TRZY PO TRZY: Drzewa idą do nieba

1 tydzień temu

Dlaczego Trump wygrał wybory, najłatwiej zrozumieć oglądając „stand-up specials” Billa Mahera. Taka okazja się znów pojawiła, bo komik – do niedawna ikona amerykańskiej lewicy, pogromca republikanów i demaskator absurdów religii – już po listopadowych wyborach nagrał nowy program. Jak nietrudno zauważyć, częściej nabija się z głupoty lewicy niż czyni oklepane wycieczki pod adresem prawicy. Tej ostatniej przez cały czas bardziej nie lubi, ale to ta pierwsza dostarcza mu materiału do drwin całymi tonami.

Maher już nie jest na lewicy, został liberalnym centrystą, który walczy o wolność słowa przeciwko woke i cancel culture. Opowiada więc o protestach lewicy przeciwko leczeniu osób niepełnosprawnych czy wyprowadzaniu bezdomnych z bezdomności, gdyż obie te tożsamości są jakoby cenne i powinny być chronione. Pokazuje bezsens ahistorycznych potępień np. Jerzego Waszyngtona za to, iż miał niewolników w czasach, w których wszyscy niewolników mieli. Słusznie imputuje pokoleniu Z, iż też miałoby niewolników, żyjąc wtedy. Tłumaczy podatność młodych na straszenie imigracją i utratą miejsc pracy tym, iż zamiast studiować prawo, ekonomię czy architekturę, kończą kursy z „krytycznego feminizmu queer w niebinarnych społecznościach pochodzenia kambodżańskiego”.

W końcu wnosi trochę prywaty i narzeka, iż jak chciał w Kalifornii, w swoim ogrodzie, ściąć jedno drzewo, to o pozwolenie trzeba było wystąpić do kilku różnych urzędów, a i tak kilkunastu studentów Berkeley zamieszkało na tym drzewie i megafonem informowało Mahera, iż drzewo to posiada duszę.

Nie wiem, czy Maher – najbardziej bodaj znany amerykański ateista, a więc człowiek odmawiający choćby ludziom posiadania duszy – popuścił ze śmiechu słysząc, iż jego drzewo jest duchowo bardziej zaawansowanym stworzeniem niż on sam się uważa. Jednak niewątpliwie przyjęcie tezy, iż drzewa mają dusze, może raczej skłonić do ich wycinania, bo w końcu oznacza, iż po długim żywocie na tym łez padole, po ścięciu przejdą do szczęścia w wieczności.

Życie wieczne, o słońcu, czystej wodzie i zapylających pszczołach, czekałoby więc także przydrożne polskie drzewa, na których od dekad regularnie rozsmarowują się kierowcy i ich pasażerowie (w tym rodziny z dziećmi). W efekcie szybciej osiągają życie wieczne od drzew, które dalej stoją i wdychają dym z rur wydechowych. Czy nie lepiej je ściąć i zasadzić nowe w rozsądnej odległości od szosy?

Oczywiście, iż nie lepiej. Lewica jest i u nas i aż gotuje się, gdy słyszy o takich pomysłach absurdalnego zwiększania bezpieczeństwa ludzi korzystających z dróg. Podnosi słuszny argument, iż przecież to nie drzewa jadą za gwałtownie i nie one wchodzą na drogę (acz w Gdańsku znam ze dwie nowe drogi, na których drzewa posadzono na samym środku ulicy). Jedno szczęście: gdyby to robiły, szłyby do piekła. Winni wypadków są oczywiście ludzie. To, iż czasem nie są to ci sami ludzie, co rozsmarowali się na przydrożnym drzewie (bo na przykład uciekali na pobocze, aby ratować się przed czołowym zderzeniem z jakimś szaleńcem wyprzedzającym na wirażu lub jadącym po prostu na pasie pod prąd), to już trudno. Drzew trzeba bronić, nie ludzi.

Zresztą nie tylko drzewo jest od człowieka ważniejsze. Szczur także. Gdy we Francji miasto Marsylia postanowiło w humanitarny sposób rozprawić się z plagą gryzoni poprzez wyłapanie ich i wcześniejsze spędzenie z pomocą fretek Nuit i Mûre (fretek szczury boją się panicznie, a biegają od nich trzy razy wolniej), lewica paryska podniosła rwetes (i prawdopodobnie zadarła nos, bo Marsylia to przecież „prowincja”). Stołeczni postanowili się odciąć od fretkowego bestialstwa i orzec, iż problemem nie są szczury w mieście, tylko mentalność człowieka, który powinien zaakceptować ich obecność. W końcu – jak głosił w „Bękartach wojny” Quentina Tarantino porucznik SS Hans Landa, szczur to w zasadzie taka kiepsko uczesana wiewiórka, o co więc wielkie halo? W dodatku może mieć plusy. Wyższą o jedno oczko od marsylskiej lokatę paryskiej drużyny w tabeli ligi francuskiej można chyba tylko wytłumaczyć szybszym bieganiem stołecznych piłkarzy, którzy wiedzą, iż fretkami nie są, a szczur może właśnie za nimi biec.

Gdy człowiek od lewicy słyszy, iż ma prawa człowieka, tylko są one w hierarchii praw niżej od praw szczurów i praw drzew, to głosuje na Trumpa. Na lewicę niech głosują drzewa i szczury. No tak działa demokracja.

Idź do oryginalnego materiału