Tydzień, który wstrząsnął Europą. Efekt Donalda Trumpa wzmacnia podziały polityczne

news.5v.pl 15 godzin temu
The Washington Post / Getty Images

J.D. Vance i Donald Trump w Karolinie Północnej, 21 sierpnia 2024 r.

Tydzień, który wstrząsnął Europą

W środę 12 lutego nowy amerykański sekretarz obrony Pete Hegseth rozmawiał w Brukseli z ministrami obrony państw członkowskich NATO. Powiedział im, iż nie jest możliwy ani powrót Ukrainy do granic z 2014 r., ani jej członkostwo w NATO – wszystko to w perspektywie rozmów pokojowych z Rosją, które zamierza podjąć administracja prezydenta Trumpa.

W czwartek 13 lutego doszło do telefonicznej rozmowy Trumpa z Władimirem Putinem na temat negocjacji pokojowych. Znamy jej treść na tyle tylko, o ile zechciał ją ujawnić amerykański prezydent. Wedle tej relacji miał on podziękować Putinowi za poświęcony czas i wysiłek podjęcia negocjacji. Dużo miało być w tej konwersacji kurtuazji, a zero ocen moralnych w sprawie odpowiedzialności za wywołanie wojny i za sposób jej prowadzenia. Jeśli można byłoby wskazać jedną cenzurkę, to byłoby nią pośrednie oskarżenie poprzednika Trumpa w Białym Domu o to, iż nie zapobiegł tej wojnie.

W piątek 14 lutego na Międzynarodowej Konferencji Bezpieczeństwa w Monachium wystąpił wiceprezydent USA James D. Vance. Zastępca Trumpa w zasadzie nie zajmował się w swoim przemówieniu problemami bezpieczeństwa międzynarodowego – co było przedmiotem tego ważnego corocznego zgromadzenia polityków i ekspertów. Mówił za to o aksjologicznych podstawach demokracji i pod tym względem bardzo surowo ocenił praktykę demokratyczną na Starym Kontynencie. Jako przykłady nadużyć wskazał: niedawne unieważnienie wyborów w Rumunii; cenzurę mediów społecznościowych; zakwestionowanie wolności religijnej; niedopuszczanie skrajnych partii do debaty, a także masową imigrację, będącą – jego zdaniem – wynikiem świadomych działań europejskich rządów.

W końcu w sobotę 15 lutego podczas spotkania w Yalta European Summit (imprezie organizowanej przez Ukrainę, a towarzyszącej monachijskiej konferencji bezpieczeństwa), gen. Keith Kellogg, specjalny wysłannik prezydenta Trumpa do negocjacji z Rosją, wykluczył obecność Europejczyków w rozmowach o pokoju.

W następnych dniach padły kolejne wypowiedzi Donalda Trumpa, które jeszcze dolały oliwy do ognia – ale to zostawmy na koniec.

Liberałowie: moralne oburzenie

Wszystkie wymienione tu wystąpienia amerykańskich oficjeli były jak kolejne kubły zimnej wody wylewane na głowy Europejczyków. Czy też – ściślej biorąc – tych w Europie, którzy poczuwają się do europejskiej tożsamości i nie uważają, iż cokolwiek powie czy zdecyduje administracja amerykańska, jest z definicji dla Europy dobre. Otóż ci Europejczycy zostali jeszcze raz zaskoczeni, mimo iż znając już Trumpa i trumpizm, musieli się spodziewać czegoś podobnego. Ale to, co usłyszeli, przerosło ich oczekiwania. Tych samych słów słuchali ci, którzy powątpiewają w europejską tożsamość, a już szczególnie w sens istnienia Unii Europejskiej. Ci ze zdarzeń ubiegłego tygodnia wyciągali zgoła inne wnioski.

Strukturyzując w ten sposób te reakcje, nie twierdzę, iż komentarze euroentuzjastów były słuszne, a komentarze ich adwersarzy — niesłuszne. Uważam tylko, iż postawa zwana euroentuzjastyczną (z całym dobrodziejstwem inwentarza, jakie niosą ze sobą etykietki) lepiej służy Europie i Polsce, niż postawa wrogości wobec UE i bezwarunkowej akceptacji polityki amerykańskiej. Ale euroentuzjazm nie immunizuje na błąd oceny, szczególnie zaś na zaburzenie percepcji pod wpływem moralnego oburzenia. Podobnie jak od błędu nie chroni eurosceptycyzm/suwerenizm. Twierdzę, iż ów tydzień geopolitycznego trzęsienia ziemi obnażył słabości i jednej, i drugiej postawy.

Ograniczę się tu do reakcji w Polsce, ale są one dość podobne do tych w innych częściach naszego kontynentu. Z pewnością wspólne są dwie cechy tych komentarzy tu i tam: po pierwsze, wysoki stopień oszołomienia; po drugie, pozycjonowanie się w stosunku do słów Trumpa w funkcji własnego miejsca na scenie politycznej.

Efekt Trumpa jest wszędzie piorunujący niezależnie od tego, czy reakcja na amerykańskie oświadczenia jest afirmatywna, czy krytyczna. Efekt Trumpa wpisuje się w istniejące podziały polityczne i je wzmacnia. A ton nadają najważniejsi politycy w kraju.

W Polsce premier Donald Tusk krytycznie odniósł się do słów wiceprezydenta Vance’a wypowiedzianych Monachium: „Jako turysta bardzo lubię to miejsce. Mili ludzie, doskonałe piwo, niesamowita Pinakoteka. Jako historyk i polityk jedyne, co mogę dziś powiedzieć, to: MONACHIUM. NIGDY WIĘCEJ”.

Natychmiast skontrował go Jarosław Kaczyński: „Polska, pełniąc prezydencję w UE, stoi przed wyborem: albo będzie liderem budowy europejskiego porozumienia z administracją Donalda Trumpa, albo będzie inspirować siły antyamerykańskie w Europie. Tusk sygnalizuje, iż woli być liderem antyamerykańskiej europejskiej rebelii. Tworzy to dla Polski groźną sytuację, gdyż sojusz z USA jest fundamentalnym elementem naszego bezpieczeństwa. W istocie osłabia także pozycję Ukrainy w niezwykle trudnym dla niej momencie”.

Skoro z samych szczytów systemu politycznego popłynął taki sygnał, to dalsze, często jeszcze bardziej różnicujące, komentarze polityków i dziennikarzy były już tylko kwestią czasu. I rzeczywiście pojawiły się gwałtownie i w obfitości.

Bartosz T. Wieliński, komentując słowa Vance’a na łamach „Gazety Wyborczej”, nie pozostawił na wypowiedzi amerykańskiego wiceprezydenta suchej nitki. Zdaniem Wielińskiego przemówienie Vance’a było obraźliwe dla słuchaczy z powodu niskiego poziomu, jaki zaprezentował mówca. A przecież — wywodził Wieliński — „Konferencja to forum, na którym o bezpieczeństwie zachodniego świata dyskutują najważniejsi politycy, wojskowi i renomowani eksperci. To miejsce, gdzie poważni ludzie na poważnie rozmawiają o poważnych sprawach”. Zarzuty, jakie Vance postawił Europejczykom, publicysta „Wyborczej” zlekceważył jak gdyby machnięciem ręki.

Moim zdaniem sprawy mają się inaczej. Nie odwrotnie, niż je widzi Wieliński, ale znacząco inaczej. To prawda, iż milczenie wiceprezydenta USA o najważniejszych kwestiach bezpieczeństwa międzynarodowego było dotkliwym brakiem jego wystąpienia. I prawda, iż stanowisko, jakie zajął (powtarzając zresztą wcześniejsze swoje i swojego patrona opinie o Europie), będzie powiększać podziały na Starym Kontynencie. Mimo to uważam, iż wypowiedź Vance’a, jakakolwiek nieuprzejma, miejscami podszyta grubą przesadą, a miejscami fałszem, zasługuje na uwagę. Nie tylko z kurtuazji. Nie tylko z racji politycznej rangi mówcy. Także ze względu na samą jej istotę.

Najogólniej mówiąc Vance napiętnował postawę europejskich elit, polegającą na wyższościowym spychaniu na margines („w dobrym towarzystwie o tym nie rozmawiamy”) problemów ludzi zwykłych: uboższych, gorzej wykształconych, z prowincji… Ludzie ci, czując się coraz bardziej wykluczeni z debaty, coraz liczniej głosują na partie skrajne, proponujące proste odpowiedzi na złożone (ale nie nieistniejące) problemy. Albo wychodzą na ulice i robią burdy — jak kilka lat temu „żółte kamizelki” we Francji. jeżeli się tych problemów nie zauważa pod pretekstem, iż podnoszą je partie skrajne („w dobrym towarzystwie o tym nie rozmawiamy”), zwyczajnie otwiera się populistom drogę do zwiększenia wpływów politycznych, a choćby — i coraz częściej — do władzy.

Z jakichś rzeczywistych powodów wyborcy w Polsce zagłosowali masowo w 2015 r. na Prawo i Sprawiedliwość. Nie wszystko w kampanii wyborczej tej partii było budowaniem fałszywego obrazu i kreowaniem fałszywej świadomości jej elektoratu. Część z tych propozycji celowała w rzeczywiste aspiracje (np. oferta w rodzaju ówczesnego „500 plus”) i rzeczywiste niepokoje dużej grupy Polaków (np. wyśmiewanie postaw patriotycznych, lekceważenie symboli narodowych). Podobnie dzieje się w wielu częściach świata, także w starych europejskich demokracjach. Także w USA, czego powrót Trumpa jest, może dotkliwym, ale przecież wymownym dowodem.

Gdy Vance mówił, iż masowa imigracja do Europy jest rezultatem świadomego działania rządów, wyrażał się co najmniej nieprecyzyjnie. W istocie to zjawisko jest pokłosiem niegdysiejszej (sprzed 40 i więcej lat) świadomej polityki rządów, ale i współczesnej nieumiejętności (niemożności?) zapanowania nad tymi procesami. Jednak problem masowej imigracji nie jest wyimaginowany. Inaczej, niż ciągle utrzymują postępowe europejskie media, to nie tylko odczucia ludzi wskazują na brak bezpieczeństwa, to jest rzeczywisty brak bezpieczeństwa wywołany masowymi migracjami.

Gdy Vance wspomniał o terrorystycznym ataku w Monachium w przeddzień konferencji, cokolwiek uprościł problem, bo dalece nie każdy muzułmanin przybywający do Europy jest (czy staje się) islamistycznym zamachowcem. Ale to, iż pomiędzy jednym a drugim istnieje jakaś relacja przyczynowo-skutkowa (więcej niekontrolowanej imigracji – więcej zamachów terrorystycznych) jest faktem. jeżeli Europa przez cały czas zamykałaby oczy na to iunctim, tylko napędzałaby głosów partiom skrajnym, jak niemiecka AfD – skoro mówimy o zamachu islamistycznym w Niemczech na tydzień przed wyborami do Bundestagu.

W sumie wymowa tekstów takich, jak Wielińskiego, jest następująca: Mówię wam, jak ja strasznie nie lubię tego Trumpa! A nie lubiąc go, odrzucam jego (i jego ekipy) diagnozy. Moim zdaniem to jest ślepa uliczka. Ja też nie lubię Trumpa, w tym sensie, iż nie podzielam większości jego poglądów, uważam jego rządy za niebezpieczne dla Europy, a szczególnie dla jej wschodniej części. Z tych ocen nie wywodzę jednak, iż wszystko, co on mówi, to fantazje. Bo tacy jak Trump płyną na rzeczywistej fali niezadowolenia, niezrozumienia, poczucia odrzucenia, fali, którą oni swoimi manipulacjami wzmacniają. Ale ta fala jest naprawdę. Gdyby światłe elity odważyły się ją dostrzegać, zamiast zamykać się we własnym kręgu ludzi zadowolonych wzajemnie ze swojego towarzystwa, populiści nie święciliby takich tryumfów.

Słowa Vance’a, a także Hegsetha, Trumpa i Kellogga z ubiegłego tygodnia wywołały po tej stronie sceny polityczno-medialnej lawinę komentarzy. Wybrałem tekst Wielińskiego, bo on nadaje się do polemiki. Wiele innych jest tak naznaczonych emocją, np. zamiast argumentów używa inwektyw, iż szkoda na nie czasu Szanownych Czytelników.

Prawica: ślepota na jedno oko

Po drugiej stronie sceny polityczno-medialnej nie jest lepiej, chociaż zupełnie inaczej co do ideowo-politycznej afiliacji. Tutaj kocha się Trumpa miłością niezachwianą. Np. Paweł Lisicki i Rafał Ziemkiewicz, komentując reakcje na wystąpienie Vance’a na kanale Youtube tygodnika „Do Rzeczy”, zupełnie nie ukrywali swojej euforii z tego, w jaką konfuzję wiceprezydent USA wprowadził europejskie elity, a sama treść monachijskiego przemówienia zdawała się nie być dla nich żadnym problemem.

Jeszcze dalej poszedł Michał Karnowski, komentując dla Radia Wnet całą tę sekwencję wydarzeń. Trump nie zawinił, za to problemem są rządy niepodmiotowego Tuska i postawa słabej Europy:

„No to macie bezwolne kukiełki , które patrzą, jak za chwilę Ukraina może być sprzedana. Ale ona nie jest sprzedawana przez Trumpa. Tak naprawdę jest sprzedawana przez Europejczyków. Bo to Europejczycy niczego z siebie nie wykrzesali, żeby pomóc Ukrainie. My pomagamy, tu się pościskamy, ale sprzęt wojskowy, amunicję, wojska, pieniądze niech dają Amerykanie” (Poranek Radia Wnet, 17 lutego 2025 r.).

Europa nie może ufać Trumpowi. „Nie chodzi o to, czy jest marionetką Putina” – Wiadomości

Tak więc po słowach Hegsetha, Trumpa, Vance’a i Kellogga, które:

  1. jeszcze przed rozpoczęciem negocjacji wycofują Ukrainę na znacznie gorszą pozycję, bez targu;
  2. czynią dusery Putinowi;
  3. osłabiają jedność Europejczyków;
  4. odmawiają Europejczykom prawa udziału w negocjacjach pokojowych

— po tych wszystkich oświadczeniach, które czynią los Ukrainy jeszcze bardziej niepewnym, a Europie każą cicho siedzieć, Michał Karnowski powiada, iż Trump jest przez cały czas OK, a winna jest Europa, bo nic dla Ukrainy nie zrobiła. Naprawdę?

Kilka dni temu Kiel Institute for The World Economy ogłosił raport na temat pomocy Zachodu dla Ukrainy od agresji rosyjskiej w 2022 r. do końca 2024 r. W tym czasie Zachód dostarczył Ukrainie pomoc w wysokości 267 mld euro (1 bln zł), z czego połowę stanowiła pomoc wojskowa. Europa (razem z UK) dostarczyła łącznie 132 mld, a USA 114 mld. Europa wyprzedza więc tu USA.

Z kolei w zakresie pomocy wojskowej USA nieznacznie wyprzedzają Europę. USA dostarczyły Ukrainie najwięcej bojowych wozów piechoty, wyrzutni rakietowych i pocisków. Niemcy – najwięcej systemów obrony powietrznej. Polska – najwięcej czołgów. Spośród państw europejskich najwięcej łącznej pomocy dały Niemcy (ponad 17 mld euro), potem UK (ponad 16 mld), Polska jest szósta, Francja siódma (każde z tych państw po ok. 5 mld). W omawianym okresie Europa odnotowała znaczną dynamikę wzrostu wydatków na zbrojenia: 200 mld euro przed wojną, 320 mld euro na koniec 2024 r.

No dobrze, raport jest sprzed kilku dni, ale jego dane są zbieżne z informacjami, które cały czas przekazywała poważna prasa od 2022 r. Każdy, kto miał odrobinę dobrej wiary, musiał przyznać już dawno, iż wysiłek pomocowy, w tym wojskowy, Europy w związku z wojną jest znaczny. A także i to, iż po początkowych wahaniach Niemcy słały do Ukrainy największą pomoc. jeżeli ktoś powie, iż to wszystko za mało, będzie miał rację. Ale mówić, iż Europa tylko pozorowała pomoc, to zwyczajnie mijać się z prawdą.

Takie nieumiarkowane oceny, z lewa i z prawa, wybijają się na czoło. Tak zawsze było, a w dobie informacji cyfrowej i sieci społecznościowych dzieje się tak jeszcze bardziej. Umiarkowane centrum istnieje, ale nikt jego analiz nie winduje wysoko, bo – z natury rzeczy – „słabo się klikają”. Dobrze, iż w ogóle są, czy to w postaci publicznych instytucji takich jak Ośrodek Studiów Wschodnich, czy w postaci instytucji prywatnych takich jak „Nowa Konfederacja”, czy w końcu takich jak człowiek-instytucja Szczepan Twardoch.

Trump: dolewanie oliwy do ognia

Już po geopolitycznym trzęsieniu ziemi, po pierwszym spotkaniu negocjatorów z USA i z Rosji 18 lutego w Rijadzie, prezydent Trump wystąpił z nową serią swoich atomowych komentarzy. Najpierw orzekł, iż Ukraina mogła była uniknąć wojny, gdyby się lepiej postarała w 2022 r. Następnie domagał się przeprowadzenia wyborów, twierdząc, iż prezydent Zełenski ma (liczba wzięta z sufitu) jedynie cztery proc. poparcia w Ukrainie. W końcu oskarżył Zełenskiego o wywołanie tej wojny i nazwał go dyktatorem.

Jestem zawsze daleki od ułatwiania sobie argumentacji przez przywoływanie argumentu, iż coś „służy Putinowi”. Trzeba z tym uważać, bo zbieżność może być przypadkowa. Ale postawmy proste pytanie. Gdyby przed listopadowymi wyborami prezydenckimi w USA wyobrazić sobie, o czym w związku z nimi marzy Putin, to jaka byłaby uczciwa odpowiedź? Taka, iż marzy o nowym prezydencie USA, który go na nowo legitymizuje i ułatwi mu zawarcie pokoju na bardzo korzystnych dla Rosji warunkach. I to się właśnie dzieje w ostatnich dniach.

I nie chodzi tu o żaden realizm, wyrażający się w aktualnej sytuacji frontowej. Chodzi o to, iż USA z góry zgadzają się na żądania Rosji, w tym na zamknięcie Ukrainie drogi do NATO, co nie wydaje się jedynym możliwym rozwiązaniem. O to, iż ignorują Europejczyków, pomimo ich znacznego wkładu w pomoc dla Ukrainy, w tym pomoc wojskową. O to, iż zdają się chcieć powierzyć Europie zadanie stabilizowania pokoju, na który Europa ma nie mieć istotnego wpływu, i to bez amerykańskich gwarancji dla tej misji. A także o to, iż przygotowując pokój z Rosją, werbalnie traktują Ukrainę paralelnie do dyskursu putinowskiego, co jest sytuacją bodaj bez precedensu w historii światowej dyplomacji.

Z czego wynika ta szalona seria amerykańskich wypowiedzi i decyzji? Mało wiemy. Ale wiemy, iż wybór Trumpa na pierwszą kadencję odbył się przy ingerencjach Rosji w proces wyborczy. Podobnych do tych, które miały miejsce w grudniu 2024 r. w Rumunii. Wiemy, iż w czasie pierwszej kadencji Trump zachowywał się chwilami jak człowiek będący na rosyjskiej uwięzi (spotkanie w Helsinkach, w lipcu 2018 r.). No i wiemy, iż jest osobowością narcystyczną oraz iż dąży do ograniczenia systemu równowagi władz w swoim kraju.

Sytuacja jest więc poważna, bo bezpieczeństwo Polski rzeczywiście w tym momencie zależy w największym stopniu od Stanów Zjednoczonych. Ale czy naprawdę mając do czynienia z kimś takim na czele USA, chcemy systemu bezpieczeństwa, który skazuje nas wyłącznie na jego dobrą wolę?

Idź do oryginalnego materiału