Karol Nawrocki, jawi się jako nowa twarz prawicy, ale jego kampania i relacje z Prawem i Sprawiedliwością odsłaniają głęboki chaos w partii.
Wszystko dlatego, iż partyjni baronowie, tacy jak Antoni Macierewicz czy Jacek Kurski, którzy kiedyś rządzili żelazną ręką, dziś błąkają się na politycznym marginesie, a ich nieobecność w kampanii Nawrockiego – z ich skandaliczną przeszłością – nie była przypadkiem, ale desperacką próbą zamiecenia brudu pod dywan.
Macierewicz, niegdyś minister obrony, w tej chwili zajmuje się organizowaniem pseudonaukowych konferencji o Smoleńsku i snuciem teorii spiskowych, które nikogo już nie obchodzą. Jego kariera to pasmo destrukcji – od chaosu w armii po raporty, które podzieliły społeczeństwo. Brak go w kampanii Nawrockiego był oczywisty: jego obecność mogłaby odstraszyć choćby najwierniejszych wyborców PiS, a jego sporadyczne pojawienia się, jak w lokalnych spotkaniach, przynosiły tylko zażenowanie i przypomnienie o jego niekompetencji. Kurski, z kolei, po dymisji z TVP w 2023 roku, próbuje odbudować wpływy jako medialny doradca, ale jego agresywna propaganda i skandale finansowe w telewizji publicznej czynią go politycznym reliktem. Jego krótkie epizody na wiecach Nawrockiego wywoływały tylko drwiny, podkopując wizerunek kandydata.
Dlaczego PiS ukrywał tych polityków? Bo ich obecność byłaby gwoździem do trumny kampanii, która i tak balansowała na krawędzi. Nawrocki, promowany jako „nowa nadzieja”, unikał ich jak zarazy, co pokazuje, jak bardzo partia boi się własnej przeszłości. Jednak sam Nawrocki nie jest bez winy – jego deklaracje o „prezydenturze bezpartyjnej” brzmią jak puste frazesy, gdy obsadza kancelarię ludźmi z PiS, jak Paweł Szefernaker, a odrzuca SOP na rzecz prywatnej agencji, co pachnie nepotyzmem i hipokryzją. Jego gotowość do współpracy z Tuskiem to cyniczny manewr, by zyskać poparcie, a nie zasada, co wystawia mu marne świadectwo moralne.
PiS, jako całość, ponosi największą odpowiedzialność za ten bałagan. Decyzja Kaczyńskiego o poparciu Nawrockiego była desperackim ruchem, mającym ocalić wpływy partii po klęsce 2023 roku, ale brak kontroli nad kandydatem odsłonił słabość lidera. Ukrywanie Macierewicza i Kurskiego to dowód na tchórzostwo – zamiast stawić czoła ich niechlubnej spuściźnie, partia udaje, iż ich nie ma. To strategia krótkowzroczna, bo wyborcy, widząc pustkę po baronach, zaczynają kwestionować wiarygodność PiS.
Nawrocki, zamiast być zbawieniem, stał się symbolem rozdźwięku. Jego ambicje niezależności od PiS, jak odmowa zatrudnienia Marka Kuchcińskiego w Kancelarii prezydenta, są chwiejne – korzysta z partyjnych struktur, ale odwraca się od nich, gdy mu wygodnie. To nie przywództwo, a polityczne targowisko. PiS, osłabiony i podzielony, nie potrafi zapanować nad sytuacją, a baronowie, jak Macierewicz i Kurski, są jedynie smutnym przypomnieniem minionej ery niekompetencji. Dlatego Nawrocki nie chce ich już widzieć.
Tyle tylko, iż partyjni baronowie nie zamierzają rezygnować z polityki. Nic innego przecież nie umieją.