Tu i Teraz (odc. 26.) Czy jesteśmy gotowi na kryzys? Obrona cywilna z perspektywy gminy

id-24.pl 3 tygodni temu

Proszę sobie wyobrazić: zapada absolutna ciemność. Nie ma prądu, telefony milczą, syreny wyją w oddali – ale czy wiemy, co ten alarm oznacza? Gdzie biec, gdzie szukać schronienia, skąd wziąć wodę?

Więcej naszych materiałów obejrzysz TUTAJ: YouTube ID Informacje Dolnośląskie

Dziesięciolecia pozornego pokoju uśpiły naszą czujność, ale dziś znów zadajemy sobie pytania rodem z czasów wojny. W obliczu nowych zagrożeń nasze miasta i wsie muszą nauczyć się, jak chronić swoich mieszkańców. Czy jesteśmy na to gotowi? Czy władze lokalne poradzą sobie z ewakuacją tysięcy ludzi, zapewnieniem im żywności i dachu nad głową, gdy świat wokół pogrąży się w kryzysie?

Z naszym gościem Arturem Zielińskim, byłym dwukrotnym burmistrzem Kamiennej Góry, byłym członkiem zarządu województwa, czynnym prawnikiem, rozmawiamy o tym, jak wygląda obrona cywilna z perspektywy gminy. Szczera rozmowa o naszym bezpieczeństwie w niespokojnych czasach. Czy dzisiejsze przepisy to przełom, czy tylko iluzja bezpieczeństwa? Zostańcie Państwo z nami, aby się tego dowiedzieć.

Więcej o tym pod filmem.

Nowe obowiązki, stare problemy: cywilna obrona pod lupą samorządów

Planowanie ewakuacji ludności

Jednym z kluczowych zadań nałożonych na lokalne władze jest opracowanie planów ewakuacji mieszkańców na wypadek poważnych zagrożeń. Zgodnie z nową ustawą gminy mają czas do końca 2025 roku na przygotowanie kompleksowych planów ewakuacyjnych, które następnie posłużą wojewodom do stworzenia planów wojewódzkich, a docelowo złożą się na ogólnopolski plan ewakuacji ludności. W praktyce oznacza to inwentaryzację miejsc potencjalnie niebezpiecznych, ustalenie tras ewakuacyjnych, punktów zbiórek i sposobów transportu – tak, by w razie wojny, klęski żywiołowej czy katastrofy technologicznej móc sprawnie przemieścić ludność z rejonów zagrożonych. Wyzwaniem jest skala: wiele samorządów dotąd nie opracowywało szczegółowych scenariuszy ewakuacji masowej mieszkańców, zwłaszcza na wypadek konfliktu zbrojnego, więc teraz muszą to zrobić od zera i w krótkim czasie. Co więcej, plany te muszą uwzględniać także osoby o ograniczonej mobilności, pacjentów szpitali czy pensjonariuszy domów opieki – stąd w projekcie Programu Ochrony Ludności pojawił się choćby zapis, iż kupowane przez samorządy autobusy muszą umożliwiać przewóz rannych. Nowe prawo wymusza więc myślenie o ewakuacji kompleksowo i systemowo, ale samorządowcy alarmują, iż bez dodatkowych instrukcji i środków może to pozostać tylko na papierze.

Zapewnienie wody, żywności, leków i opieki medycznej

Drugim filarem obowiązków lokalnych władz jest zabezpieczenie podstawowych potrzeb mieszkańców podczas kryzysu – od zaopatrzenia w wodę pitną, przez żywność i leki, po dostęp do podstawowej opieki zdrowotnej. Ustawa o ochronie ludności zobowiązuje samorządy do planowania, jak zapewnić ludziom przetrwanie w pierwszych dniach od katastrofy czy ataku. Rządowy projekt programu zakłada tworzenie rezerw na co najmniej 3 dni zagrożenia – magazynowania zapasów wody, żywności, środków sanitarnych i medykamentów niezbędnych do ochrony ludności. W praktyce jednak dziś te rezerwy są znikome, a procedury – niedopracowane. Najwyższa Izba Kontroli ujawniła w tym roku, iż w żadnej z kontrolowanych gmin nie opracowano procedur awaryjnego dostarczania wody mieszkańcom w razie kryzysu, ani nie zapewniono realnej możliwości zaopatrzenia ich w wodę. Innymi słowy, gdyby doszło do tzw. blackoutu i przerwy w dostawach, wiele samorządów nie ma pomysłu, skąd wziąć wodę pitną dla ludzi. Podobnie może być z żywnością i lekami – brakuje lokalnych magazynów i planów dystrybucji.

Ustawa kładzie też nacisk na ciągłość działania służby zdrowia w warunkach kryzysowych. W sytuacji masowych ewakuacji czy ataku władzom lokalnym przyjdzie współpracować z ratownictwem medycznym i szpitalami, by zapewnić opiekę rannym i chorym. Rządowe plany przewidują doposażenie służb ratowniczych oraz budowę sieci lądowisk przyszpitalnych dla śmigłowców (w tym wojskowych) przy placówkach medycznych – tak, aby ewakuacja medyczna była możliwa choćby przy uszkodzonej infrastrukturze drogowej. Dziś jednak wiele szpitali nie ma własnych lądowisk, a samorządy dysponują ograniczonym sprzętem do ewakuacji medycznej. Problem finansowy jest tu kluczowy: lokale władze często ledwo domykają budżety na bieżące potrzeby ochrony zdrowia, a co dopiero inwestycje w nowe pojazdy, agregaty prądotwórcze dla szpitali czy magazyny z żywnością. Ustawa co prawda gwarantuje finansowanie z budżetu państwa (minimum 0,3% PKB rocznie na system ochrony ludności), ale na efekty – jak budowa nowych studni awaryjnych czy składów żywności – prawdopodobnie trzeba będzie poczekać.

Komunikacja kryzysowa z mieszkańcami

Zapewnienie skutecznej komunikacji z ludnością podczas sytuacji nadzwyczajnych to kolejne zadanie spoczywające na barkach wójtów, burmistrzów i prezydentów miast. Blackout, atak cybernetyczny czy inny kryzys może w parę chwil odciąć mieszkańców od informacji – telefony komórkowe przestaną działać po wyczerpaniu zasilania awaryjnego masztów, internet zgaśnie, tradycyjne media mogą mieć problemy z nadawaniem. Lokalna władza musi więc zawczasu przygotować alternatywne kanały informowania społeczeństwa: np. poprzez syreny alarmowe, lokalne stacje radiowe na falach FM/AM z generatorami prądotwórczymi, czy choćby patrole z megafonami. Ustawa zakłada stworzenie zintegrowanego Systemu Bezpiecznej Łączności Państwowej (SBŁP) usprawniającego wymianę informacji między służbami, ale równie istotne jest pytanie – jak przekazać te informacje zwykłym obywatelom w momencie kryzysu.
Rzeczywistość pokazuje, iż tutaj mamy sporo do nadrobienia. W wielu gminach brakuje planów awaryjnej komunikacji z mieszkańcami na wypadek długotrwałej awarii prądu czy internetu. Nie organizuje się praktycznie żadnych ćwiczeń z ludnością, symulujących sytuacje kryzysowe, przez co nie ma nawyków ani procedur społecznych. Brak edukacji i materiałów informacyjnych sprawia, iż przeciętny obywatel nie wie, gdzie szukać zweryfikowanych komunikatów ani jak się zachować, gdy podstawowe systemy zawiodą. Przykładem może być potencjalna przerwa w dostawie prądu zimą – czy mieszkańcy wiedzą, gdzie w ich mieście będzie punkt wydawania ciepłych posiłków lub ładowania urządzeń? Czy wiedzą, jak długo zadziała sieć wodociągowa bez prądu? Niestety, dziś odpowiedzi często brzmią: nie.
Samorządowcy przyznają, iż komunikacja kryzysowa była dotąd traktowana po macoszemu, a konieczność stworzenia systemów łączności alternatywnej to dla wielu nowość. Na szczeblu centralnym planuje się co prawda kampanie informacyjne i szkolenia dla urzędników oraz władz lokalnych, by ci z kolei edukowali społeczeństwo w zakresie adekwatnych zachowań w obliczu zagrożeń. Jednak dopóki takie programy nie ruszą pełną parą, ryzyko dezinformacji i chaosu informacyjnego w kryzysie pozostaje wysokie.
Krążący w sieci dramatyczny opis skutków blackout’u pyta wprost: „Czy twoja gmina ma plan awaryjnej komunikacji?” – i wylicza polskie realia: brak planów, brak ćwiczeń, brak edukacji. To gorzkie podsumowanie wskazuje, iż w obszarze komunikacji z mieszkańcami nowe prawo dopiero musi zostać wypełnione treścią przez konkretne działania.

Schrony i obiekty zbiorowej ochrony ludności

Schrony, ukrycia i obiekty zbiorowej ochrony (OZO) to chyba najbardziej namacalny element obrony cywilnej – i jednocześnie najsłabsze ogniwo polskiej infrastruktury ochronnej. Ustawa z 2025 r. wprowadza w tym zakresie rewolucję: wreszcie zdefiniowano, czym jest schron i ukrycie, wskazano kto odpowiada za ich utrzymanie, a lokalne władze zobowiązano do wyznaczania i utrzymywania takich obiektów
Wójtowie, burmistrzowie i prezydenci miast jako organy ochrony ludności muszą dokonać przeglądu budynków i miejsc na swoim terenie pod kątem przydatności do ochrony cywilnej – czy to w formie pełnoprawnego schronu, czy choćby tymczasowego ukrycia dla ludności. Planowane jest utworzenie ewidencji OZO, czyli ogólnokrajowego rejestru takich miejsc, a wojewodowie mają przekazywać samorządom fundusze przede wszystkim na inwestycje w budowle ochronne. W latach 2025-26 rząd chce najpierw zinwentaryzować istniejące obiekty (np. piwnice, garaże podziemne, metro) które „po odpowiedniej adaptacji mogą służyć za obiekty zbiorowej ochrony”, a potem wesprzeć finansowo ich remonty i modernizacje – na początek w regionach przywschodnich (program „Tarcza Wschód”) oraz w miejscach szczególnie narażonych. Problem w tym, iż startujemy z olbrzymiego niedoboru. Według danych NIK cywilna infrastruktura schronowa w Polsce praktycznie nie istnieje – potencjalnie zabezpieczone miejsce w schronach lub ukryciach ma zaledwie niecałe 4 proc. mieszkańców kraju. Z kontroli NIK wynika, iż 6 z 32 zbadanych gmin nie zapewniło ani jednego miejsca schronienia dla swoich mieszkańców, a 68 proc. skontrolowanych schronów i ponad połowa ukryć nie spełniało wymaganych norm technicznych. Większość schronów z czasów zimnej wojny jest zaniedbana lub przerobiona na inne cele, wiele piwnic w blokach nie nadawało się do użytku ochronnego. Przez ostatnie dekady nikt nie inwestował w budownictwo ochronne – w 2021 r. na utrzymanie i budowę schronów wydano w całym kraju zaledwie 214 tys. zł (przy budżecie obronnym 58 mld zł), co obrazuje skalę wieloletnich zaniedbań. Dodatkowo luka prawna spowodowana zniesieniem starych przepisów obrony cywilnej w 2022 r. sprawiła, iż do początku 2025 r. tak naprawdę nie było podstaw prawnych, by samorządy mogły budować czy adaptować schrony. Dopiero wejście w życie nowej ustawy przywraca ład prawny w tym zakresie.

Teraz samorządy muszą nadgonić zaległości: wskazać potencjalne schrony (choćby w istniejących podziemiach), ocenić ich stan, oszacować koszty doprowadzenia do użyteczności i zgłosić zapotrzebowanie na fundusze. Państwo deklaruje pełne finansowanie takich inwestycji w formie dotacji (nawet do 100 proc. kosztów), ale czas działa na niekorzyść. Gdy za wschodnią granicą trwa wojna, świadomość braku schronienia dla 96 proc. obywateli budzi zrozumiały niepokój. Mieszkańcy pytają wprost: gdzie mamy się ukryć w razie alarmu bombowego? – i oczekują od władz lokalnych konkretnych odpowiedzi. Niestety, na razie często ich nie otrzymują, bo gminy same dopiero dowiadują się, które piwnice czy podziemne parkingi mogłyby pełnić funkcję ukrycia, a które budynki publiczne da się przerobić na schron. To ogromne logistycznie zadanie, by w każdej miejscowości wyznaczyć chociaż kilka miejsc zbiorowej ochrony i wyposażyć je w niezbędne minimum (np. wentylację, zapasy wody, toaletę, oświetlenie awaryjne). Bez tego realizacja innych obowiązków – choćby ewakuacji – traci sens, bo dokąd ewakuować ludzi, jeżeli brakuje przygotowanych schronień?

Ostrzeganie i sygnały alarmowe

Ostatnim, ale równie ważnym obszarem jest ostrzeganie ludności o zagrożeniach oraz informowanie o znaczeniu sygnałów alarmowych. System alarmowania w Polsce opiera się głównie na syrenach – dziedzictwie dawnych systemów obrony cywilnej – które emitują różne dźwięki w zależności od rodzaju alarmu (np. dźwięk modulowany przez 3 minuty oznacza alarm, ciągły 3-minutowy to odwołanie alarmu). Ustawa nakłada na samorządy obowiązek utrzymania urządzeń alarmowych w gotowości i współpracy w ich uruchamianiu na polecenie wojewody lub Rządowego Centrum Bezpieczeństwa. Co więcej, to na poziomie lokalnym powinno odbywać się informowanie mieszkańców, jakie sygnały mogą usłyszeć i co one znaczą – krótko mówiąc, edukacja, by nikt nie miał wątpliwości, jak zachować się słysząc alarm.

Tymczasem dziś świadomość społeczna w tym zakresie jest niska. Od lat syren alarmowych używano głównie przy okazji rocznic (np. godzina „W” 1 sierpnia) albo testów systemu, co sprawiło, iż wiele osób przestało zwracać na nie uwagę lub wręcz nie wie, jak interpretować te dźwięki. W internecie nie brakuje głosów krytyki: „Syreny alarmowe w Polsce to jakiś żart. Alarm wyje, ale nikt nie wie po co” – komentuje dosadnie branżowy serwis Spider’s Web. Rzeczywiście, częste uruchamianie syren poza realnym zagrożeniem rodzi ryzyko, iż gdy kiedyś zabrzmią one w prawdziwej sytuacji alarmowej, ludzie zareagują ze zbyt małą powagą albo wpadną w panikę nie mając jasnych instrukcji. Brakuje jednolitej komunikacji: w jednej gminie syreny wyją dla uczczenia rocznicy, w innej w ogóle ich nie słychać – mieszkańcy nie są więc oswojeni z alarmami. Wielu obywateli nie ma pojęcia, gdzie znajduje się najbliższy schron czy ukrycie, ani czy w razie alarmu powinni zostać w domach, czy jednak uciekać – bo nikt im tego klarownie nie wytłumaczył.

Nowe przepisy dają podstawy, by to zmienić. Samorządy we współpracy z wojewodami mogą prowadzić akcje informacyjne: rozdawać ulotki o sygnałach alarmowych, publikować instrukcje w lokalnych mediach, a choćby organizować próbne alarmy połączone z edukacją (tak jak robi się to np. w Japonii czy Szwecji). Wyzwanie stanowi dotarcie do każdego mieszkańca – od młodzieży po seniorów – z prostym przekazem: jeżeli usłyszysz syrenę, to oznacza [X], zrób [Y]. Do tego potrzebne są jednak środki i pewna determinacja władz. Na razie wiele samorządów skupia się na podstawach, jak opracowanie planów ewakuacji czy znalezienie schronów, a temat edukacji alarmowej schodzi na dalszy plan. Jednak bez niej choćby najlepszy system alarmowy może zawieść. Usprawnienie syren i systemu Alert RCB (SMS-owych powiadomień) zda się na niewiele, jeżeli obywatele nie będą świadomi procedur. Dlatego ekspertów cieszy, iż ustawa kładzie nacisk na edukację i treningi – teraz pora przekuć to na realne działania w każdej gminie.

Wyzwania wdrożenia – prawo vs. rzeczywistość

Nowa ustawa o ochronie ludności i obronie cywilnej niewątpliwie wypełnia wieloletnią lukę prawną i na papierze przywraca ład w systemie obrony cywilnej. najważniejsze obowiązki zostały jasno przypisane samorządom, co kończy okres, gdy „nikt nie wiedział, kto za co odpowiada” po niefortunnej likwidacji starych przepisów w 2022 r. Jednak między literą prawa a realnym bezpieczeństwem mieszkańców stoi jeszcze długa droga. Braki infrastrukturalne (schrony, łączność zapasowa, magazyny kryzysowe), niedofinansowanie lokalnych budżetów oraz niedostateczne przygotowanie organizacyjne mogą sprawić, iż wykonanie nowych zadań będzie bardzo trudne. Rząd zapowiada wieloletni Program Ochrony Ludności, ale – jak ujawniły media – jego realizacja rozłożona jest na lata i wciąż nie została ostatecznie zatwierdzona. Priorytetem mają być inwestycje na wschodzie kraju i przegląd istniejących obiektów, co oznacza, iż wiele regionów poczeka na konkretne działania choćby do końca dekady. Samorządowcy obawiają się, iż w razie nagłego kryzysu – np. konfliktu zbrojnego rozlewającego się poza Ukrainę lub długotrwałego paraliżu energetycznego – obecny stan przygotowań okaże się dalece niewystarczający. Jak podsumował jeden z komentatorów, polska obrona cywilna na razie istnieje głównie „na papierze”, a społeczeństwo w dużej mierze „musi liczyć na siebie”. Mimo to nowe prawo daje nadzieję, iż trend można odwrócić. Pojawiają się pierwsze jaskółki zmian: niektóre miasta zaczynają tworzyć listy budynków mogących pełnić rolę ukryć, realizowane są narady kryzysowe z udziałem wojska i straży pożarnej, a temat bezpieczeństwa cywilnego przebił się do świadomości publicznej. Wyzwanie dla samorządów na najbliższe miesiące i lata brzmi zatem jasno – przekuć przepisy w konkret. Czyli zapewnić mieszkańcom realną ochronę: mieć gdzie ich ewakuować, czym ich napoić i nakarmić, jak ich ostrzec i poinformować. To zadania trudne, wymagające determinacji i współpracy wszystkich szczebli władzy. Ich realizacja – lub brak – może pewnego dnia zadecydować o życiu tysięcy ludzi.
EK

Na podstawie materiałów:
Ustawa z 5 grudnia 2024 r. o ochronie ludności i obronie cywilnej,
Najwyższa Izba Kontroli – raporty dot. schronów i zaopatrzenia w wodę,
Program Ochrony Ludności na lata 2025-2026, (projekt MSWiA),
Business Insider (8.05.2025),
Serwis Samorządowy PAP,
Gazeta Prawna,
Spider’s Web,
salon24.pl.

Idź do oryginalnego materiału