Według „Süddeutsche Zeitung” Donald Trump miał zupełną rację, określając tę surrealistyczną scenę w Waszyngtonie jako historycznie wyjątkową. „Przywódcy najpotężniejszych państw Europy Zachodniej oraz szefowie najważniejszych organizacji europejskich i transatlantyckiego Zachodu zebrani ad hoc przy jednym stole w Białym Domu; coś takiego nigdy wcześniej nie miało miejsca poza tradycyjnymi corocznymi spotkaniami G7 lub NATO” – komentuje dziennik z Monachium. I Trump potraktował to osobiście. Jako wyraz władzy, jaką Ameryka posiada na świecie. I którą on, jako szef tej siły porządkowej, sprawuje. Jak stwierdza autor komentarza Reymer Klüver, Trumpowi w swej egocentryczności nie przyszło wcale do głowy, iż sześciu mężczyzn i dwie kobiety z Europy nie przylecieli w pośpiechu przez Atlantyk, aby złożyć mu hołd, ale dlatego, iż desperacko próbują zachować układ sił, który przez dziesięciolecia utrzymywał świat w równowadze: z USA na czele Zachodu. „I słusznie, gdyż tylko w ten sposób Ukraina i Europa mają szansę sprostać wyzwaniu stawianemu przez Rosję” – konstatuje Klüver.
Bez zawieszenia broni
Jak pisze dalej, Trump był zachwycony wyrazami lojalności, które przed kamerami składali mu kolejno trzej prezydenci, dwaj premierzy, jeden kanclerz i dwaj szefowie potężnych organizacji. (...) Jednak ich wspólny cel, jakim było skłonienie Trumpa do ponownego zobowiązania się do natychmiastowego zawieszenia broni, nie powiódł się – mimo nacisków kanclerza Friedricha Merza.
Europejczycy zdołali go natomiast przekonać przynajmniej do przyjęcia zobowiązania w sprawie wspólnych gwarancji bezpieczeństwa dla Ukrainy po zawieszeniu broni.(..) „Jedno wszak trzeba przyznać zarozumiałemu lokatorowi Białego Domu: jego niefrasobliwe, biznesowe podejście sprawiło, iż rozmowy dyplomatyczne o zakończeniu rozlewu krwi w Ukrainie wreszcie nabrały tempa. Występując wspólnie w Białym Domu Europejczycy zrobili wszystko, by całość nie zamieniła się w cyrkową inscenizację” – czytamy.
Złowieszczy wpływ Putina
„Złowieszczy wpływ Putina dał o sobie znać również w wypowiedziach Trumpa podczas rozmów z Zełenskim i europejskimi politykami. Jednak ich wspólna siła polityczna zapobiegła temu, by prezydent Ukrainy ponownie poczuł się, jakby nie siedział w Białym Domu, ale na Kremlu – mimo iż Trump po raz kolejny głośno obwieścił, iż Zełenski może natychmiast zakończyć wojnę, jeżeli tylko tego zechce” – pisze Bertold Kohler we „Frankfurter Allgemeine Zeitung”. Jak konstatuje, Zełenski nauczył się jednak z uśmiechem na twarzy przełykać jednostronność i ignorancję Trumpa, a Europejczycy także schlebiają amerykańskiemu prezydentowi z całych sił. Są bowiem wciąż uzależnieni od tego, by Trump pozostał przynajmniej częściowo po stronie Ukrainy i wspierających ją unijnych polityków. Dlatego teraz wychwalają go pod niebiosa za gotowość do udzielenia jej gwarancji bezpieczeństwa, które są życiowo konieczne dla Ukrainy w jej konfrontacji z Moskwą. (...)
Autor podkreśla, iż wciąż jednak nie jest jasne, jak te „gwarancje” i udział w nich Ameryki mogłyby wyglądać – i co na to powie Putin. Gdyż według komentatora Putin nie boi się czołgów NATO, które do czasu jego napaści na Ukrainę były pogrążone w głębokiej śpiączce. (...) Putin boi się postępu idei suwerenności narodu, praw człowieka i państwa prawa na swoich granicach. (...)
„Mimo to słuszne było wciągnięcie go w proces negocjacyjny. W jego trakcie musi on ujawnić swoje prawdziwe oblicze. jeżeli będzie oszukiwał, kłamał i zdradzał, tak jak to robił nie tylko od czasu inwazji 'zielonych ludzików' na Krym, presja na Trumpa, by nie dał się dłużej traktować przez Putina jak jego piesek pokojowy, będzie coraz większa” – stwierdza autor.
W ocenie „Der Spiegel” zbiorowy szczyt w Białym Domu z udziałem Zełenskiego był sukcesem za sprawą wszystkich jego uczestników. „Niepokojące jest jednak to, iż europejscy politycy muszą błagać Trumpa o pokój i bezpieczeństwo. Wielka ulga: Donald Trump nie obraził Wołodymyra Zełenskiego. Tym razem nie” – stwierdza tygodnik. I dodaje: „Można ostrożnie stwierdzić, iż po zeszłotygodniowym szczycie bez Ukrainy między Trumpem a rosyjskim dyktatorem Władimirem Putinem, prezydent USA przynajmniej nie przyjął całkowicie stanowiska rosyjskiego agresora”. Podobnie jak Putin Trump nie chce zawieszenia broni jako warunku wstępnego rozmów pokojowych, co Europejczycy słusznie odrzucają. Mówi natomiast publicznie o udziale USA w gwarancjach bezpieczeństwa dla Ukrainy.
Donaldowi Trumpowi nie można ufać
Kanclerz Friedrich Merz oświadczył po spotkaniu, iż „przekroczyło ono jego oczekiwania”. Dodał też: „Nie ukrywam, iż nie byłem pewien, czy tak się to dzisiaj potoczy”. To zdanie jasno pokazuje, iż Donaldowi Trumpowi nie można ufać. Cała koncepcja szczytu pokazuje, iż Europejczycy i tak mu nie ufają. Siedmiu jego uczestników, będących czymś w rodzaju zwołanej na gwałt grupy G7, musiało dopilnować, aby ich najważniejszy sojusznik nie poniżył ponownie z satysfakcją ich ukraińskich kolegów. Jak podkreśla komentator: To, iż "stary kontynent" jest zdolny do takiej jedności, jest budujące, ale upokarzające jest to, iż jest to konieczne. Putin rozmawia z Trumpem jak równy z równym. Europejczycy wciąz potrzebują do tego pomocy".
Berliński dziennik „Die Welt” podkreśla: „Choć w Europie Trump często spotyka się z krytyką i kpinami, trudno odmówić mu zasług. Po raz pierwszy od początku rosyjskiego ataku na Ukrainę to właśnie dzięki niemu koniec wojny jawi się jako realna możliwość. Prezydent USA wprowadził bowiem do gry nową dynamikę, która może otworzyć drogę do bezpośrednich rozmów między Wołodymyrem Zełenskim a Władimirem Putinem”.
Nic, co mogłoby zrobić wrażenie na Putinie
Mimo euforii związanej z wizją pokoju warto jednak zachować trzeźwość spojrzenia. O zawieszeniu broni, którego domaga się Merz, na razie nie ma mowy, a Putin wciąż wydaje rozkazy, które każdego dnia kosztują życie żołnierzy, kobiet i dzieci – wszystko po to, by wzmocnić swoją pozycję przy stole negocjacyjnym. „Poza efektownymi obrazkami jedności między USA a Europą i kilkoma dobrze dobranymi frazami, z Waszyngtonu nie wyszło nic, co mogłoby poruszyć Putina” – konstatuje dziennik. „To był błąd: w Białym Domu nikt nie zdecydował się wywrzeć presji na Putina. Ani groźby militarne, ani zdecydowane sankcje nie trafiły na stół, a to one mogłyby zmusić Moskwę do poważniejszego myślenia o pokoju” – czytamy.