Tusk – polityczny namiestnik Berlina. O nowym poddaństwie w relacjach polsko-niemieckich

19 godzin temu

Donald Tusk po raz kolejny udowadnia, iż jego lojalność nie leży po stronie Rzeczypospolitej. W spotkaniu z niemieckim kanclerzem Friedrichem Merzem nie padło ani jedno słowo o interesie narodowym Polski, za to wiele o „nowym otwarciu” w relacjach z Berlinem. Tyle iż to „nowe otwarcie” nie oznacza niczego innego jak powrót do starego schematu: niemiecki interes – ponad wszystko, polska suwerenność – do podziału.


Miękki głos w Warszawie, twarde decyzje w Berlinie

Gdy niemiecka dziennikarka Zara Riffler ujawnia, iż rozmowy między Tuskiem a Merzem w sprawie migrantów są uzgodnione poza kamerami, a cała medialna otoczka to wyłącznie „zagrywka pod publiczkę” – nie mamy już złudzeń. Donald Tusk to nie premier Polski. To reprezentant interesów Niemiec w polskim rządzie.

Według niemieckich źródeł, Polska nie ma tak naprawdę wyboru – ma przyjmować migrantów odrzucanych przez Niemcy na mocy traktatów z 2014 roku. A Donald Tusk, mimo publicznego teatru o „braku zgody”, doskonale o tym wie. Merz zna jego sytuację – wie, iż w kampanii Tusk musi grać twardziela, ale zaraz potem… „będą robić swoje”.

To zdrada z zimnym uśmiechem na twarzy.


Sprawa reparacji zamknięta. Tusk spuszcza głowę

W tym samym spotkaniu padły też słowa, które w każdej normalnej demokracji zakończyłyby polityczną karierę premiera. Kanclerz Niemiec Friedrich Merz, bez emocji i bez wstydu, oświadczył: „kwestia reparacji prawnie zamknięta”. I co robi Donald Tusk? Nie protestuje. Nie odpowiada twardo. Nie broni racji stanu. Dziękuje i ogłasza… najważniejsze od lat otwarcie w relacjach polsko-niemieckich.

Czyli co? Niemcy znowu będą decydować za nas, a polski premier będzie ich grzecznie słuchał?

Tusk – z zawodu historyk, z pochodzenia gdańszczanin – mówi, iż mógłby godzinami mówić o niemieckich zbrodniach. Ale nie będzie. Bo „nie będziemy o to prosić”. Bo Berlin to jego nowa ojczyzna polityczna, a Polska to już tylko teren operacyjny.


Kolej z Berlina, kapitulacja z Warszawy

Donald Tusk nie kończy na migrantach i reparacjach. Deklaruje gotowość do współpracy infrastrukturalnej z Niemcami – od wspólnej kolei po inwestycje w sieć NATO. To oczywiście może brzmieć atrakcyjnie… gdyby nie kontekst. Bo oto premier Polski mówi to wszystko chwilę po tym, jak jego rozmówca de facto zamknął sprawę odszkodowań za ludobójstwo, grabież i zniszczenie kraju.

To tak, jakby niewolnik dziękował swojemu panu za możliwość wspólnego marszu – w kierunku, który ustala Berlin.

Tusk – sługa Merza, nie Polski

Donald Tusk złożył hołd nowemu kanclerzowi Niemiec. Nie wprost, nie klękając – ale słowami, które mówią więcej niż ukłon. „Nowe otwarcie”, „najważniejsze od lat”, „zaufanie”, „wspólne inwestycje” – to język podległości, nie partnerstwa. I nie można mieć wątpliwości, co do sensu tej polityki: Tusk wykonuje niemiecki plan dla Polski. A ten plan zakłada: przerzucenie migrantów, zamknięcie tematu reparacji i podporządkowanie polityki zagranicznej interesom Berlina.

Tusk nie jest dziś premierem wolnej Polski. Jest politycznym namiestnikiem Berlina w Warszawie. A każdy dzień jego rządów to dzień pogłębiania zależności, w której Polska traci swoją tożsamość, bezpieczeństwo i godność.

Czy Polska się obudzi?

Zadaniem nas, konserwatywnych patriotów, jest to wszystko nagłaśniać i nie dopuścić do tego, by rządy Tuska i Merza zmieniły Polskę w europejski land bez głosu. Nie pozwolimy, by kwestia reparacji została zapomniana. Nie zgodzimy się na przerzucanie migrantów. Nie zaakceptujemy kolejnej zdrady narodowych interesów w białych rękawiczkach i z europejskim uśmiechem na ustach.

Polska nie jest wasalem Berlina. Polska to dumny naród, który zna swoją wartość. I przypomni o niej przy najbliższej okazji – przy urnie wyborczej.

Idź do oryginalnego materiału