Tusk wymaga porządku. Urzędnicy tracą stanowiska

17 godzin temu
Zdjęcie: Tusk


W polskiej polityce jest coś symbolicznego w momentach, gdy premier nie tylko przedstawia wizję, ale także egzekwuje elementarną dyscyplinę państwa. Nie w oparach deklaracji, ale w działaniu — szybkim, konkretnym, wyraźnym. Tak wyglądał wtorek, gdy Donald Tusk, według nieoficjalnych ustaleń Onetu, miał podczas posiedzenia rządu w ostrych słowach upomnieć ministrów o konieczność ucięcia sporów wokół Centralnego Portu Komunikacyjnego.

„Sytuacja na linii KOWR–CPK wymyka się spod kontroli” — miał powiedzieć premier. jeżeli „publiczne kłótnie nie ustaną”, kierownictwo KOWR „będzie zdymisjonowane”.

W państwie, którego administracja jeszcze niedawno funkcjonowała według logiki rozwarstwionych ośrodków wpływu, taki komunikat działa jak zimny prysznic. Oto rząd, który nie zamierza tolerować wewnętrznych przeciągów ani instytucjonalnej samowoli — zwłaszcza w projekcie takim jak CPK, gdzie każde opóźnienie waży lata.

Tego samego dnia dziennikarz Radia Zet Mariusz Gierszewski napisał: „Lecą głowy w KOWR!” Dymisje potwierdził wiceminister rolnictwa Adam Nowak. „Według mojej wiedzy część osób na średnim szczeblu kierowniczym zostało zwolnionych” — mówił w TVN24. Zmiany „nastąpiły i dotyczyły tych osób”.

To precyzyjny mechanizm polityczny: najpierw sygnał porządku, potem jego wykonanie. Nie teatralny gniew, ale działanie wykonawcze. W dobie polityki, w której wszystko chciałoby się rozpuścić w słowach, jest to szczególnie wymowne.

Centralny Port Komunikacyjny od lat żyje między dwoma światami: wizją i kontrowersją. Dla jednych — sztandar ambicji infrastrukturalnych, dla innych — projekt zagrożony politycznym przeciąganiem liny, interesami, niejasnościami administracyjnymi.

Afera z działką ujawniona przez Wirtualną Polskę tylko potwierdziła, jak skomplikowany jest krajobraz, który obecny rząd musi posprzątać.
160 hektarów ziemi, której potrzebowało CPK, miało w 2023 r. trafić do prywatnego przedsiębiorcy, mimo wcześniejszych ostrzeżeń urzędów, iż teren może być wyłączony z obrotu cywilnoprawnego.

W tle była informacja, iż właściciele zabiegali o wykup od 2008 roku, a spółka CPK alarmowała w tej sprawie wcześniej. Kiedy wystąpiła o teren — było już po transakcji. W takiej scenerii nie wystarcza debata. Potrzebne jest zarządzanie.

Można było spodziewać się typowej dla polskiej sceny reakcji: rada, komisja, okrągłe zdania. Tymczasem pojawił się sygnał odgórny: porządek ma pierwszeństwo przed chaosem.

To nie „twarda ręka” w wydaniu autorytarnym, ale powrót elementarnej państwowej sterowności. W kulturze, która zbyt długo tolerowała styk polityki i administracji jako sferę niejasności, pojawia się standard: jeżeli są konflikty instytucjonalne, rozwiązujemy je — nie mnożymy.

I może właśnie w tym tkwi znaczenie tej interwencji. Nie w emocji, ale w chłodnym przypomnieniu: zaufanie do państwa buduje się nie obietnicami, ale konsekwencją. W polskiej debacie publicznej często brakuje prostego zdania: państwo musi być państwem.

Jeśli ktoś oczekiwał, iż po zmianie władzy wszystko będzie wyłącznie łagodnym „okrągłym stołem”, dostał lekcję realpolitik. Czasem polityka to nie kompromis, a jasna linia i szybka decyzja. Demonstracja siły bywa tylko pozą. Demonstracja odpowiedzialności — rzadkością. Wtorek był tą drugą sytuacją.I w polskiej rzeczywistości, w której instytucje długo rozmiękczano, a władza bywała teatralna, taki sygnał brzmi jak coś, co dawno powinno wybrzmieć: koniec bałaganu. Czas działać.

Idź do oryginalnego materiału