Było już co prawda po wyborach, głosy były już oddane, ale pewna starsza pani w koszulce z napisem „Nawrocki 2025” w końcu osiągnęła to, czego nie był w stanie dopiąć żaden polityk PiS w tej kampanii. Udzieliła krótkiej wypowiedzi TVP Info i w zaledwie kilku słowach przekonała mnie, iż Karol Nawrocki może być dobrym prezydentem, a jego wybór może się okazać strzałem w dziesiątkę. Otóż pani podeszła do sprawy odważnie i ofensywnie i zamiast zamierać ze strachu, iż straci mieszkanie i trafi do DPS-u, orzekła iż popiera „pana Karola”, bo Polska potrzebuje w końcu takiego prezydenta, który będzie potrafił „dać w mordę”.
Nie wiem, czy pobrzmiewało tutaj niezadowolenie z osoby Andrzeja Dudy. Rzeczywiście on przez 10 lat robił wrażenie kogoś, kto w mordę potrafi dawać równie solidnie, co Jarosław Kaczyński tańczyć „Jezioro łabędzie”. Ale, inna sprawa, akurat tą łagodność i pewien poziom kultury osobistej w prezydencie Dudzie jakoś tam doceniałem. ale może byłem w błędzie? Może czasy się zmieniły na tyle, iż teraz na prezydentów lepiej wybierać zakapiorów, którzy niektóre przepisy kodeksu karnego uważają za równie istotne co regulaminy płatnego parkowania?
Idealistyczna i pacyfistyczna lewica kiedyś miała taką ideę, żeby zamiast prowadzić wojny, w czasie których śmierć i pożoga trawi tysiące lub choćby miliony ludzi, odziera połowy społeczeństw z dobytku życia, a wszystkich pozostawia z dożywotnią traumą, robić walki jakby w stylu MMA z udziałem prezydentów czy też głów państw obu zwaśnionych stron. W końcu to zwykle ci dwaj z reguły panowie wojnami bywają najbardziej zainteresowani. Zamiast wciągać w to i prowadzić na śmierć tysiące młodych ludzi, sami daliby sobie po mordzie w jakimś „oktagonie” lub na innym ubitym polu, jeden spuściłby drugiemu łomot i dzięki temu ofiar wojny byłoby maksymalnie jedna. Gdyby przegrane państwo natomiast chciało się odegrać, robiłoby po prostu przyspieszone wybory i po pewnym czasie wyzywało przeciwnika do drugiej rundy.
W takim świecie Karol Nawrocki byłby wręcz choćby idealnym prezydentem. Krótki przegląd głów państw w naszym najbliższym otoczeniu sugeruje, iż to Polska byłaby największą potęgą w regionie. Na przykład w Trójkącie Weimarskim nasi partnerzy musieliby zmienić się w posłusznych potakiwaczy, bo ani Macron wagi piórkowej, ani przysadzisty Steinmeier po transplantacji nerki do pana Karola nie mieliby choćby optycznie startu.
Realnie jednak naszego prezydenta przymierzalibyśmy oczywiście przede wszystkim do starcia z wiadomym niedźwiedziem. Wowa Putin co prawda ma niebagatelny background i niemałe umiejętności zdobyte w czasach, gdy był siepaczem KGB. Rzecz jednak w tym, iż okres jego świetności przypadł zasadniczo na czasy, w których telewizja satelitarna była symbolem nowoczesności. Dziś Putin to dziadzio, który boi się (dosłownie) każdego kichnięcia w swoim pobliżu. Już choćby nie nadrabia upływu czasu pozowaniem w kimonie dżudoki, kąpielami w przerębli czy jeżdżeniem topless na rumaku przez północnorosyjską tundrę.
Te czasy minęły. Dzisiaj Putin choćby by dobrze pasa wokół kimona nie zdążył zawiązać, a pan Karol już by mu wsadził dwie kosy między żebra, z kastetu zrobił nowy aparat na zęby, a może i wbił sztachetę z dwoma sterczącymi gwoździami między gałki oczne, w ten sposób ostatecznie rozstrzygając wszelkie spory o przesmyk suwalski. Kibicowałaby temu cała Polska. choćby kibice Lecha Poznań. No, może prawie cała. Grzegorz Braun mógłby się obrazić i wyjść z koalicji.
Różnie może być z tym Nawrockim. Jednak kilka wskazuje na to, iż będzie nudno.