Trupy w szafach

4 miesięcy temu

Skoro przestałem być stałym współpracownikiem „Gazety Wyborczej” (podkreślam „stałość”, bo nie wykluczam gościnnych występów), nie krępują mnie już związane z tym zobowiązania. Nareszcie mogę napisać Całą Prawdę O Wszystkim!

W praktyce to się objawi chyba tylko tym, iż od kiedy mecenas Matczak nie jest już moim kolegą z łamów, nie muszę się już ukrywać ze swoją opinią o nim. Oczywiście można się jej domyślić – kto Petersona lansuje, tego ja nie szanuję (joła!) – ale unikałem jej wyrażania, zwłaszcza gdy nas wszystkich łączyła walka z PiS.

Poza tym chyba nic się nie zmieni. Zawsze byłem na lewo od głównego nurtu redakcyjnego, byłoby to więc dziwne, gdybym przestał popierać partę Razem AKURAT Z POWODU rozstania z „GW”. W drugiej turze wyborów prezydenckich zagłosuję na Trzaskownię lub Hołowskiego, bo tradycyjnie uważam Antypis za Mniejsze Zło.

Nie zmienię też zdania co do przyczyny kłopotów „Gazety Wyborczej”. To nie PiS ją zadusił, tylko absurdalna decyzja o uruchomieniu w internecie dwóch konkurencyjnych serwisów, których czytelnicy nie odróżniają. Całkiem niedawno komcionauta Janek R. oznajmił, iż czytał w „Wyborczej” wywiad Sroczyńskiego.

To jakby Netflix uruchomił serwis Flixnet, z podobnymi treściami, ale darmowy. Jak w tragedii greckiej, to się musi skończyć Katastrofą, niezależnie od szamotaniny bohatera.

Może to się zmieniło (przypomnę, iż z etatu i czynnej działalności w związku odszedłem 4 lata temu, więc nie mam już wiedzy z pierwszej ręki), ale za moich czasów ten temat był agorowym słoniem w pokoju. Na poruszanie tego tematu korpomenadżerowie reagowali jak Ardryci na Ijona Tichego pytającego o sepulki.

Ach, zostawmy to. Na szczęście martwię się tym już tylko jako czytelnik zrozpaczony upadkiem Legendy, a nie jako związkowiec troszczący się o zwalnianych.

Ludzie, którzy prawie 20 lat temu podjęli tę genialną decyzję (i jeszcze kilka równie udanych) są już od dawna poza Agorą. Odfrunęli na złotych spadochronach, zgarnęli odprawy i zostawili pracowników z tym bigosem.

W kręgach pisarsko-wydawniczych od dawna krąży idea książki o historii „GW”, parę razy choćby zwracano się do mnie z taką propozycją. Odmawiałem, bo na ile się w tym orientuję, to byłoby nudne.

To historia nietrafnych decyzji podjętych przez ludzi, których nazwiska mało komu coś mówią. Banalne, smutne, nudne.

Nie ma też moim zdaniem żadnego drugiego dna w głośnych swego czasu aferach. Ludzie obsesyjnie doszukiwali się drugiego dna w sprawach Rywina czy Maleszki, a ostatnio Kąckiego, co moim zdaniem wynikało z kołowego rozumowania.

Punktem wyjścia jest w nim założenie, iż Agora jest Wszechpotężna i kierowana przez Wybitnych Strategów. W związku z tym to niemożliwe, żeby cokolwiek było skutkiem przypadku, błędu, bałaganu.

O nie! Wszystko musiało być Genialną Intrygą Michnika, który – jak powszechnie wiadomo – kieruje Agorą.

Jeśli przyjmiemy takie założenie, łatwo je „udowodnimy”. Dla dowolnej wpadki typu „tekst Cichego o powstańcach”, da się dorobić jakieś naciągane „co Michnik tym chciał osiągnąć”. Widziałem choćby spiskowe teorie, iż Michnik wykreował aferę Rywina dla swoich korzyści (tylko kurna nie wiadomo jakich).

Ja neguję samo to założenie. „Wyborcza” nigdy nie była polityczną potęgą, decydującą o wyniku wyborów – przeciwnie.

Udowodnię to przykładem wyborów prezydenckich. Dają one migawkę polskiej polityki równo co 5 lat.

Oznaczmy P1 odpadnięcie kandydata popieranego przez „Gazetę” już w pierwszej turze, P2 dopiero w drugiej, zaś jako MNKK porażkę tak masakryczną, iż MNIEJ NIŻ KURNA KORWIN!. BK to efemeryczny fenomen Bronisława Komorowskiego, który wygrał pomimo poparcia „Gazety Wyborczej”.

Lecimy. 1990: Mazowiecki, P1. 1995: Kuroń, P1. 2000: Olechowski, P1. 2005: MNKK Bochniarz. 2010: BK. 2015: Komorowski, P2. 2020: Trzaskowski, P2.

Czyli: na 7 przypadków 1 sukces, 2 porażki typu prawie-prawie, „gdyby nie słupek, gdyby nie poprzeczka”, 3 porażki bezapelacyjne i jedna taka, iż kończą się przymiotniki. Bochniarz wylatuje poza skalę.

Praźródłem tego pasma klęsk było przywiązanie „Gazety” do liberalnego skrzydła obozu postsolidarnościowego, które początkowo grało w ekstraklasie, ale wyleciało choćby z ligi okręgowej. Jest pewne podobieństwo między obiema katastrofami.

To też była seria bardzo głupich decyzji podejmowanych przez bardzo mądrych ludzi. Budziło to wśród obserwatorów przekonanie, iż tu musi być jakieś drugie dno, mistrzowski gambit w szachach 5D – bo szczwany lis Geremek jak idzie po schodach to nie wiadomo czy wchodzi czy schodzi.

Wsparcie dla Platformy przyszło później i było małżeństwem z rozsądku. Przez pierwsze 5 lat „GW” ze wszystkich sił wspierała dogorywające środowisko ex-ROAD, co automatycznie oznaczało zwalczanie Tuska – konkurującego o ten sam elektorat.

Miłości w tym związku nie ma do dziś, o czym świadczy ten absurdalny casting na „lidera opozycji”. Miał nim być już to senny prof. Rzepiński, już to Mateusz Alimenteusz, już to Petru, ten „polski Kennedy”. No po prostu każdy, byle nie Tusk.

Nie jestem jakimś przesadnym entuzjastą Tuska, ale ten nieustający casting zawsze wydawał mi się marnowaniem energii. Rządu nie obala się śpiewaniem Kaczmarskiego tylko większością 231 głosów, więc to naturalne, iż liderem opozycji powinien być lider najsilniejszego ugrupowania opozycyjnego.

Krótko mówiąc, jeżeli Tusk jest pamiętliwy, to ma co pamiętać „Gazecie”. A podobno jest, dlatego nie wierzę w scenariusze typu „rząd uratuje”.

Może pojedynczy dziennikarze się załapią na rzecznika, dyrektora czy ambasadora. Już się zresztą załapują. To jednak przecież nie pomaga „Gazecie”, przeciwnie.

Przyszłość widzę więc źle, ale widzę ją tak od kilkunastu lat, a „Gazeta Wyborcza” przez cały czas wychodzi. Może więc przetrwa następne? Nie ma większej euforii dla pesymisty, niż się pomylić w prognozach.

Idź do oryginalnego materiału