Słabnąca pozycja Trzaskowskiego. Rafał Trzaskowski w wyścigu prezydenckim jeszcze niedawno był murowanym faworytem. Dziś nie jest już tak różowo. Choć przez cały czas to na niego chce głosować najwięcej Polaków, sondażowe trendy mówią jasno: Karol Nawrocki jest na fali wznoszącej. Z jednej strony można by powiedzieć: nic dziwnego. Kilka miesięcy temu prawie nikt w Polsce nie wiedział, kto to jest Nawrocki - wraz z namaszczeniem na kandydata i ekspozycją medialną gwałtownie wzrosła jego rozpoznawalność. Z drugiej strony: słodkie wizje twardego elektoratu KO, iż Trzaskowski zmiażdży PiS-owca już w pierwszej turze, nie mają szans na spełnienie. A druga tura - kiedy między Trzaskowskim a Nawrockim będą wybierać m.in. osoby, które wcześniej oddały głos na Mentzena - też jest niepewna. "Wynik wyborów będzie na żyletki, zdecydują niuanse, a my będziemy musieli w tej kampanii gryźć trawę" - mówił w styczniu Monice Waluś (Onet.pl) jeden z polityków KO.
REKLAMA
Zobacz wideo Donald Tusk planuje rekonstrukcję rządu. Którzy ministrowie stracą stołki?
W tym wymagającym czasie otoczenie kandydata (obu kandydatów zresztą, ale Nawrockiego sobie dziś zostawmy) zwraca oczy za ocean. Zwycięstwo Donalda Trumpa w listopadowych wyborach zdominowało polską polityczną wyobraźnię. Ale sztab Rafała Trzaskowskiego interpretuje je po swojemu. I - chcąc nie chcąc - powtarza trzy błędy kampanii Kamali Harris.
Błąd I. Kurs na prawą burtę
Kamala Harris zrobiła kampanię pod prawicowców, którzy nie lubią Trumpa. Na jej konwencji przemawiał cały korowód republikańskich polityków, którzy mówili, iż wyznają konserwatywne wartości, ale Trump jest straszny i Kamala lepsza. Raz za razem pokazywała się z Liz Cheney - córką powszechnie nielubianego Dicka Cheneya, czyli wiceprezydenta George'a W. Busha i architekta inwazji na Irak. Mówiła, iż broni granicy skuteczniej od Trumpa, który tylko dużo gadał. Obiecywała, iż będzie miała republikanina w gabinecie. No niestety. Przy urnach okazało się, iż jak ktoś chce głosować na Partię Republikańską, to głosuje na Partię Republikańską, nie na demokratkę w konserwatywnym make-upie.
Dziś tę samą strategię obrał Trzaskowski. "Lewica przespała swoje najlepsze czasy parę lat temu, dziś w mainstreamie wygrywa miękki faszyzm" - mówił ostatnio Agacie Szczęśniak i Natalii Sawce (OKO.press) rozmówca z otoczenia Donalda Tuska. Sztab Trzaskowskiego bynajmniej tego miękkiego faszyzmu się nie brzydzi. W styczniu prezydent Warszawy złożył pokłon antyukraińskim, ksenofobicznym nastrojom, ogłaszając, iż chce odebrać 800 plus części ukraińskich dzieci. A niedawno pochwalił się - dokładnie jak Kamala - liczbą przymusowych deportacji i tym, iż obecny rząd buduje lepszy mur na granicy niż PiS.
"Wyborcy zdrowego rozsądku". Tak czule mówi Rafał Trzaskowski o centroprawicowym elektoracie. W styczniu kandydat - zgodnie ze stanowiskiem PSL, a wbrew stanowisku Barbary Nowackiej - stwierdził, iż edukacja zdrowotna powinna być nieobowiązkowa. Jak wyznał potem jeden z polityków KO w rozmowie z Arletą Zalewską (TVN24.pl): "Trzaskowski robi się na konserwatystę, Baśka musi to zrozumieć". Ten skręt w prawo ma wynikać m.in. z walki o elektorat Sławomira Mentzena w drugiej turze. Tego typu akrobacje Trzaskowski robił już w roku 2020. Po pierwszej turze czarował, iż jeżeli chodzi o gospodarkę, to blisko mu do Konfederacji. Nie żeby kłamał, ale wyszło jak wyszło - dlatego tym razem jego sztab już w styczniu odpalił "miękki faszyzm". Ale ci, którzy o Trzaskowskim myślą "tęczowy Rafał", nie stwierdzą, iż skoro nie chce obowiązkowej edukacji zdrowotnej, no to wiadomo, swój chłop. Amerykanów, którzy na wstępie uważali Kamalę Harris za marksistkę, też jakoś nie przekonały jej umizgi do prawicy.
A bardziej progresywni wyborcy? Sztab Harris wydawał się święcie przekonany, iż ci i tak na nią zagłosują, więc nie ma co tracić na nich czasu. Kandydatka demokratów w pogoni za "rozsądną prawicą" nie zawalczyła o grupy, które z euforią by ją poparły, a wcale nie chciały w zamian wiele. (Przykład: na konwencji Harris było miejsce dla całej masy republikanów, a nie znalazło się choćby dziesięć minut dla głosu w obronie Palestyny). Dziś z taką samą dezynwolturą wobec lewicowego elektoratu postępuje sztab KO, w pogardzie mając to, jak naprawdę działa wyborcza arytmetyka. Część dawnych wyborców Trzaskowskiego, zrażonych, iż ich kandydat nałożył dziwną, konserwatywną maskę, po prostu nie pójdzie do urn. Dokładnie tak samo było z Harris, która w porównaniu do Bidena w 2020 r. straciła kilka milionów głosów.
Błąd II. Sklejenie z władzą
"Czy zrobiłaby pani coś inaczej niż prezydent Biden w ciągu tych ostatnich czterech lat?" - taką piękną, łatwą piłkę dostała w październiku Kamala Harris w porannym programie ABC News. "Nic mi nie przychodzi do głowy" - odparła, a w sztabie republikanów strzeliły korki od szampana. Te kilkanaście sekund programu to był dla Trumpa gotowy spot wyborczy. Joe Biden jako prezydent był rekordowo niepopularny. Na Harris - jego wiceprezydentce - też to bardzo wyraźnie ciążyło. A mimo to przez całą kampanię nie potrafiła albo nie chciała porządnie odciąć się od Bidena.
Rządowi Donalda Tuska przeciwna jest dziś większość Polaków. Według styczniowego sondażu CBOS rząd nie podoba się 55 proc. badanych - w stosunku do grudnia to wzrost o 4 punkty procentowe. Zwolennikami rządu jest tylko 32 proc. badanych - głównie tych, którzy tak czy siak stanowią elektorat KO. Sztab Trzaskowskiego w teorii zdaje sobie sprawę, iż ich kandydat musi zaznaczyć swoją odrębność od Donalda Tuska. W tym celu Rafał Trzaskowski czyni różne deklaracje. Ale kiedy próbuje się zaznaczać odrębność tak, żeby broń Boże nie skrytykować pana premiera, to wychodzi, jak wychodzi. Proszę, oto trzy kawałki z wywiadu Trzaskowskiego w "Rzeczpospolitej" z 10 lutego:
Długopis. "Nigdy nie byłem niczyim długopisem. To kwestia charakteru. Ja nie jestem Andrzejem Dudą, nie mam kompleksów wobec swojego politycznego środowiska. Jestem niezależny". Świetnie, tylko nie dla wszystkich musi to brzmieć wiarygodnie, jeżeli dwa czy trzy tygodnie wcześniej kandydat zarzekał się, iż zaraz "pierwszego dnia" podpisze wszystkie ustawy rządu Donalda Tuska, które zawetował Andrzej Duda.
Oczekiwania. "Co do mojej oceny rządu - chciałbym, by rząd działał szybciej i skuteczniej. Oczekuję m.in. uszczelniania 800 plus dla Ukraińców, ustaw naprawiających wymiar sprawiedliwości, odblokowania inwestycji energetycznych, liberalizacji prawa aborcyjnego. Potrzebujemy też gwałtownie mądrej deregulacji gospodarki i zwiększenia stopy inwestycji prywatnych. A także większych nakładów na rozwój nowoczesnych technologii jak sztuczna inteligencja i wsparcia polskich firm we wdrażaniu SI. Potrzebujemy też aktywnego i niezależnego prezydenta". Czyli potrzebujemy niezależnego od Donalda Tuska prezydenta, który przedziwnym zrządzeniem losu pragnie dokładnie tego, co Donald Tusk.
I żeby nie było, iż jestem niesprawiedliwa... "Nie ma bezpośrednich dowodów na potwierdzenie tych oskarżeń. [...] Po latach zajmowania się polityką zagraniczną wiem, iż mocne słowa najlepiej wypowiadać za zamkniętymi drzwiami". To odpowiedź Trzaskowskiego na pytanie o słowa Donalda Tuska, który powiedział, iż Trump był związany z rosyjskimi służbami. To też chyba najbardziej zdecydowana krytyka premiera, jaką usłyszałam ostatnio z ust Trzaskowskiego. Tyle iż omawiana wypowiedź Tuska pochodzi z roku 2023. I dziś - z nowym lokatorem w Białym Domu - sam polski premier też by pewnie stanął na uszach, żeby ją jakoś złagodzić.
Być kandydatem obozu władzy, która traci popularność, to nigdy nie jest łatwe zadanie. Ale odrębności i niezależności nie ustanawia się deklaracjami wypranymi z realnej treści, tylko własnym zdaniem, poglądami, opiniami - i może czasem krytyką inną niż "no dobrze, jak już muszę, to powiem: wolno im idzie" (co przecież przyznaje i sam Donald Tusk). jeżeli Rafał Trzaskowski tego nie zrobi, to niedługo "niezależny" kandydat KO zacznie być równie zabawny jak dziś "obywatelski" kandydat PiS.
Błąd III. Siła źle rozumiana
Sztab Rafała Trzaskowskiego chce obserwować realia, iść w zgodzie z głównym nurtem, nie przespać ducha czasów. I gdy podnosi oczy na Trumpa, rozumie z tego mniej więcej tyle: świat się zmienia, nastała godzina samców alfa, ostrej gry i mocnych słów. Ale zapomina o jednym: iż Kamala Harris też próbowała w to iść, być twarda i pokazywać siłę. Chwaliła się ostrą polityką na granicy. W przemówieniu na konwencji grzmiała, iż za jej rządów amerykańskie wojsko zostanie "najbardziej zabójczą armią świata". Władczo uciszała - dosłownie - propalestyńskie głosy na wiecach. I to granie twardej finalnie nic jej nie dało.
"Ja nie wiem, co ona tak naprawdę myśli" - to jeden z głównych zarzutów wobec Harris, o którym mówili w kampanii Amerykanie. Demokratyczni działacze w odpowiedzi wyciągali programy wyborcze, opowiadali, jak to Kamala będzie wspierała rodziny, pomoże w kupnie pierwszego domu, postawi na pracowników. (Swoją drogą - Trzaskowski choćby tego nie obiecuje, w stu procentach popierając premiera, który właśnie kręci nowy odcinek serialu pt. "Polski rząd tuli do serca przedsiębiorców"). Ale za słowami amerykańskich wyborców kryło się coś innego niż nieznajomość postulatów Kamali. Chodziło o niepewność co do jej przekonań. Wyborcy nie wiedzieli, czy to, co Harris mówi i zapisuje w programach, to faktycznie jej własna ideologia, coś, w co wierzy i o co będzie walczyła - czy jednak hasła wykoncypowane na podstawie badań fokusowych, o których po wyborach można zapomnieć.
I w tym kontekście może warto by się czegoś nauczyć od Trumpa. Donald Trump przez całą kampanię kierował się własnym, swoistym oglądem świata, a nie tym, co sztabowi podpowiedziały fokusy. Dzięki temu choćby wtedy, kiedy plątał w zeznaniach, raz opowiadał jedno, raz drugie, sprawiał wrażenie autentycznego. Nie szkodził mu cynizm, kłamstwa czy manipulacje - w myśl zasady "wszystkie chwyty dozwolone" (po to, żeby dojść do władzy i zrealizować swoją szczerze głoszoną agendę). Snuł opowieści z mchu i paproci, ale zawsze z przekonaniem. I widać było: ten człowiek mówi, co chce, bo to on tutaj rządzi. Nie stoi nad nim żadna ważniejsza siła. Żadna partia, żaden Biden, żaden, prawda, Donald Tusk.
Kamala Harris nie przegrała dlatego, iż była zbyt lewicowa. Przeciwnie, w kampanii wzięła ostry kurs na prawo. I w ten sposób, na własne życzenie, okazała się w odbiorze ludzi mdłą, bezideową polityczką, która sama adekwatnie nie wie, kim jest. Rafał Trzaskowski stoi dziś w obliczu takiego samego zagrożenia. Jego wolty w sprawie edukacji zdrowotnej trącą fałszem na kilometr. Apele, żeby zabierać 800 plus Ukrainkom, też nie brzmią wiarygodnie w ustach człowieka, który był prezydentem Warszawy w roku 2022. Trzaskowskiego nie da się przemalować na prawicową modłę. Ale też wcale nie trzeba. Samcem alfa w polityce nie zawsze zostaje ten, kto zbuduje najwyższy mur na granicy. Nastał czas silnych, twardych polityków? Dobrze! jeżeli ktoś chce być silnym, twardym, dojrzałym politykiem - jeżeli chce, żeby przy nim konkurent wyglądał jak wycięta z kartonu laleczka, w którą ducha tchnął dopiero Jarosław Kaczyński - to musi wyjść i pokazać, iż ma własną wizję świata, iż w coś wierzy, iż o coś zawalczy, iż nie ma tak, iż ktoś go zatrzyma. Tak właśnie - ciekawe, prawda? - zrobił w Stanach Donald Trump.
Cytat umieszczony w leadzie ("Marzenie jest takie, by (...) Trzaskowski nie skończył jak Kamala Harris") przytoczyłam za Agatą Szczęśniak i Natalią Sawką - tu ich tekst na łamach OKO.press.