Ukraińcy to ludzie łagodni

niepoprawni.pl 1 tydzień temu

Ale zbyt łatwo poddają się cudzym wpływom i dlatego za wszelkie zło odpowiedzialni są inni.

Oto kolejny paradoks naszych czasów. Putinowska propaganda chcąc wzbudzić oburzenie Polaków p-ko Ukrainie wcale nie musi posługiwać się fejkami. Wystarczy, iż zacytuje to, co aktualnie piszą kijowskie media, by uzmysłowić nam, jak wielkim błędem było bezwarunkowe w praktyce poparcie Ukrainy.

Bo chociaż łączy nas o wiele więcej, niż wydaje się przeciętnemu mieszkańcowi Kijowa czy Warszawy (a także Bytomia, Gliwic, Wrocławia czy Lwowa) z biegiem lat Tragedia Wołynia rzuca coraz mocniejszy cień na nasze stosunki.

Na Ukrainie najwyraźniej do rangi „tajemnicy państwowej” podniesiono bezsporny fakt wymordowania, i to z reguły w okrutny sposób, wielekroć więcej Polaków niż sowietów. O Niemcach zapomnijmy, bowiem w ogólnym rozrachunku liczba zabitych przez UPA żołnierzy Wehrmachtu czy SS jest pomijalnie mała.

Wystarczy tylko popatrzeć ciut szerzej na historię tamtych lat by dostrzec to, co ciągle unika historykom tak ukraińskim jak i polskim. Otóż „krwawa niedziela” 11 lipca 1943 roku i fala terroru, jaka się po niej rozlała, była niczym innym jak tylko sowiecką dywersją mającą sparaliżować niemieckie linie transportowe podczas najważniejszej bitwy na Wschodzie – na tzw. Łuku Kurskim.

Dziesiątki tysięcy Polaków miało oblegać dworce, szukając ucieczki przed okrutnym mordem z rąk rozszalałego ukraińskiego ludu.

A trzeba pamiętać, iż właśnie przez Wołyń szły niemieckie transporty.

Ile ich było? Źródła sowieckie podają, iż samej amunicji pod Kurskiem zużyto „tylko” 8.000 (osiem tysięcy!!!)... pociągów.

Należy przypuszczać, iż z drugiej strony było podobnie. A do tego jeszcze paliwo, żywność, furaż dla koni (na wschodzie każda armia była aż do maja 1945 r. „owsiana”), leki, nowe mundury itp.

Pociągi pasażerskie powinny częściowo zablokować tory. Moskwa miała w tym zakresie niezbędne doświadczenie. Pod koniec 1940 roku wielgachny strumień dostaw sowieckich towarów (metale, paliwa, drewno, żywność) osłabł. Mniej więcej od maja 1941 r. zaczęto „uzupełniać” dostawy, blokując w ten sposób sporą część taboru niemieckich kolei. Dzisiaj nie ma chyba historyka, który by faktu tego nie wiązał z przygotowywaniem potężnej ofensywy „wyzwoleńczej”, planowanej przez Stalina na lipiec 1941 r.

Podobny scenariusz chciano zrealizować dwa lata później. W 1943 r. linie kolejowe niemieckie mieli zablokować uciekający przed banderowskim bestialstwem Polacy.

Hitler zresztą kombinował w podobny sposób. Ale Stalin wysiedlił przeważającą część ludności z dala od frontu, zatem... nici z tego.

Zarówno nasi jak i ukraińscy historycy pomijają jednak największą bitwę pancerną wszech czasów, jaka toczyła się na tzw. Łuku Kurskim dokładnie w tym samym czasie (5 lipca – 23 sierpnia 1943 r.). Tymczasem sowieckich żołnierzy zginęło lub odniosło rany blisko 900 tys.! Niemcy zniszczyli również ponad 6000 sowieckich czołgów i dział pancernych – prawie dwa razy więcej, niż sami posiadali na frocie wschodnim 22 czerwca 1941 r. Straty niemieckie, choć ok. 5 razy mniejsze, oznaczały jednak koniec marzeń o zwycięstwie na Wschodzie.

Powiązanie nagłego wybuchu „wojny ludowej” na zapleczu niemieckiej armii podczas najważniejszego w czasie II wojny światowej starcia jednak był celowo moim zdaniem zagłuszany poprzez epatowanie wyłącznie typowo wschodnim okrucieństwem popełnianych na ludności polskiej mordów. Tymczasem w wielu wypadkach ustępowały okrucieństwu zbrodni popełnianych przez „regularne” oddziały czerwonoarmistów podczas wojny 1920 roku a nawet… mordów polskich jeńców po 17 września 1939 r. (odnotowano przypadek topienia pojmanych Polaków w niegaszonym wapnie!).

Ale z całą pewnością przebiły je ilością.

I dlatego ciągle pamiętać musimy o Norymberdze. Próby usprawiedliwiania swoich czynów zasadą „wykonywałem tylko rozkazy” winnych nie uchroniły od stryczka. Twierdzenia współczesnych ukraińskich historyków, próbujących zwalić winę a to na sowieckich agentów działających w UPA, Niemców czy też jakąś ad hoc powoływaną sprawiedliwość dziejową i odpłatę za wielowiekowe krzywdy można spokojnie postawić w tym samym kącie. Inaczej należałoby stwierdzić, iż wszyscy Niemcy (a choćby najwyraźniej obca rasa „nazistów”) byli niczym leluje podczas II wojny światowej, bo za wszystko odpowiadał Hitler.

Tymczasem ukraińscy historycy gaworzą w najlepsze…

Oto fragment wywiadu przeprowadzonego przez Olega Murawskiego z prof. Bohdanem Hudem, ukraińskim historykiem i politologiem, specjalistą w zakresie relacji i konfliktów ukraińsko-polskich w XIX i XX wieku:

W raporcie polskiego podziemia z lipca 1943 r. czytamy: „Sowieci wychowywali młodzież ukraińską, która w czasie okupacji sowieckiej tworzyła milicję, która następnie niemal w całości utworzyła milicję pod okupacją niemiecką, a która w końcu nawoływała do ruchu (antypolskiego) i przewodziła gangom mordującym Polaków”.

W milicji – czytamy w innym raporcie – skupiły się najgorsze, zdolne do wszystkiego elementy, a bardziej świadoma miejscowa ludność starała się uniknąć obowiązku mobilizacji do milicji. Milicja była znienawidzona za nieludzkie traktowanie populacji, bez względu na narodowość”.

I na zakończenie: „Można z dużym prawdopodobieństwem założyć, iż w ostatnich wydarzeniach znaczącą rolę odegrały prowokacje sowieckie”.

Z informacji polskich, niemieckich i ukraińskich wynika, iż Sowieci wpłynęli na charakter „polskiej” polityki UPA, infiltrując w jej szeregi znaczną liczbę byłych oficerów czerwonych, w których rękach znalazło się dowództwo oddziałów UPA.

Jak wspomniała działaczka OUN, Mariya Savchyn „Marichka”, enkawudyści pozostawili na zachodnich ziemiach ukraińskich wyszkolonych agentów udających dezerterów. Byli to oficerowie radzieccy, mówiący po ukraińsku. Przekonali przywódców nacjonalistycznych, iż są gotowi walczyć o „niepodległą Ukrainę”. Dlatego wielu z nich trafiało na czele mniejszych lub większych oddziałów UPA, jako ci, którzy mieli doświadczenie wojskowe i sprawdzili się w walkach z Niemcami.

Ciut dalej prof. Hud stwierdza:

Według autora raportu polskiego podziemia „niejednokrotnie rodziło to przypuszczenie, iż ostatecznie działaniami ukraińskich gangów mogą sterować czynniki bolszewickie”. Podobnego zdania była strona niemiecka. I tak w notatce meldunkowej komisarza generalnego Wołynia i Podola do Komisariatu Rzeszy „Ukraina” z dnia 30 kwietnia 1943 roku napisano: „Można przypuszczać, iż część ukraińskich gangów nacjonalistycznych otrzymuje wsparcie z Moskwy”.

Ogólnie rzecz biorąc, polskie archiwa zawierają wiele informacji na temat roli czynnika sowieckiego w tragedii wołyńskiej.

Przytoczymy tylko jeden fragment: „Wina za polską krew przelaną na Wołyniu leży przede wszystkim w polityce sowieckiej. Mordy rozpoczęły się i były najkrwawsze właśnie tam, gdzie jeszcze przed wojną wpływy komunistyczne były największe”.

I dalej: „Eksterminacja ludności polskiej” działała „wyłącznie na korzyść Sowietów”, gdyż przygotowywała grunt pod okupację sowiecką, ułatwiała tę okupację, gdyż obecność ludności polskiej na Wołyniu „byłaby powodem do roszczeń (terytorialnych) państwa polskiego”.

Nie ulega wątpliwości, iż hipoteza ta wymaga dalszych badań naukowych.

Tym samym praktycznie nie ma w polskiej historiografii opracowań, które rzucałyby światło na dwuznaczność wydarzeń wołyńskich z lat 1942-44. Dominuje w nim wielka narracja sformułowana przez profesora Motykę, według której tzw „akcję depolonizacyjną” na określonych obszarach planowała, organizowała i realizowała jedna siła polityczna – Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów (od 1940 r. – OUN-B) i jej struktura wojskowa – Ukraińska Powstańcza Armia.

Z drugiej strony dokumenty polskiej konspiracji, w szczególności Delegatura Rządu na Kraj i dowództwo Armii Krajowej, świadczą o tym, iż sytuacja na tych terenach w czasie II wojny światowej była bardzo niejednoznaczna, a inicjatorzy w procesie „oczyszczania” Wołynia z ludności polskiej uczestniczyli nie tylko ukraińscy nacjonaliści różnych separatystów, ale także Sowieci, Niemcy i elementy przestępcze.

Tu trzeba mocno zaprotestować. Prof. Hud stwierdza bowiem jednoznacznie:

Mordy rozpoczęły się i były najkrwawsze właśnie tam, gdzie jeszcze przed wojną wpływy komunistyczne były największe.

To akurat nie jest prawda. Mordów na ludności polskiej nie było bowiem tam, gdzie jeszcze przed wojną wpływy komunistyczne były największe, tj. na ziemiach należących do Związku Sowieckiego. Tam bowiem mordów takich w ogóle nie było!

Pisałem o tym 2 kwietnia 2014 r. (vide: ]]>https://3obieg.pl/upa-bandyci-w-sluzbie-stalina/]]>).

Prócz celu taktycznego, jakim było niewątpliwie zamieszanie na tyłach niemieckiego frontu, mające w założeniu przerwać lub co najmniej ograniczyć dostawy materiałów walczącym jednostkom, Stalin realizował bardziej odległy w czasie cel strategiczny. W połowie 1943 r. zasadnie mógł się obawiać, iż o przynależności państwowej wschodnich kresów II RP tak jak po I wojnie światowej decydować będzie plebiscyt. Zatem usunięcie Polaków ze spornych terenów było jak najbardziej uzasadnione.

Rzeź wołyńska była więc wynikiem geopolityki. Ale nie tej, w jaką każą nam wierzyć historycy, próbując ograniczyć cały problem jedynie do „odwiecznego konfliktu” dwóch sąsiadujących ze sobą Narodów.

Ukraińcy nie mogą po prostu powiedzieć „moja wina” uderzając się jednak mocno w… sowieckie piersi!

Katami, i to w przeważającej ilości przypadków wyjątkowo okrutnymi, byli bowiem ich dziadkowie, a często choćby rodzice. Na szczęście nie wszystkich…

Jeśli choćby o „sprawstwo kierownicze” należy oskarżać Stalina i podległe mu służby, to jednak bezpośrednimi wykonawcami byli ukraińscy chłopi.

Nie da się pominąć udziału UPA w tej Zbrodni.

10 lat temu pisałem:

Jakoś tak się przyjęło praktycznie bez dowodu, iż odpowiedzialny za Mord jest Stiepan Bandera, choć po prawdzie w tym czasie był więźniem niemieckiego kacetu (Sachsenhausen), gdzie ucinał długie dyskusje polityczne z… Grotem Roweckim!

Bo to przecież ideologia miała być wyłącznie winna.

Nacjonalizm.

Tymczasem polscy historycy, jak np. Marian Filar, obarczają winą za decyzje o Mordzie Dmytra Klaczkiwskiego, kierującego wołyńską OUN-B, Wasyla Iwachowa referenta wojskowego OUN-B oraz Iwana Łytwynczuka, dowodzącego siłami UPA na północno-wschodnim Wołyniu. Ten ostatni według zeznań S. Janiszewśkiego był inicjatorem i najaktywniejszym organizatorem mordów na Polakach. Między marcem i majem 1943 r. po śmierci Iwachowa pełnia władzy przeszła w ręce Kliaczkiwskiego, który już samodzielnie zadecydował o rozpoczęciu czystki etnicznej na całym Wołyniu.

(wikipedia)

Ciekawy jest koniec powyższej trójki – Klaczkiwski zginął w walce z oddziałem NKWD 12 lutego 1945 r., Iwachow został zabity jeszcze w 1943. Natomiast Łytwynczuk zginął dopiero w 1952 roku, wysadzając się otoczony w bunkrze w obwodzie Horohowskim.

O ostatnim możemy przeczytać, iż oddziały podległe Łytwyńczukowi jako pierwsze na Wołyniu przystąpiły do eksterminacji Polaków. Łytwyńczuk wziął bezpośredni udział w zniszczeniu osiedla Janowa Dolina, gdzie dowodzone przez niego oddziały zamordowały ok. 600 Polaków. Łytwyńczuk wykazywał się szczególną gorliwością w przeprowadzaniu mordów na Polakach, niejednokrotnie chełpił się swoimi zasługami w likwidowaniu Polaków.

(wikipedia)

Tak więc nie ma praktycznie śladu po ciele Łytwynczuka.

Istnieje tylko raport.

Pamiętajmy, iż w 1952 roku UPA przestała być problemem dla sowieckiej władzy. Nieliczne grupki przetrwały co prawda do 1953 roku (podobno jedna zahaczyła choćby o Breżniewa), ale w 1952 roku można już mówić o ustaniu zorganizowanego oporu.

Czy zatem Łytwynczuk mógł być agentem NKWD i w taki oto prosty, choć mało wyrafinowany sposób zakończono operację? Zginął (jeśli w ogóle! - HD) jakiś nie bardzo pojmujący, o co chodzi, rezun, a Łytwynczuk z nową tożsamością dożył sobie w spokoju swoich dni jako kierownik miejskiej biblioteki publicznej w Leningradzie czy też kadrowy w jakichś zakładach traktorowych… tak naprawdę produkujących czołgi?

A potem emeryt i wzorowy dziadek?

Pamiętamy przecież prowokacje na ziemiach polskich – V komenda WiN, zamordowanie oddziału Henryka Flama…

Przecież akcje te były prowadzone pod dyktando sowieckich oficerów!

Wg sowieckich sprawdzonych wcześniej wzorów!!!

To jednak w żadnym, ale to żadnym stopniu nie umniejsza winy Ukraińców, będących bezpośrednimi sprawcami Mordu.

Co więcej, całkowicie deprecjonuje UPA, która okazała się użytecznym narzędziem Stalina. Mamy zatem tuż za wschodnią granicą iście podręcznikowy przykład schizofrenii narodowej. Zwyrodniałych morderców na służbie wrogiego mocarstwa nazywa się… bohaterami narodowymi i stawia im się pomniki.

To prawie tak, jakby tuż po odzyskaniu niepodległości w 1918 r. zaczęto budować w Warszawie pomniki Stanisława Szczęsnego Potockiego, Ksawerego Branickiego czy Seweryna Rzewuskiego, zaś na Pradze postawiono by obelisk ku czci żołnierzy rosyjskich, niosących wolność 4 listopada 1794 r. pod dowództwem generała Aleksandra Suworowa!

Od „krwawej niedzieli” minęło już ponad 81 lat! Jakby nie liczyć to już trzy pokolenia.

Tymczasem po wschodniej stronie Bugu zamiast niezbędnego dystansu i obiektywnego spojrzenia narasta fanatyzm.

UPA to bohaterowie, którzy walczyli o wolną Ukrainę! (za moment pewnie dowiemy się, iż również… za nas!).

Tymczasem jedyną „zasługą” UPA jest to, iż Stalinowi udało się trwale skłócić jedyne dwa słowiańskie narody zdolne wspólnie zagrozić Rosji.

PiS nie dał rady wymusić na Ukrainie przestrzegania elementarnych praw każdego człowieka – pochowania swoich bliskich i odpowiedniego upamiętnienia popełnionej na nich zbrodni (por. Antygona!).

Pamiętamy przecież wrzask, jaki rząd w Kijowie podniósł wespół z organizacjami żydowskimi w USA oraz Izraelem na zapowiedź nowelizacji ustawy o IPN w 2018 r.!

Niestety. Po ataku Rosji, gdy Ukraina stała pod ścianą i tylko Polska okazała na czas pomoc, rząd Zjednoczonej Prawicy okazał się naiwnością biorąc za dobrą monetę drobne kroczki stojącego pod murem kijowskiego rządu (por. Memorandum o współpracy w obszarze pamięci narodowej pomiędzy Ministerstwem Kultury i Dziedzictwa Narodowego Rzeczpospolitej Polskiej i Ministerstwem Kultury i Polityki Informacyjnej Ukrainy z dnia 1 czerwca 2022 r. ).

Teraz mamienie dotyczy rządu Tuska.

I wcale nie dlatego, iż „żyd” Zełenski oraz inni banderowcy z Kijowa nas nie lubią.

Zgoda na ekshumacje oznaczać będzie po opublikowaniu ich wyników kres mitu bohaterskiej UPA, niezłomnie walczącej z bolszewikami.

Okaże się bowiem, iż „dzielni striłci” walczyli przede wszystkim z dziećmi, kobietami i starcami!

A do ujawnienia tego żadną miarą nie może dopuścić aktualny „żond” w Kijowie.

29/30.12 2024


Idź do oryginalnego materiału