Tusk mówi o państwie, Kaczyński milczy. Bo nie ma żadnej odpowiedzi

13 godzin temu
Zdjęcie: Kaczyński


Donald Tusk przedstawił pięć zasad odpowiedzialnego państwowca, a Jarosław Kaczyński — zamiast merytorycznej reakcji — uciekł w metafory o „diable w ornacie” i opowieści o własnej krzywdzie. W chwili, gdy premier narzucił ton debaty, prezes PiS wyglądał, jakby po prostu nie wiedział, co powiedzieć.

Gdy Donald Tusk przedstawił swoje „pięć zasad odpowiedzialnego państwowca”, było jasne, iż reakcje będą mocne. Ale nikt nie spodziewał się takiego pokazowego rozbicia po stronie Jarosława Kaczyńskiego. Premier mówił o państwie, o wspólnocie, o elementarnych sprawach — obronie członkostwa w Unii Europejskiej, jednoznacznym poparciu dla Ukrainy, zakończeniu prezydenckiego blokowania ustaw. Rzecznik rządu Adam Szłapka zapowiedział, iż zasady te mają „przywrócić elementarną odpowiedzialność państwową”, a grafika Kancelarii Premiera z hasłem „Rok 2026 to rok zawieszenia broni” krążyła po internecie szeroko.

I w tym właśnie momencie do mikrofonu podszedł Jarosław Kaczyński. Z pozoru gotowy do boju, ale w rzeczywistości kompletnie nieprzygotowany. Kiedy usłyszał pytanie o zasady Tuska, zamiast merytorycznej odpowiedzi zaczął mówić o „wojnie domowej”, którą rzekomo wywołuje premier. „Na pewno nie powinno być wojny domowej, ale wojnę domową to tutaj wywołuje prześladowaniami opozycji… Donald Tusk” — rzucił, unikając odpowiedzi jak ognia. Było w tym coś więcej niż tylko wymijająca reakcja. To była czysta bezradność.

Najlepiej widać ją w chwili, gdy prezes PiS ucieka w groteskową metaforę: „diabeł się w ornat ubrał i ogonem na mszę dzwoni”. Ten cytat brzmiał jak rozpaczliwa próba zasłonięcia się figurą retoryczną w sytuacji, gdy fakty i argumenty kompletnie mu się rozsypały. Żadnej analizy, żadnego odniesienia do meritum — tylko emocje, obrażanie i pseudomądrości z lamusa.

Prawdziwy dramat rozegrał się jednak wtedy, gdy padło pytanie: czy podpisze się pan pod zasadami Tuska? To właśnie moment, w którym Kaczyński został zmuszony do wyboru — albo się zmierzyć z tematem, albo kompletnie polec. I poległ. „Proszę nie żartować. Pani pyta kogoś, kto leży i jest kopany…” — powiedział, brzmiąc bardziej jak rozżalony senior, któremu ktoś zabrał pilot do telewizora, niż lider największej partii opozycyjnej.

Ta odpowiedź była kluczowa. Pokazała, iż Kaczyński nie ma ani argumentów, ani przekonujących kontrtez. Nie potrafił powiedzieć, co w zasadach Tuska jest złe — nie dlatego, iż zasady są nienaruszalne, ale dlatego, iż prezes PiS od miesięcy nie potrafi prowadzić debaty na poziomie państwowym. Tusk mówi o odpowiedzialności, o interesie Polski, o sojuszach. Kaczyński mówi o tym, iż „leży i jest kopany”. Tusk mówi o przyszłości Europy i bezpieczeństwie Ukrainy, a Kaczyński o wojnie domowej i „polityce antynarodowej”.

Im dłużej trwała ta scenka, tym bardziej oczywiste stawało się jedno: Kaczyński zwyczajnie nie wiedział, co odpowiedzieć. Nie miał gotowej narracji, nie miał planu — miał tylko odruchy, te same od lat, ale od dawna nieskuteczne. Gdy premier przedstawia zasady działania państwa, prezes PiS reaguje jak człowiek, któremu właśnie zepsuto ulubioną opowieść o własnych krzywdach.

To nie jest już choćby polityczna słabość — to instynkt samozachowawczy partii, która boi się wejść na pole, gdzie zasady, konsekwencja i odpowiedzialność mają znaczenie. Bo tam Kaczyński przegrywa natychmiast. Zamiast merytoryki dostajemy więc metafory, zamiast odpowiedzi — żale, zamiast propozycji — emocjonalne uniki.

W sporze o pięć zasad państwowych Tusk wszedł w rolę przywódcy. Kaczyński zaś w rolę człowieka, który od dawna żyje polityką jak osobistą terapią — pełną krzywd, pretensji i przekonania, iż wszyscy są przeciwko niemu. Różnica była widoczna od pierwszej sekundy: premier wyznaczył kierunek, a prezes PiS jedynie rozpaczliwie próbował zatuszować fakt, iż nie ma absolutnie żadnej odpowiedzi.

Idź do oryginalnego materiału