Ujawnione taśmy PiS. Kapiszon bez ładunku

2 dni temu

W ostatnich dniach polską scenę polityczną zbulwersowała publikacja fragmentów rozmowy Romana Giertycha z Donaldem Tuskiem z 2019 roku, ujawnionych przez media związane z PiS, takie jak wPolsce24 i Republika.

Oczekiwano sensacji, która mogłaby obalić rząd, ale efekt okazał się daleki od zamierzonego. Te taśmy to polityczny kapiszon – ich treść nie zawiera nic interesującego, co mogłoby podważyć wiarygodność kogokolwiek. Zamiast tego rodzą się poważne pytania: skąd te nagrania pochodzą i jaki jest cel ich publikacji w czerwcu 2025 roku, w kluczowym momencie politycznym?

Treść opublikowanych fragmentów jest żenująco banalna. Giertych i Tusk żartobliwie omawiają miejsca na liście wyborczej – „wschodnia Wielkopolska, Radom, wszystko takie szity” czy „tam gdzie zjeby są” – w tonie, który bardziej przypomina luźną pogawędkę niż spisek. Nie ma tu żadnych dowodów na przestępstwo, korupcję czy zdradę państwa. Dla PiS, który z pewnością liczył na medialny hit, to spektakularna porażka. Taśmy nie oferują niczego, co mogłoby zainteresować kogokolwiek poza najbardziej zagorzałymi zwolennikami partii rządzącej, a choćby oni mogą czuć się rozczarowani. To nie jest skandal, ale polityczny strzał w kolano.

Skupienie się na treści odwraca jednak uwagę od prawdziwego problemu: skąd media związane z PiS zdobyły te nagrania? Giertych w swoim oświadczeniu na portalu X jasno wskazuje, iż rozmowy zostały nagrane przez CBA dzięki programu Pegasus w ramach nielegalnej operacji w 2019 roku. Co więcej, twierdzi, iż miały zostać zniszczone, bo nie zawierały treści przestępczych, a jednak kopie trafiły w ręce osób powiązanych z PiS. To stawia pod znakiem zapytania legalność działań służb i sugeruje, iż nagrania mogły zostać wyniesione z CBA przed utratą władzy przez partię. Pytanie brzmi: kto za tym stoi i jak daleko sięga ta sieć powiązań? To znacznie ciekawsze zagadnienie niż sama treść taśm.

Kolejne pytanie dotyczy czasu publikacji. W sobotni wieczór, 14 czerwca 2025 roku, gdy ujawniono kolejne fragmenty, Polska znajduje się w gorączce politycznej po wyborach prezydenckich i sporach o ich wyniki. Giertych sugeruje, iż publikacja ma odwrócić uwagę od jego wniosku o ponowne przeliczenie głosów w 13 komisjach, popartego przez Sąd Najwyższy. To brzmi logicznie – PiS, desperacko próbując utrzymać kontrolę nad narracją, może sięgać po takie narzędzia, by zakłócić proces weryfikacji wyborów. Cel wydaje się jasny: zaszkodzić opozycji i zyskać czas na konsolidację władzy. Jednak brak sensacyjnych treści w taśmach sprawia, iż strategia ta może się obrócić przeciwko nim.

Media związane z PiS, takie jak Republika czy wPolsce24, ryzykują przy tym poważne konsekwencje. Publikacja nielegalnie pozyskanych nagrań może narazić je na utratę koncesji, co tylko pogłębia podejrzenia o polityczne motywacje. jeżeli celem było zdyskredytowanie Giertycha czy Tuska, to efekt jest odwrotny – uwaga skupia się na metodach PiS, a nie na ich przeciwnikach. To nie tylko nieetyczne, ale i krótkowzroczne działanie, które może podkopać zaufanie choćby wśród ich własnych sympatyków.

Ujawnione taśmy to polityczny kapiszon PiS – nic w nich nie ma, co mogłoby zainteresować szerszą publiczność. Zamiast tego eksplozja pytań o pochodzenie nagrań i cel ich publikacji odsłania mroczną stronę działań partii. Skąd te materiały pochodzą? Czy to część większej operacji inwigilacyjnej? Dlaczego publikuje się je teraz, w kluczowym momencie wyborczym? To pytania, na które PiS musi odpowiedzieć, bo milczenie tylko pogłębi podejrzenia o nadużycia władzy. Taśmy, zamiast być bronią, stały się pociskiem, który może uderzyć w tych, którzy go wystrzelili.

Idź do oryginalnego materiału