Przed pięcioma laty to kandydat Koalicji Obywatelskiej nie stawił się na debacie w Końskich - prezydent Andrzej Duda sam odpowiadał wówczas na pytania Michała Adamczyka, jednego z symboli upolitycznienia ówczesnej TVP. I choć w tym czasie urządził własny, podobny event w Lesznie, to pusta mównica w Świętokrzyskiem, w ocenie części komentatorów, przyczyniła się do wyborczej przegranej prezydenta Warszawy. Dlatego Trzaskowski postanowił "odczarować" Końskie.
REKLAMA
Tym razem to jednak PiS i Karol Nawrocki mnożą "ale", choć obecny szef IPN sam przed dwoma tygodniami wzywał konkurenta do debaty, pytając, czy tym razem znów "stchórzy". Prawu i Sprawiedliwości zależy m.in. na udziale w debacie sprzyjających im stacji: Republiki i wPolsce24. Duża część jej dziennikarzy to dawni propagandyści TVP, więc ich obecności nie życzą sobie przedstawiciele obecnej Telewizji Polskiej i TVN24 (skłonny do ustępstw jest tylko Polsat News). Ponieważ w czwartek nie doszło do porozumienia w sprawie debaty, nie wiadomo, czy ostatecznie się odbędzie. - Niestety nie ma chęci do tego, aby zorganizować tę debatę. To nasz warunek organizacji debaty. Chcemy debaty pięciu telewizji z szacunku do wszystkich Polaków - oświadczył po czwartkowych rozmowach szef sztabu Nawrockiego, Paweł Szefernaker.
Zobacz wideo Kaczyński zaatakował Trzaskowskiego. "Można być mniej grzecznym"
Sztabowcy Trzaskowskiego deklarują, iż do Końskich i tak przyjadą - jeżeli nie na medialny pojedynek z kandydatem PiS, to na wiec wyborczy.
o ile Nawrocki odmówi dyskusji z faworytem sondaży, popełni ten sam błąd, który możliwe, iż przesądził o wyniku wyborów przed pięcioma laty. Co prawda ma bardzo mało czasu w przygotowania, ale powinien podjąć wyzwanie i stawić czoło kandydatowi Koalicji Obywatelskiej.
Telewizyjne debaty to zresztą istota demokracji, zwłaszcza w jej najważniejszym akcie, którym są wybory. To doskonała okazja do tego, by wyborcy lepiej przyjrzeli się głównym graczom, temu co mają do powiedzenia i jak się prezentują, zwłaszcza na tle konkurencji. Debata w Końskich znacząco ożywiłaby też dotychczasową, dość nudną kampanię prezydencką.
Debaty telewizyjne, szczególnie te "jeden na jeden", to również niepowtarzalna okazja - dla faworyta sondaży, by umocnić swą pozycję, a dla tego drugiego - by odrobić straty do lidera. O tym jak ważne to pojedynki, nie trzeba przekonywać nikogo, kto śledził ubiegłoroczną kampanię wyborczą w USA. Pamiętne czerwcowe starcie pomiędzy walczącym o reelekcję Joe Bidenem a późniejszym zwycięzcą wyborów, Donaldem Trumpem, miało przeciąć spekulacje na temat słabej kondycji zdrowotnej urzędującego prezydenta. Bezlitośnie obnażyło jednak zaawansowany wiek i przemęczenie weterana demokratów, kończąc jego karierę polityczną i torując Trumpowi powrót do Białego Domu.
Pojedynek Trzaskowski-Nawrocki takiej stawki oczywiście by nie miał, ale popieranemu przez PiS kandydatowi dałby niepowtarzalną szansę do umocnienia się w rozgrywce o drugą turę wyborczą. Odmawiając udziału w debacie, odda pole Sławomirowi Mentzenowi, któremu zresztą ostatnio nie wiedzie się w kampanii. Dwa środowe sondaże ("United Surveys" dla Wirtualnej Polski i Opinia24 dla TVN) pokazały kilkupunktowy spadek notowań kandydata Konfederacji. Wyborcy prawdopodobnie nie kupili jego niezbyt przemyślanych opowieści w kanale Zero o idealnym świecie z płatną służbą zdrowia, płatnymi studiami i gwałtem, który jest tylko nieprzyjemnością.