Tweet zamiast decyzji. Polacy pytają: dlaczego nie wprowadził podatku, gdy rządził?

1 tydzień temu
Zdjęcie: Morawiecki


Mateusz Morawiecki znów postanowił zabrać głos. Były premier PiS, dziś polityk z ław opozycji, domaga się wprowadzenia dodatkowego podatku bankowego. Na platformie X napisał: „Banki w Polsce notują rekordowe zyski! Dlatego trzeba wprowadzić podatek bankowy, aby sektor finansowy uczciwie dołożył się do rozwoju państwa i wsparcia obywateli”.

Słowa brzmią mocno. Z pewnością trafiają w emocje wielu Polaków, którzy z roku na rok widzą rosnące raty kredytów, wysokie prowizje czy opłaty za podstawowe usługi finansowe. Morawiecki wylicza: w 2023 roku banki zarobiły 27,9 mld zł, w 2024 roku już 42,5 mld, a w 2025 planują aż 48,9 mld zł. Liczby robią wrażenie, a pytanie o sprawiedliwy podział zysków jest jak najbardziej zasadne.

Ale równie zasadne jest inne pytanie, które ciśnie się na usta: dlaczego Mateusz Morawiecki nie zrobił nic w tej sprawie, kiedy naprawdę miał ku temu władzę?

Morawiecki przez osiem lat współtworzył politykę gospodarczą państwa – najpierw jako minister rozwoju, potem finansów, wreszcie jako premier. Przez cały ten czas to on miał realny wpływ na kształt podatków, ustaw i relacji państwa z sektorem finansowym. To on chwalił się „historycznym uszczelnieniem systemu podatkowego” i wielokrotnie obiecywał, iż zyski wielkich firm zostaną „sprawiedliwie” podzielone.

Dlaczego więc wtedy, gdy mógł zmienić przepisy, tego nie zrobił? Dlaczego nie zaproponował wyższego opodatkowania banków w latach, gdy ich zyski również biły rekordy? Dlaczego milczał, gdy zwykli obywatele płacili za błędne decyzje finansowe państwa – chociażby w sprawie kredytów frankowych?

Odpowiedzi nie znajdziemy w jego najnowszym wpisie.

Morawiecki dziś apeluje: „Zamiast podnosić podatki dla zwykłych Polaków, niech rząd Donalda Tuska mocniej opodatkuje absolutnie rekordowe zyski banków!”. To brzmi jak głos obrońcy obywateli. Problem w tym, iż to samo mógł powiedzieć – i przede wszystkim zrobić – jako premier. Miał wszystkie instrumenty w ręku. Dysponował większością parlamentarną, poparciem partii i możliwością wpływania na legislację.

Tymczasem jego rząd zdecydował się na inne rozwiązania – takie, które banki obciążały symbolicznie, a obciążenia spadały głównie na barki obywateli. Zamiast realnej reformy podatku bankowego, Polacy dostali kolejne podwyżki cen i podatków pośrednich, które w praktyce uderzały w ich portfele dużo bardziej niż w instytucje finansowe.

Dziś więc, gdy Morawiecki apeluje o „uczciwy udział banków w rozwoju państwa”, trudno nie odczuwać dysonansu.

Ministerstwo Finansów zapowiedziało niedawno zmiany w opodatkowaniu sektora bankowego. Podatek CIT dla banków ma wzrosnąć w 2026 roku do 30 proc., a w kolejnych latach stopniowo spaść do 23 proc. Równolegle obniżony zostanie podatek bankowy. Efekt? Z szacunków wynika, iż w ciągu dekady budżet państwa zyska ponad 20 mld zł.

Czy to rozwiązanie idealne? Niekoniecznie. Ale to jest konkret – coś, co można policzyć, wpisać do ustawy i wdrożyć. W przeciwieństwie do tweetów byłego premiera, które są jedynie polityczną publicystyką.

Mateusz Morawiecki ma rację, iż banki w Polsce zarabiają ogromne pieniądze. Ma rację, iż sektor finansowy powinien w większym stopniu brać udział w budowaniu wspólnoty. Ale fakt, iż odkrywa to dopiero dziś, kiedy nie ma już żadnych narzędzi sprawczych, czyni jego słowa pustymi.

To tak, jakby strażak po odejściu ze służby pisał w mediach społecznościowych o konieczności gaszenia pożarów. Dobrze mówi – tyle iż w czasie, gdy miał gaśnicę w ręku, nie zrobił nic.

Były premier może apelować, pisać i ostrzegać. Ale to nie zmieni faktu, iż przez osiem lat miał możliwość wdrożenia tych samych pomysłów i z niej nie skorzystał. Dlatego jego obecne słowa brzmią nie jak odpowiedzialna propozycja, ale jak próba nadrobienia straconego czasu.

A straconego czasu – zwłaszcza w polityce – odzyskać się nie da.

Idź do oryginalnego materiału