TRZY PO TRZY: Przeciętne zawodniczki

4 dni temu

Dobra muzyka to kwestia gustów.

Dla mnie, dziecka lat 90-tych z ich mrocznego nurtu, dobra muzyka to brud, to przestery, to spora dawka niechlujności, to krzyk, to niepokój odbiorcy, to obojętność wobec opinii świata na temat twórczości. To niesłuchanie połajanek i moralizatorstwa.

To splot wielu emocji i stanów umysłu. Idealną piosenką będzie więc taka, która rzeczywiście da radę wyrazić emocje tak różne jak – z jednej strony – smutek, rozpacz, brak nadziei, stan depresyjny i zupełne zdruzgotanie; z drugiej strony – bezwzględną samokrytykę, niską samoocenę, brak złudzeń co do siebie i swojej przyszłości, cynizm i autoironię; z trzeciej strony – drwinę wobec świata, jad krytyki społecznej, bezlitosne demaskowanie, polane frustracją; a w końcu – złość, furię, agresję i – tak, właśnie – nienawiść.

Dużo tego, nie jest to łatwo zmieścić w kilkuminutowym utworze, czasem dzieciakom z pokolenia X pomagało w takim dziele komponowanie większej całości, EPki lub albumu. Powstawały arcydzieła usiłujące zrobić wrażenie stworzonych przez umysły trzeźwe, ale będąc możliwe do wykonania, do osiągnięcia tego emocjonalnego rozdarcia, tylko za sprawą niedozwolonych formalnie substancji.

Wyrastam więc z nurtu, w którym silne negatywne emocje nie były chowane, tłumione, upupiane, nie udawano, iż ich nie ma, nie wykrzykiwano ich wyłącznie do własnych czterech ścian. Przeciwnie, gdy otrzymywały upust, powstawało paradoksalne piękno. Dla wielu słuchaczy swoisty piorunochron, który pozwalał im odprowadzać poza ciało ich własne napady frustracji, rozpaczy czy furii i nienawiści. Mogłeś odczuć trochę ulgi, gdy Staley pogrążał się z głośników w głębszej niż twoja rozpaczy, Cobain przeżywał poważniejsze frustracje, a Cornell brał na widelec hipokryzję świata, którego nienawidziłeś.

Kiedyś wyraz nienawiści miał szansę stać się wybitnym dziełem sztuki. Nic dziwnego. Jak powiedziała na Igrzyskach Wolności w panelu o wolności słowa Tiffany Jenkins, ludzie czasami nienawidzą, czasami mają rację, iż nienawidzą, czasami mają prawo o tym powiedzieć. Dzisiejszy świat tego nie uznaje. Dzisiaj to wszystko jest „hejtem”.

Ostatnio „hejt” i „hejterów” postanowiła ukarać polska tenisistka z pokolenia Z (dalekiego od wszelkich przesterów pokolenia konsumującego muzykę napisaną na laptopie przy kubku flat white w eleganckiej wielkomiejskiej kawiarni), Iga Świątek. Wśród napiętnowanego przez nią „hejtu” sporo w istocie buraczanego chamstwa w postaci uwag do wyglądu zewnętrznego tenisistki. Nie ma tutaj czego bronić. Ale głębsza lektura ujawnionych przykładów pokazuje, iż do „hejtu” zaliczono również wypowiedzi typu: „Jesteś przeciętną zawodniczką”; „Nie masz dyscypliny, talentu, umiejętności dostosowywania się, możliwości grania w innym stylu, siły psychicznej”; „Jesteś hańbą”.

Ostatnia wypowiedź jest z grubej rury, ale każda z nich to krytyka ze strony zawiedzionych widzów. Druga z nich to choćby krytyka konstruktywna, bo zawiera listę rzeczy, nad którymi – zdaniem autora – Świątek musi popracować. To jest nienawiść, to jest „hejt”, to ma zostać zakazane lub uznane za niedopuszczalne? Nie można, odczuwszy zawód, tego już wyrażać? Naprawdę? Dokąd zmierzamy?

Kto wychodzi na forum publiczne, obojętnie w jakim celu, musi liczyć się z krytyką i negatywnymi emocjami. Być może to, iż rozpadacie się na tysiąc kawałków, gdy jakiś anonim w sieci napisze o was „przeciętna zawodniczka” wynika z tego, iż słuchacie kiepskiej muzyki?

Idź do oryginalnego materiału