Relacja Donalda Tuska z prezydenturą ma status "to skomplikowane". Startował w wyborach na najważniejszy urząd tylko raz, w 2005 r., pod hasłem "Prezydent Tusk - człowiek z zasadami". Złośliwi wytykali mu później, iż taki z niego "prezydent", jak z Jana Rokity "premier z Krakowa". Żadnemu z nich zaklinanie rzeczywistości w hasłach wyborczych nic nie dało. Tusk w 2005 r. był na dobrej drodze. Wygrał pierwszą turę, zdobywając 36,33 proc. głosów. Miał prawie pół miliona głosów przewagi nad drugim Lechem Kaczyńskim (33,10 proc.) To jednak nie miało dużego znaczenia, bo w drugiej rundzie przegrał wyraźnie. Lech Kaczyński zdobył 54,04 proc. głosów. Zagłosowało na niego ponad milion osób więcej niż na Tuska.
REKLAMA
Dziadek z Wermachtu. To właśnie kampanii wyborczej w 2005 r. polska polityka zawdzięcza niesławnego "dziadka z Wermachtu". Jacek Kurski, wówczas polityk PiS, rzucił w jednym z wywiadów, iż na Pomorzu mówi się, iż Józef Tusk wstąpił do niemieckiej armii na ochotnika. Prawda była taka, iż choć dziadek Donalda Tuska był w Wehrmachcie, to wcielono go tam siłą. Wcześniej przez pięć lat był więźniem filii obozu koncentracyjnego Stuthoff. Miał też uciec przy pierwszej nadarzającej się okazji. "Dziadek z Wermachtu" miał być w oczach przeciwnika Tuska uzasadnieniem jego rzekomo proniemieckich poglądów. Wybuchła burza. Lech Kaczyński odciął się od słów Kurskiego. Ten został wykluczony za karę z PiS. Jednak - jak pokazały późniejsze wydarzenia - kariery politycznej mu to nie nie złamało.
Ale wróćmy do 2010 r. Kadencja Lecha Kaczyńskiego zbliżała się do końca, a to iż w kolejnych wyborach znów zmierzy się z nim Donald Tusk, wydawało się adekwatnie pewne. Aż do 28 stycznia 2010 r. Okoliczności nie były przypadkowe. Można powiedzieć, iż wręcz dokładnie przemyślane. Natomiast sama decyzja miała być objęta ścisłą tajemnicą, znaną tylko najbliższym współpracownikom szefa rządu.
Zobacz wideo Poparcie dla Donalda Trumpa rośnie. "Najwyższe w historii"
Tusk wystąpił w gmachu Giełdy Papierów Wartościowych w Warszawie. Na tle wielkiej mapy Europy. Wszystkie kraje były zaznaczone na czerwono, poza Polską, która świeciła się na zielono. Przekaz był jasny: cała Europa pogrążona w recesji, a my oto stoimy na tej naszej pięknej zielonej wyspie ze wzrostem gospodarczym 1,7 proc. - Potrzebuję skuteczności i siły, by przeprowadzić do końca ambitne dla Polski plany, a nie żeby zamieszkać w Pałacu Prezydenckim, choćby jeżeli wszyscy tak bardzo cenimy prestiż tego urzędu - oznajmił premier (cytat za "Rzeczpospolitą"). Ostateczny sztych wyprowadził dwa dni później w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej".
Tracę zaszczyt, żyrandol, Pałac i weto - powiedział.
Prezydent jako strażnik żyrandola
"Jednym zdaniem – iż woli być premierem niż prezydentem – Donald Tusk rozsypał polską politykę, obalił tworzone od lat scenariusze i rozpoczął nowe rozdanie" - komentowała publicystka "Polityki" Janina Paradowska. Rzeczywiście, Tusk wywrócił stolik. Wyborcy przyzwyczajeni byli, iż do wyborów stają najsilniejsi zawodnicy, iż o Pałac musi być stoczony epicki pojedynek gigantów. Popatrzmy tylko na nazwiska: Lech Wałęsa, Aleksander Kwaśniewski, Lech Kaczyński. Wszyscy byli ludźmi z ogromnym dorobkiem, naturalnymi kandydatami na najwyższe urzędy. Dla których prezydentura była zwieńczeniem bogatej politycznej kariery. Tymczasem Tusk decydując, iż nie będzie walczył o prezydenturę, bo to "żyrandol i weto", zmienił zasady gry.
"Tusk jako premier skupił się nie tyle na rządzeniu, ile na wzmocnieniu pozycji premiera. Jest reformatorem, ale nie gospodarki, nie społeczeństwa, ale władzy" - komentował w 2011 r. publicysta Robert Krasowski. Wskazał, iż przed epoką Tuska naturalnme było, iż premier był silny przez kilka miesięcy, po czym nagle niszczony albo przez prezydenta, albo przez koalicjanta, albo przez własną partię. "Mazowiecki, Bielecki, Olszewski, Suchocka, Pawlak, Oleksy, Cimoszewicz, Belka, Marcinkiewicz, Kaczyński – polska polityka to cmentarzysko, na którym bieleją kości słabych premierów, którzy tracili władzę, zanim na poważnie zdążyli się wziąć do rządzenia" - dodał.
"Tusk postanowił z tym skończyć. Skupił całą swoją wolę i energię na obronie pozycji premiera" - dodawał Krasowski. Od strony Pałacu Prezydenckiego też się zabezpieczył. Kandydatem PO na prezydenta zamiast Tuska został Bronisław Komorowski, ówczesny marszałek Sejmu. Choć Komorowski miał w CV stanowisko rządowe, to trudno było go nazwać tuzem polityki czy liderem środowiska. Odkąd Tusk sprowadził prezydenturę do żyrandola i weta, w wyścigu prezydenckim startują politycy, co których polityczna konkurencja i komentatorzy wysuwają poważne wątpliwości, co do ich niezależności od partyjnych liderów.
Warto pamiętać o jeszcze jednej rzeczy. W styczniu 2010 r. Lech Kaczyński miał tak słabe sondaże, iż pokpiwano, iż przegra adekwatnie z każdym. Tyle iż to było trzy miesiące przed katastrofą smoleńską. Ale to już zupełnie inna opowieść.