Tusk przypomina, czym jest odpowiedzialność. PiS i Nawrocki pokazują, czym nie jest

1 tydzień temu
Zdjęcie: Tusk


Podczas swojego wystąpienia w Sejmie premier Donald Tusk zaprezentował pięć zasad, które — jak podkreślił — pozwalają odróżnić „odpowiedzialnego państwowca” od politycznego awanturnika. W centrum jego wywodu znalazło się ostrzeżenie: „to, co w spokojnych czasach jest głupotą, w czasie wojny staje się zdradą”. I choć premier nie sprecyzował, co dokładnie nazywa „wojną”, w kontekście europejskich napięć i wewnętrznych kryzysów metafora ta wybrzmiała jak celne rozpoznanie chwili: nie chodzi o realny konflikt zbrojny, ale o stan permanentnego testu instytucji państwa.

Być może dla części opozycji, zwłaszcza tej przyzwyczajonej do ośmioletniego traktowania państwa jak instrumentu partyjnej dominacji, takie słowa brzmią jak przesada. Jednak Tusk — wychodząc ponad doraźny spór — odwołał się do istoty politycznej odpowiedzialności. Wskazał, iż w czasach ostrej polaryzacji, dezinformacji i słabnącego zaufania do instytucji „nie ma żadnego ale — można być albo za Polską, albo przeciwko niej”. To sformułowanie z pewnością oburzy tych, którzy w ostatnich latach nadużywali patriotycznych haseł, równocześnie podkopując demokrację. Ale właśnie dlatego warto je potraktować poważnie.

Rządy PiS przez osiem lat dowiodły, iż lojalność wobec państwa zwykle mylono z lojalnością wobec partii. Kierowanie się własnym interesem politycznym stawiano ponad prawem, konstytucją czy zasadą niezależności instytucji. Nie chodzi tu jedynie o powszechnie opisywane nadużycia w spółkach skarbu państwa czy upartyjnienie służb. Symbolicznym przykładem pozostaje sposób, w jaki media publiczne pod rządami PiS zostały przekształcone w narzędzie politycznej propagandy.

Na tym tle postać prezydenta Karola Nawrockiego — człowieka, który przecież jeszcze niedawno był prezesem IPN z poręki PiS — ma szczególne znaczenie. W swoich publicznych wypowiedziach Nawrocki, zamiast refleksji nad stanem debaty publicznej, przez cały czas eksploatuje retorykę oblężonej twierdzy. Oskarża rząd o „zawłaszczanie instytucji”, jakby nie dostrzegał, iż to właśnie jego środowisko przez lata traktowało media i instytucje jak partyjny megafon. Paradoks polega na tym, iż w momencie, gdy Tusk apeluje o odpowiedzialność, Nawrocki i jego zaplecze reprezentują model polityki, który z odpowiedzialnością nie miał wiele wspólnego.

Słowa premiera można więc odczytać jako próbę odwrócenia logiki, która dominowała w polskiej polityce od 2015 roku. Tusk nie wzywa do jedności wokół swojej osoby — to nie jest oferta bezwarunkowej zgody — ale do minimum zasad, których przestrzeganie jest konieczne, by państwo nie stało się zakładnikiem kolejnej frakcji politycznej. Krytycy mogą pytać, czy taka narracja nie jest zbyt ostro formułowana. Ale jeżeli traktować ją jako apel o odbudowę zaufania do instytucji, trudno odmówić jej zasadności.

W tym sensie metafora „wojny” staje się czytelna: to walka o jakość życia publicznego, o demokratyczne standardy i o to, by debata była wolna od cynizmu i manipulacji. Polska nie znajduje się na froncie militarnym — znajduje się na froncie walki o państwo, które ma służyć wszystkim, nie wybranym.

I właśnie dlatego pięć zasad, o których mówił Tusk, należy potraktować jako zaproszenie do nowego otwarcia, a nie zarzut wobec opozycji. Wybór między odpowiedzialnością a polityczną destrukcją nie jest abstrakcją. Jest testem. A historia ostatniej dekady pokazuje, iż nie wszyscy zdali go choćby na ocenę dostateczną.

Tusk stawia sprawę jasno: jeżeli państwo ma pozostać silne i wiarygodne, to każda formacja polityczna — w tym także prezydencka — powinna przyjąć te zasady jako minimum. W razie odmowy wybór staje się prosty: albo za Polską, albo przeciwko niej. W tej decydującej chwili Polska nie może sobie pozwolić na nic mniej.

Idź do oryginalnego materiału