Przed wyborami prezydenckimi pojawiła się koncepcja zwana „wariantem rumuńskim” i w tamtym czasie trzech prominentnych polityków w zasadzie mówiło tym samym głosem. Premier Donald Tusk, Marszałek Sejmu Szymon Hołownia i minister sprawiedliwości oraz Prokurator Generalny Adam Bodnar, kwestionowali legalność Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych, a w konsekwencji uważali, iż będzie problem z uznaniem wyników wyborów. Drugim elementem tego planu było przejęcie obowiązków Prezydenta RP przez Marszałka Sejmu, chociaż konstytucja przewiduje tylko dwie możliwości, rezygnacją samego prezydenta albo stwierdzenie niezdolności do sprawowania urzędu przez Trybunał Konstytucyjny.
Politycy obozu władzy poszli, nomen omen, trzecią drogą i stworzyli własną koncepcję „prawną”, której kluczowym punktem było nieodebranie przysięgi od Prezydenta RP i ogłoszenie przerwy w obradach Sejmu. W tym czasie Szymon Hołownia pełniący obowiązki Prezydenta RP miał „klepnąć” wszystkie konieczne ustawy, które likwidowałby INKiSP i przenosiły adekwatność rzeczową do innej Izby SN. Kompletnie odrealniony i bezprawny projekt de facto był niczym innym, tylko próbą dokonania zamachu stanu i w największym stopniu obciążało to Szymona Hołownię. Pomimo tego szef dogorywającej Trzeciej Drogi przed wyborami nie oponował i chętnie się wpisywał w ten scenariusz, bo prawdopodobnie miał przed oczami otwartą szansę na pełną kadencję Marszałka Sejmu.
Po wyborach wszystko się jednak zmieniło, Hołownia uzyskał fatalny wynik w pierwszej turze i przegrał nie tylko ze Sławomirem Mentzenem, ale i z Grzegorzem Braunem. Poza tym trauma dotknęła całą koalicję rządzącą po dwugodzinnej „prezydenturze” Rafała Trzaskowskiego. Na to wszystko nałożyły się rozmowy na temat rekonstrukcji rządu i nagle Szymon Hołownia całkowicie zmienił zdanie. Najpierw bardzo gwałtownie zapowiedział, iż zwoła Zgromadzenie Narodowe zaraz po uchwale Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych, a potem dokładnie tak zrobił i podpisał postanowienie. Było to działanie bardzo rozsądne i asekuracyjne, bo czym innym jest prężyć muskuły w teoretycznych projektach zamachu stanu, a czym innym ponieść za to odpowiedzialność karną.
Jedyne, co w tym wszystkim może dziwić to pośpiech, który jednak po czasie został wyjaśniony. Dziennikarz Marcin Fijołek w podcaście Interii „Polityczny WF” stwierdził, iż od wiarygodnego źródła uzyskał następujące informacje:
Szymon Hołownia i to wiem, no z dobrego źródła, nazwijmy to tak, otrzymał od Donalda Tuska bardzo wyraźną propozycję, no by żeby nie powiedzieć wręcz ofertę albo sugestie, żeby jednak odłożyć to zaprzysiężenie Karola Nawrockiego, albo żeby rzeczywiście wrzucić ten scenariusz, który przedstawił profesor Andrzej Zoll. To znaczy, jest Zgromadzenie Narodowe, Szymon Hołownia je otwiera, ale po dwóch minutach mówi: „Zarządzam przerwę na świętego nigdy, albo na dwa tygodnie, bo musimy przeliczyć głosy.” Szymon Hołownia odmówił. I to też myślę, iż jest źródłem dodatkowego napięcia na linii Tusk.
Wprawdzie do anonimowych wywiadów i informacji zawsze należy zachować dystans, ale ta relacja nosi wszelkie znamiona wiarygodności. Po pierwsze to jest ulubiony model uprawiania polityki przez Donalda Tuska – strofować i przerzucać odpowiedzialność. Po drugie taka afera całkowicie odwróciłaby uwagę od kryzysu koalicyjnego, porażki Rafała Trzaskowskiego i wszystkich pozostałych 100 konkretów w 100 dni. Dlaczego ostatecznie nie doszło do „wariantu rumuńskiego”? Powodów jest wiele od presji wewnętrznej przez presję zewnętrzną, aż po strach, iż mogłoby dojść do zamieszek, ale decydująca była postawa mniejszych koalicjantów i samego Szymona Hołowni, który nie miał ochoty spędzić reszty życia w więzieniu.
Nie wierzymy nikomu, nie wierzymy w nic! Patrzymy na fakty i wyciągamy wnioski!