach sześć razy, gdy próbował udowadniać swoje plugawe i fałszywe oskarżenia”. To zdanie brzmi jak akt końcowy dramatu, w którym Ziobro od lat odgrywa jedną i tę samą rolę – prokuratora bez dowodów, polityka bez wiarygodności.
Ile razy jeszcze mamy słuchać tej samej historii? Ziobro wymyśla aferę, powtarza ją w mediach, podkręca emocje – a potem sądy mówią: kłamstwo. Ale zamiast zamilknąć, powtarza to samo, jakby wierzył, iż wielokrotnie powtarzane kłamstwo w końcu stanie się prawdą. Tymczasem fakty są nieubłagane: „Podsłuchiwał mnie Pegasusem i na końcu choćby CBA mu powiedziało, iż nie znalazło żadnych przestępstw” – przypomina Giertych. Czy trzeba mocniejszego dowodu, iż cała ta nagonka była tylko polityczną zemstą?
Zresztą Giertych trafnie podsumował tę historię jednym zdaniem: „Zero pozostanie zawsze zerem”. Trudno o bardziej precyzyjne podsumowanie kariery Ziobry.
Szczególną ironią losu było zatrzymanie go na lotnisku Okęcie. Kiedy wysiadł z samolotu, czekali na niego funkcjonariusze. Obrazek niczym z filmu: były minister, który latami uważał się za ponad prawem, sam sprowadzany jest do porządku przez policjantów przy trapie samolotu. Oto ilustracja upadku.
Ziobro zawsze chciał kreować się na szeryfa – tego, który tropi złodziei i aferzystów. Ale w rzeczywistości stał się zakładnikiem własnych obsesji. Chciał pogrążyć Giertycha? Sam się pogrążył. Chciał uchodzić za niezłomnego? Dziś uchodzi za człowieka, który wymiguje się od odpowiedzialności.
Nie chodzi tu tylko o pojedynek dwóch polityków. To starcie dwóch sposobów uprawiania polityki. Z jednej strony mamy Giertycha, który mówi: sprawdźcie fakty, zobaczcie wyroki sądów, spójrzcie na dokumenty. Z drugiej – Ziobrę, który operuje insynuacją, inwektywą i tanim teatrem dla kamer.
Dziś społeczeństwo musi wybrać, komu wierzy. I wszystko wskazuje na to, iż Polacy zaczynają dostrzegać prawdę. Ziobro przez lata zbudował swój wizerunek na strachu i kłamstwie. Ale jak mawiają: można oszukiwać wielu przez chwilę, można też kilku przez dłuższy czas, ale nie da się oszukiwać wszystkich przez zawsze.
Giertych, czy się go lubi, czy nie, wygrał z Ziobrą tam, gdzie powinien – w sądzie. A Ziobro, ze swoją mściwością, swoimi podsłuchami i swoimi pomówieniami, zostaje dziś sam – z łatką człowieka, którego trzeba doprowadzać na komisję niczym niesfornego ucznia na dywanik.
I to jest prawdziwy koniec mitu „szeryfa”. Bo jak się okazuje – szeryf, który sam staje przed wymiarem sprawiedliwości, nie jest żadnym obrońcą prawa. Jest tylko politykiem, który zapomniał, iż prawo obowiązuje wszystkich.