Tusk ostrzega, Nawrocki obraża. Kto naprawdę dba o polską rację stanu?

9 godzin temu
Zdjęcie: Nawrocki


Słowa mają wagę. Zwłaszcza w polityce międzynarodowej, gdzie każde zdanie, każda opinia potrafi rezonować szeroko, wzmacniać sojusze albo osłabiać zaufanie.

Dlatego tak uderzające jest, gdy polityk z najwyższej półki używa ich w sposób powierzchowny, pozbawiony refleksji, a przede wszystkim – sprzeczny z polską racją stanu. Ostatnia wypowiedź prezydenta Karola Nawrockiego, w której stwierdził, iż Donald Tusk „ubliżył narodowi amerykańskiemu”, jest przykładem właśnie takiej nieodpowiedzialności.

Przypomnijmy kontekst. W 2023 roku, w czasie kampanii wyborczej, Donald Tusk ostrzegał przed wpływami rosyjskimi na amerykańską politykę. Wprost sugerował, iż Donald Trump mógł działać pod dyktando Kremla. To była mocna teza, ale w pełni mieszcząca się w ramach demokratycznej debaty, opartej na faktach, raportach wywiadowczych i doświadczeniach zachodnich sojuszników. Tusk mówił to nie jako polityk antyamerykański, ale jako europejski lider, który wie, iż bezpieczeństwo Polski i całego regionu zależy od odporności Zachodu na rosyjską ingerencję.

Karol Nawrocki postanowił jednak odwrócić znaczenie tych słów. W Helsinkach, u boku prezydenta Finlandii, skomentował: – „Premier Donald Tusk nie powinien w ten sposób wypowiadać się o prezydencie USA. Ubliżył narodowi amerykańskiemu, bo tak Amerykanie patrzą na swojego prezydenta. Tego typu rzecz nie powinna się wydarzyć”.

Czy naprawdę można uznać, iż krytyka polityka – choćby tak ważnego jak prezydent USA – jest równoznaczna z obrazą całego narodu? To rozumowanie przypomina retorykę znaną z autorytarnych reżimów, gdzie władza utożsamiana jest z państwem, a sprzeciw wobec przywódcy traktowany jest jak zdrada. Demokracja amerykańska opiera się na czymś dokładnie odwrotnym – na wolności słowa, pluralizmie opinii i prawie do krytyki rządzących. Gdyby Tusk rzeczywiście „ubliżył narodowi amerykańskiemu”, to w pierwszej kolejności musieliby się oburzyć sami Amerykanie. Ale nie – oburzył się Nawrocki.

Prezydent dodał także: – „Uznaję to za nieprzezorne zachowanie polskiego polityka, szkodzące Polsce”. A może to właśnie takie wypowiedzi, pełne moralizatorskiego tonu, szkodzą Polsce najbardziej? W czasach, gdy trwa brutalna wojna w Ukrainie, potrzebujemy przywódców, którzy będą potrafili mówić jednym głosem z partnerami w NATO i Unii Europejskiej. Donald Tusk, od początku swojej kariery, stawia na współpracę transatlantycką. To on podkreślał konieczność sankcji wobec Rosji, to on rozumiał zagrożenie płynące z flirtu niektórych zachodnich polityków z Kremlem. Nawrocki natomiast próbuje z tej poważnej debaty zrobić osobistą reprymendę.

Można odnieść wrażenie, iż prezydent Nawrocki gra na krótką polityczną nutę – stara się przypodobać tym, którzy wciąż wierzą, iż polityka to świat prostych schematów: „my dobrzy, oni źli”. Tymczasem odpowiedzialność za państwo wymaga czegoś więcej niż powtarzania frazesów o „ubliżaniu narodowi”. Wymaga umiejętności rozpoznania, kiedy krytyka jest elementem obrony wspólnych wartości, a kiedy – zwykłą zniewagą.

Donald Tusk dobrze rozumie, iż przyszłość Europy i świata demokratycznego zależy od tego, jak jasno nazwiemy zagrożenia. jeżeli rosyjskie służby ingerują w politykę Zachodu, trzeba o tym mówić głośno – choćby jeżeli dotyczy to tak potężnej postaci jak Donald Trump. Milczenie w tej sprawie nie byłoby oznaką rozwagi, ale tchórzostwa.

Prezydent Nawrocki deklaruje, iż „zrobi wszystko, aby zadbać o nasze dobre relacje” z USA. Problem w tym, iż relacji nie buduje się poprzez publiczne pouczanie własnego premiera. Relacje buduje się poprzez konsekwentne działanie w interesie bezpieczeństwa sojuszu. A ten interes jest oczywisty: jedność Zachodu wobec agresywnej Rosji.

Czy Polacy naprawdę mają uwierzyć, iż Donald Tusk – polityk, który przez lata pracował w Brukseli jako przewodniczący Rady Europejskiej, który zna kulisy europejsko-amerykańskiej współpracy lepiej niż ktokolwiek w Polsce – miałby chcieć zaszkodzić relacjom z USA? To absurd. Tymczasem prezydent Nawrocki, zamiast wzmacniać pozycję Polski, woli strofować własnego premiera na oczach zagranicznych mediów. To nie jest poważna polityka, to jest spektakl dla własnego elektoratu.

Dlatego warto zadać pytanie: kto naprawdę ubliża Polsce? Czy ten, kto przestrzega przed rosyjskimi wpływami, czy ten, kto w imię doraźnej politycznej kalkulacji stawia własne ambicje ponad polską rację stanu?

Historia pokaże, kto miał rację. Ale już dziś widać, iż Donald Tusk mówi językiem odpowiedzialności, a Karol Nawrocki – językiem niepotrzebnej obrazy.

Idź do oryginalnego materiału