Wolność słowa to najważniejsza wolność. A ponieważ za korzystaniem z wolności zawsze kroczy odpowiedzialność, to odpowiedzialność za słowo jest jedną z najbardziej doniosłych form odpowiedzialności. Trudno jednak byłoby znaleźć inne zdanie, które współczesny świat odrzucałby równie dosadnie, z całą wściekłością pisanego po godzinie drugiej w nocy tweeta.
„Jak się, k*rwa, nie zna języka kraju, do którego się przyjechało, to może by się, k*rwa, wróciło do swojego kraju?”. Z grubsza tak brzmiała wypowiedź radnej Gdańska Sylwii Cisoń do pochodzącego z Europy wschodniej (o czym może świadczyć akcent, z jakim całkiem nieźle mówił po polsku) kierowcy taksówki, która panią radną z dziećmi niezgrabnie podwoziła na piłkarski mecz. Cóż, pewnie polityczka skrajnej prawicy, może z Konfederacji, albo od Brauna, ewentualnie z drugiego garnituru PiS, powiecie? Tymczasem radna Cisoń nie tylko reprezentuje Koalicję Obywatelską, ale choćby jej lewe skrzydło w postaci ugrupowania Barbary Nowackiej. Od kogoś z tego miejsca sceny politycznej zwykle nie oczekiwałbym streszczania polityki migracyjnej prawicowego ekstremum w jednym kompaktowym i okraszonym łaciną zdaniu.
Zwłaszcza iż radna nie tylko pracuje w komisji praw człowieka, ale także jest zaangażowana w kampanię społeczną… „Słowa mają moc”. Kampania ta – jak głosi opis zorganizowanej przez nią gry dla uczniów – chce uczyć wagi „kultury dobrego słowa (…) poprzez aktywność terenową, współpracę i refleksję nad językiem, którym się posługujemy”. Gdzieś po drugiej k*rwie niestety kierowca splunął na radną, radna odplunęła, klepnęła go rzekomo po ramieniu, na co ten odpowiedział gazem pieprzowym. Relacje ze zdarzenia nie są zbieżne, ale na pewno w tej konkretnej „grze terenowej” zabrakło kultury i refleksji, a słowa miały moc niestety.
Ale to jeszcze przysłowiowa „rybka” w porównaniu z mocą słów za oceanem. Jak wiadomo w Ameryce wszystko jest większe, nie tylko brzuchy obywateli, ale także odpowiedzialność za słowo. Zastrzelony przed kilkoma tygodniami na kampusie w stanie Utah Charlie Kirk żył tylko 31 lat i do owego spotkania z kulą żadnej odpowiedzialności za swoje słowa nie ponosił. Wolność słowa rozumiał ultra-szeroko, ale liberałem był tylko pod tym jednym względem. Gdy już mówił, to najchętniej szczuł: na homoseksualistów, na imigrantów, na Afroamerykanów, Latynosów i wszelkie dalsze nie do końca biało-protestanckie grupy etniczne, na ludzi o lewicowych i liberalnych poglądach. Robił czarne listy tych ostatnich, nakręcając w Internecie spiralę hejtu i pogróżek pod adresem konkretnych osób, których np. miejsca pracy były znane (coś w stylu skinheadowskiego RedWatch, które zasłynęło ze dwie dekady temu w Polsce). Prawicową agendę popierał bez mrugnięcia okiem i dzisiaj najchętniej cytuje się jego wypowiedź, iż prawo do noszenia broni (II. poprawka do konstytucji USA) jest tak bardzo cenne i ważne, iż „koszt” w postaci śmierci „jakiejś tam liczby” ofiar broni palnej rocznie jest akceptowalny i opłacalny.
Mawia się, iż to Pan Bóg kule nosi. Jednak czarny humor, jaki przynosi śmierć z broni palnej Kirka w świetle jego wypowiedzi o prawie do broni, wygląda raczej na dzieło tego drugiego. Zbyt przewrotne jak na Pana Boga, w mojej skromnej ocenie.
To grząski grunt, bo Trumpowska część Ameryki (czyli cały aparat władzy) wpadła w histerię po zabójstwie (a pewnie i w szok, bo dotąd prawica w USA liczyła na to, iż ma monopol na stosowanie politycznej przemocy, a tutaj taka niespodziewanka!) i za powyższe dwa akapity pewnie dostanę nieformalny zakaz wjazdu do USA do końca obecnej kadencji. Kirk stał się męczennikiem, mesjaszem i prorokiem; niemal świętym, zupełnie jakby nigdy przez jego usta nie przeszło słowo pogardy czy nienawiści. Trochę jak u nas z Lechem Kaczyńskim, ale z tą różnicą oczywiście, iż Lech Kaczyński rzeczywiście był bardzo przyzwoitym człowiekiem.
Grząskość terenu poznał już Jimmy Kimmel, komik z pasma late night. Gdy postanowił dywagować o światopoglądowym backgroundzie strzelca i zasugerował jego związki z MAGA, federalny urząd natychmiast wymusił na stacji ABC zdjęcie jego programu z anteny, podobnie jak wcześniej zdjęto już program Stephena Colberta z ramówki CBS (tutaj wyrok ma odroczone wykonanie). Gdy obywatela do odpowiedzialności za słowo pociąga władza wykonawcza, to się nazywa cenzura. W sumie rząd Trumpa wobec Kimmela wystąpił w roli analogicznej do zamachowca posyłającego kulę Kirkowi. Owszem, metoda mniej drastyczna, ale skutek w postaci odebrania głosu ten sam. Zresztą uciszanie przez rząd zwykle jest krokiem na drodze ku drastycznym metodom. Tako naucza historia.

2 tygodni temu


![Dziedziczenie traum. Sylwia Góra rozmawia z Tatianą Țîbuleac [WYWIAD]](https://kulturaliberalna.pl/wp-content/uploads/2025/10/tatiana_wywiad_ikona.jpg)







