W polskiej polityce trudno o pomysły równie zaskakujące jak te, które pojawiają się w bliskim otoczeniu prezydenta Karola Nawrockiego.
Najnowsza odsłona tego trendu to wypowiedź rzecznika prezydenta Rafała Leśkiewicza, który w Radiu Zet uznał, iż próba postawienia zarzutów Zbigniewowi Ziobrze to „polityczna hucpa”. Problem polega na tym, iż Leśkiewicz wypowiada się w imieniu głowy państwa – a więc w imieniu instytucji, która powinna stać ponad politycznym sporem.
Słowa rzecznika brzmiały kategorycznie: „Pan prezydent uważa (…) iż próba postawienia zarzutów panu ministrowi Zbigniewowi Ziobrze to oczywiście polityczna hucpa”. I dalej: „Jak można uważać, iż prokurator generalny, minister sprawiedliwości jest szefem zorganizowanej grupy przestępczej, kiedy w sposób transparentny, zgodny z prawem dysponowano środkami z Funduszu Sprawiedliwości?”.
Można odnieść wrażenie, iż prezydent już wydał wyrok – tylko w odwrotnej kolejności niż przewidują to procedury demokratycznego państwa prawa. Zamiast poczekać na ustalenia śledczych, zamiast trzymać dystans wobec sprawy o ogromnej wadze publicznej, jego rzecznik składa jednoznaczne deklaracje niewinności. Tymczasem prokuratura zapowiada postawienie 26 zarzutów, m.in. dotyczących nieprawidłowego wydatkowania ponad 150 mln zł z Funduszu Sprawiedliwości. Nie są to banalne nieporozumienia księgowe, ale najpoważniejsze podejrzenia w historii polskiej administracji publicznej wobec osoby kierującej resortem.
Karol Nawrocki nie pierwszy raz wykazuje się skłonnością do politycznej narracji, która bardziej przypomina przekaz partyjny niż urząd stojący na straży konstytucji. Gdy Leśkiewicz mówi, iż „nie rozmawiamy w tej chwili o żadnej decyzji pana prezydenta dotyczącej Zbigniewa Ziobry”, a w tym samym zdaniu wskazuje, iż sprawa ma znamiona politycznego spisku, wysyła sygnał jednoznaczny: prezydent zamierza trzymać linię obrony byłego ministra bez względu na ustalenia śledczych.
Najbardziej kuriozalny pozostaje jednak sam pomysł, by jeszcze przed postawieniem zarzutów rozważać kwestię ułaskawienia. Bogdan Rymanowski pytał wprost, czy prezydent mógłby ułaskawić Ziobrę, jeżeli ten zostałby skazany. To pytanie ma sens – bo prawo przewiduje taką możliwość. Absurd zaczyna się wtedy, gdy obóz prezydenta zaczyna z góry opisywać sprawę jako „hucpę”, jeszcze zanim jakikolwiek sąd wypowie się choćby w pierwszej instancji.
Czy państwo, które poważnie traktuje rządy prawa, może akceptować taki model reagowania? Prezydent, który – zanim sprawa trafi do sądu – poddaje w wątpliwość intencje śledczych, nie broni neutralności urzędu, ale ją osłabia.
Rzecznik podkreślał, iż Fundusz Sprawiedliwości był „wydatkowany transparentnie i zgodnie z prawem”. To deklaracja polityczna, nie wynik postępowania dowodowego. Transparentnie? To przecież właśnie ta przejrzystość jest dziś przedmiotem śledztwa. Zgodnie z prawem? Tego mają dowieść – bądź obalić – procedury, które funkcjonują po to, aby nie kierować się emocjami ani pamięcią politycznej lojalności.
Warto zauważyć pewien paradoks. Prezydent Nawrocki, którego konstytucyjnym obowiązkiem jest stanie na straży legalizmu, dziś akceptuje narrację, w której samo prowadzenie postępowania wobec polityka jest rzekomo „polityczną ustawą”. To mechanizm znany z lat rządów Zjednoczonej Prawicy: najpierw buduje się alternatywną rzeczywistość, a potem oburza się, iż prawo działa w tej prawdziwej.
W demokracji rolą urzędu prezydenta nie jest komentowanie, sugerowanie ani podważanie działań prokuratury. Tym bardziej nie jest nią wyrokowanie o „transparentności” procesu wydatkowania środków publicznych. To zadanie instytucji kontrolnych, służb i sądów. Prezydent, który wkracza na ten teren, przestaje być arbitrem, a zaczyna być aktorem politycznym.
Karol Nawrocki zdaje się nie rozumieć, jaką odpowiedzialność niesie za sobą urząd, który pełni. Mieszanie się w sprawy, które dopiero mają zostać ocenione przez organy państwa, świadczy o lekceważeniu zasad, na których to państwo się opiera.
Nie wiadomo, jak zakończy się śledztwo wobec Zbigniewa Ziobry. Wiadomo jednak jedno: niedorzecznością jest sama próba stworzenia wrażenia, iż głowa państwa zna wynik z góry. A państwo, w którym prezydent staje się stroną sporu, przestaje być państwem poważnym.

3 tygodni temu












