Ułaskawienie, którego nie powinno być

9 godzin temu

Robert Bąkiewicz to znana postać na polskiej scenie politycznej i niekoniecznie lubiana. Pretensje mają do niego nie tylko lewicowi aktywiści, którzy nazywają go nazistą i faszystą na zmianę, ale też narodowcy zarzucają mu zdradę, bo zmienił barwy polityczne w dodatku są to barwy PiS. Media także przypięły Bąkiewiczowi łatkę, jaką zawsze przypina się prawicowym działaczom zachowującym się dość wyraziście. Obojętnie jakie kryterium oceny przyjmiemy, jedno jest pewne, mianowicie to, iż Bąkiewicz z maczetą po mieście nie biega i chyba choćby nie ma tatuaży, przynajmniej w widocznym miejscu.

Wzajemne przerzucanie się zarzutami, iż ten, czy ów zaostrza język debaty publicznej, jest na porządku dziennym, jednak dziwnym trafem zawsze „hejter” to polityk albo aktywista prawicowy, natomiast bohaterowie lewicy, co najwyżej „nie gryzą się w język”. Odrębna kwestia to agresja fizyczna, którą całkowicie bezpodstawnie zarzucono Bąkiewiczowi i choćby zapadł w tej sprawie prawomocny wyrok, jeden z tych, co to zapaść nie powinny, gdyby w Polsce funkcjonował wymiar sprawiedliwości. W czasie gigantycznej zadymy, kiedy to „wściekłe macice” postanowiły zorganizować „Strajk kobiet” i między innymi wyładować swoją agresję atakując kościoły, Bąkiewicz zorganizował kontrakcję. Tak powstały grupy pilnujące porządku przed kościołami i chroniące przed próbami profanacji.

Wiadomym jest, iż tam gdzie się ludzie przepychają, kontakt fizyczny jest nieunikniony, ale w żadnym razie nie można uznać naruszenia nietykalności w sytuacji, gdy rzekomy poszkodowany ewidentnie prowokuje i sam doprowadza do kontaktu fizycznego. Dokładnie tak, na schodach kościoła Św. Krzyża w Warszawie, zachowywała się niejaka Katarzyna Augustynek, a adekwatnie Katarzyna A., która jest oskarżoną w kilku postępowaniach karnych, co więcej w jednym już została nieprawomocnie skazana za ugryzienie i znieważenie aktywisty pro-life. Internet jest naszpikowany wulgarnymi i agresywnymi zachowaniami Augustynek i to właśnie ona miała być „pobita”, przez Bąkiewicza, choć w rzeczywistości była to typowa przepychanka, jakich „Babcia Kasia” ma na koncie dziesiątki, o ile nie setki.

Za tę scysję nie mającą nic wspólnego z fizyczną przemocą, Robert Bąkiewicz dostał wyrok: rok ograniczenia wolności i 10 tys nawiązki na rzecz Augustynek. Wyrok się uprawomocnił, ale wpłynął wniosek o ułaskawienie, jednak utkwił Kancelarii Prezydenta na kilka lat. W ostatnim czasie Bąkiewicz zorganizował kolejną akcję, tym razem na granicy polsko-niemieckiej kontrolował przepływ „uchodźców”. Straszliwie to rozjuszyło rządzących i w konsekwencji Adam Bodnar uchylił decyzję o wstrzymaniu wykonania kary. Na ten ruch niemal natychmiast zareagował prezydent Andrzej Duda i ułaskawił Bąkiewicza. Reakcje po obu stronach barykady były łatwe do przewidzenia, po prawej było słychać brawa, po lewej same wyrazy oburzenia i gwizdy.

Sama decyzja prezydenta jest ze wszech miar słuszna i to pod każdym względem, z przywróceniem poczucia sprawiedliwości na czele. Tyle tylko, iż tego ułaskawienie w ogóle nie powinno być, Andrzej Duda nie pierwszy raz wykonał pracę za sędziów kierujących się politycznymi motywacjami. Sądy nie są od tego, aby schlebiać gustom społecznym i presji społecznej, ale nie mogą działać wbrew elementarnym regułom logiki i doświadczenia życiowego. W każdym postępowaniu karnym sąd ma obowiązek ustalić stan faktyczny, jak również wszystkie okoliczności przemawiające przeciw i na rzecz oskarżonego. Tymczasem sąd był ślepy i głuchy na okoliczności, które jednoznacznie pokazywały, iż „pokrzywdzona” to zawodowa prowokatorka, nieustanie wykazująca się wulgarnym i agresywnym zachowaniem. Dlatego ułaskawienie może oburzać tylko i wyłącznie w kontekście funkcjonowania „wymiaru sprawiedliwości”.

Nie wierzymy nikomu, nie wierzymy w nic! Patrzymy na fakty i wyciągamy wnioski!

Idź do oryginalnego materiału