Donald Tusk ma coś, czego jego polityczni przeciwnicy mogą mu tylko zazdrościć: umiejętność lekkiego żartu, który trafia w sedno i rozbraja atmosferę.
Podczas wystąpienia na Uniwersytecie Morskim w Gdyni premier nie tylko mówił o poważnych sprawach – o roli Bałtyku i przyszłości polskich portów – ale też pozwolił sobie na dowcip, który z miejsca przeszedł do medialnego obiegu. I choć studenci przyjęli go z uśmiechem, w szeregach PiS musiało zawrzeć od środka.
Premier, zwracając się do zgromadzonych, przypomniał jedną z pierwszych decyzji Donalda Trumpa po objęciu prezydentury w USA. Chodziło o absurdalną próbę zmiany nazwy Zatoki Meksykańskiej na „Zatokę Amerykańską”. Tusk, znany ze swojego ironicznego poczucia humoru, nie przepuścił okazji. – „Pan rektor mi wybaczy, jako wybitny kartograf, nie będę zmieniał nazw mórz, chociaż dzisiaj w modzie jest zmiana nazw mórz i zatok, ale nie mam takiej śmiałości” – stwierdził.
I dodał z typową dla siebie puentą: – „W waszych rękach, sercach i umysłach rozegra się przyszłość polskiego Bałtyku. Na północy mamy Morze Białe, a na południu Czerwone — niech Bałtyk stanie się dzięki wam morzem biało-czerwonym”.
Ten fragment wystąpienia błyskawicznie rozszedł się po mediach społecznościowych. Tusk pokazał, iż potrafi żartować, a jednocześnie przemycać w dowcipie istotny przekaz. Bo przecież jego pointa nie była tylko sympatycznym bon motem dla studentów. To także metafora patriotyzmu i odpowiedzialności młodego pokolenia za przyszłość państwa.
Przypomnijmy: w styczniu 2017 roku Donald Trump rzeczywiście ogłosił zmianę nazwy Zatoki Meksykańskiej. – „Zamierzamy zmienić nazwę Zatoki Meksykańskiej na Zatokę Amerykańską, która ma piękny krąg. Obejmuje ona duży obszar. Zatoka Amerykańska, co za piękna nazwa i jest odpowiednia. Bardzo odpowiednia” – mówił wówczas. Absurd tej decyzji do dziś pozostaje symbolem politycznego kaprysu.
Tusk, zestawiając tę historię z Bałtykiem, zagrał dwuznacznością. Z jednej strony wyśmiał praktykę „zmieniania nazw” dla celów politycznych. Z drugiej – pokazał, iż polski patriotyzm nie potrzebuje takich sztuczek. Bałtyk nie musi zmieniać nazwy, aby stać się „morzem biało-czerwonym” – wystarczy, iż Polacy mądrze wykorzystają jego potencjał.
Nie jest tajemnicą, iż Tusk potrafi swoimi żartami rozgrzać salę. Ale też potrafi jednym zdaniem wyprowadzić z równowagi swoich przeciwników. W PiS humor szefa rządu od lat odbierany jest jak policzek. Dlaczego? Bo uderza w ich powagę i nadętą retorykę. Politycy PiS od lat mówią o Polsce jak o twierdzy oblężonej, gdzie nie ma miejsca na uśmiech czy dystans.
Tymczasem Tusk potrafi w kilku zdaniach pokazać, iż można mówić o rzeczach ważnych, a jednocześnie bawić się językiem i rozładowywać napięcia. Wystarczy przypomnieć, jak kiedyś w Brukseli ripostował na zaczepki przeciwników politycznych. Teraz, na rodzimym gruncie, ten styl wraca – i jak widać, działa.
„Niech Bałtyk stanie się dzięki wam morzem biało-czerwonym” – to zdanie to nie tylko żart, to także hasło, które w naturalny sposób trafia do młodych ludzi. Bałtyk staje się w tej narracji metaforą polskiej przyszłości. I choć Tusk podał to w formie dowcipu, trudno nie zauważyć, iż chodzi o coś głębszego: o pokazanie, iż patriotyzm można łączyć z otwartością, iż można mówić o wielkich rzeczach w sposób lekki.
To także kontrast wobec stylu PiS, które przez lata straszyło społeczeństwo i przedstawiało Polskę w ciemnych barwach. Nic dziwnego, iż w ich szeregach musiało się zagotować, kiedy premier Tusk jednym zdaniem zyskał uśmiechy studentów i nagłówki w mediach.
Nie każdy żart polityczny ma szansę wejść do zbiorowej pamięci. Ale ten ma wszystko, czego potrzeba: odniesienie do wydarzeń międzynarodowych, szczyptę ironii i mocny patriotyczny akcent. Donald Tusk znów pokazał, iż potrafi grać na emocjach – nie poprzez krzyk i strach, ale poprzez inteligentny dowcip.
I chyba właśnie to najbardziej boli jego przeciwników. Bo kiedy Tusk żartuje, sala się śmieje, a PiS zaciska zęby.