Na pierwszy rzut oka może się wydawać, iż media sympatyzujące z PiS-em organizują zbiórki, bo brakuje im funduszy na funkcjonowanie. Ot, dramatyczne apele o „ratowanie wolności słowa”, wspierane przez znajome twarze i dramatyczne filmiki. Problem w tym, iż to nie są niewinne kampanie ratunkowe, ale część znacznie bardziej złożonego mechanizmu, który przypomina klasyczne pranie pieniędzy. Z pieniędzy, które w dużej mierze pochodzą z czasów, gdy PiS rządził i miał nieograniczony dostęp do państwowego budżetu.
Przez osiem lat władzy partia Kaczyńskiego stworzyła gigantyczny system redystrybucji środków publicznych. Setki milionów złotych płynęły do „swoich” – przez fundacje, agencje, spółki skarbu państwa, reklamy, granty i przetargi. Duża część tych pieniędzy nigdy nie wróciła do budżetu. Trafiała do zaprzyjaźnionych firm, fundacji i stowarzyszeń. Często bez żadnej przejrzystości, często bez kontroli, często z politycznym celem. Kiedy PiS stracił władzę, strumień tych pieniędzy się urwał. Ale lojalne media trzeba było przez cały czas finansować. I tu pojawiły się „zbiórki” – narzędzie idealne, by zalegalizować fundusze, które już wcześniej wypłynęły z systemu publicznego. Oficjalnie są to datki od obywateli, którzy chcą wspierać „niezależność mediów”. W rzeczywistości wiele z tych przelewów może być po prostu zaszyfrowanym mechanizmem zwrotu zdefraudowanych środków. Po co robić wielką darowiznę jednym przelewem, skoro można ją rozbić na setki mikrowpłat z fikcyjnych lub podstawionych kont?
To tłumaczy też, dlaczego media związane z PiS-em regularnie notują ogromne straty – choć mają dostęp do darmowej infrastruktury, darmowych treści z partyjnych źródeł i darmowych „ekspertów”. Straty są pozorne i służą tylko jednemu: uzasadnieniu potrzeby zbiórek. Bo właśnie w tym momencie zaczyna się druga faza procederu – legalizacja „prywatnych” środków. Czy służby państwowe się tym interesują? Powinny. Bo jeżeli choćby część tych środków pochodzi z nielegalnych źródeł – a wszystko na to wskazuje – to mówimy nie tylko o praniu pieniędzy, ale też o finansowaniu propagandy z użyciem publicznych pieniędzy. Problem nie dotyczy wyłącznie mediów – dotyczy samego fundamentu państwa prawa i uczciwego życia publicznego.
Dlatego każda zbiórka „niezależnego” medium związanego z PiS-em powinna być traktowana z najwyższą podejrzliwością. Bo to nie są zwykłe darowizny. To może być zwrot inwestycji z czasów, gdy państwowy budżet był do dyspozycji jednej partii.