Powtarzające się polityczne scenariusze jednoznacznie potwierdzają, iż większość polityków nie poddaje się żadnym procesom edukacyjnym. W latach 2007-2015 rok rocznie dochodziło do prowokacji na „Marszu Niepodległości” i były to celowe działanie władzy. Płonął samochód TVN, czemu spokojnie przyglądali się funkcjonariusze policji i choćby straż pożarna nie śpieszyła się z interwencją. Regularnie płonęła „tęcza” na Placu Trzech Krzyży, a w końcu spłonęła „ruska budka” przed ambasadą rosyjską.
W tej ostatnie sprawie mogliśmy wysłuchać nagrania ze słynnej „afery taśmowej”, czyli podsłuchów założonych przez kelnerów, między innymi w lokalu „Sowa i Przyjaciele”. Ówczesna wicepremier i minister infrastruktury Elżbieta Bińkowska w talki oto sposób rozmawiała z ówczesnym szefem CBA Pawłem Wojtunikiem:
PW: Widzisz, ale facet nauczył ich, iż on dzwoni i on im rozkazuje. I tak samo poszli, spalili budkę pod ambasadą, bo minister osobiście wymyślił taką… wiesz z takiego…
EB: Taką koncepcję, tak, tak.
PW: Z takiego zarządzania manualnego są same problemy. Tym bardziej dla ministra, który nie ma takich uprawnień, on nie ma uprawnień.
„Taką koncepcję” jak spalenie budki miał minister Bartłomiej Sienkiewicz, który w 2023 roku, po powrocie do władzy, wyważył drzwi do TVP i posłał tam „silnych ludzi”. Za to po 2015 roku wszystkie prowokacje nagle zniknęły i nie spalił się choćby kosz na śmieci, nie wspominając o samochodach TVN, tęczach, czy ruskich budkach. Stało się tak dlatego, iż Polską zaczął rządzić „antydemokratyczny reżim Kaczyńskiego”, co w praktyce oznaczało, iż policjanci nosili na rękach największych zadymiarzy urządzających demonstracje KOD, czy „wściekłych macic”, przy których „Marsz Niepodległości” wyglądał jak spacer przedszkolaków do parku.
Jedynie w 2018 roku doszło do prowokacji, ale to za sprawą Rafała Trzaskowskiego, który wbrew prawu postanowił zablokować „Marsz Niepodległości”. Udało mu się to tylko połowicznie, ponieważ marsz został objęty patronatem Prezydenta RP i ostatecznie Naczelny Sąd Administracyjny uznał decyzję Trzaskowskiego za bezprawną. Zaledwie dwa lata później ten sam Rafał Trzaskowski wystartował w wyborach prezydenckich i przed drugą turą zaskakująco oświadczył, iż „Marsz Niepodległości” jest imprezą, w której chętnie wziąłby udział.
Historia lubi się powtarzać, ale jeszcze bardziej lubią się powtarzać politycy i tak w roku 2024, na niespełna miesiąc przed kolejnym marszem, Rafał Trzaskowski decyzją administracyjną zablokował zgodę na organizację tej imprezy cyklicznej. Jak zwykle przy podobnych akcjach podano szereg wykładni prawa „tak jak my je (prawo) rozumiemy”, ale choćby przeciętny obserwator polskiej sceny politycznej nie da się na takie sztuczki nabrać. Rafał Trzaskowski jest jednym z kandydatów KO w zbliżających się wyborach prezydenckich i właśnie rozpoczął swoją kampanię, być może ogólnopolską albo tylko wewnętrzną.
Jest to działanie o tyle niedorzeczne, iż mobilizuje obóz politycznych przeciwników i jeszcze w dodatku przekonuje wyborców Konfederacji, iż na Trzaskowskiego w II turze głosować nie warto, a przecież dokładnie o to Trzaskowski zabiegał w 2020 roku. Teraz prezydent Warszawy najwyraźniej postawił na twardy elektorat KO, który się zastanawia kto byłby lepszym kandydatem na prezydenta: Trzaskowski, Sikorski, czy może jednak Tusk. Cała operacja z góry jest skazana porażkę, ale zadyma „antyfaszystowska” to najwyraźniej pomysł Trzaskowskiego, aby się przebić w wewnętrznej rywalizacji i przypieczętować swoją kandydaturę.
Nie wierzymy nikomu, nie wierzymy w nic! Patrzymy na fakty i wyciągamy wnioski!