Trump szykuje Guantánamo, bo „tortury działają”

3 godzin temu

Siedem dni po rozpoczęciu swojej drugiej kadencji prezydent Donald Trump nakazał przygotowanie bazy amerykańskiej marynarki w kubańskiej zatoce Guantánamo na przetrzymywanie choćby do 30 tysięcy imigrantów. Dotychczas do bazy przetransportowano 177 Wenezuelczyków, skutych łańcuchami i określonych jako „nielegalnych”. Po kilku dniach deportowano ich do Wenezueli. Kolejnych 17 migrantów wysłano do Guantánamo 23 lutego.

Decyzja Trumpa spotkała się z oburzeniem – i słusznie. Ale dla Guantánamo to nic nowego.

Wyjęte spod prawa

Przyjechałam tam jako reporterka 27 stycznia 2017 roku, zaledwie tydzień po tym, jak Donald Trump pierwszy raz został prezydentem. W swojej kampanii deklarował „tortury działają” i obiecał wypełnić to nielegalne więzienie wojskowe „złymi facetami”. niedługo po wygranych wyborach Trumpa komendant obozu Peter Clarke zebrał swoich funkcjonariuszy w plenerowym kinie bazy wojskowej, aby odpowiedzieć na ich obawy.

Administracja Baracka Obamy podjęła próby zamknięcia więzienia, w którym na początku XXI wieku rząd George’a W. Busha bezterminowo przetrzymywał choćby 780 mężczyzn (i dzieci) wyznania muzułmańskiego, zamieszanych ponoć w działalność terrorystyczną. W momencie mojego przyjazdu pozostało tam 41 więźniów, dziś jest ich 15.

Bush wybrał Guantánamo, „prawny odpowiednik kosmosu”, aby uchylić się przed Konwencją genewską o traktowaniu jeńców wojennych, a także przed amerykańskimi sądami i konstytucją. Przetrzymywani byli „nielegalnymi bojownikami” i rzekomo nie zasługiwali na żadne prawa. W wielu przypadkach torturowano ich, po to by wydobyć wątpliwej jakości informacje wywiadowcze oraz dowody, których nie przyjąłby żaden sąd.

W 2015 roku, po wielu głośnych śledztwach na temat praktyk CIA w tajnych więzieniach, w tym Guantánamo, zakazano tortur prawem federalnym. Był na to najwyższy czas. Ale za kadencji Obamy nic więcej tak naprawdę się nie zmieniło. Jego administracja zmniejszyła liczbę przetrzymywanych, odesłała dziesiątki do ich ojczystych państw bądź państw trzecich i nakazała oficerom zawiadującym więzieniem przyznanie reszcie praw zgodnych z Konwencją genewską. Mieli zostać więźniami do końca wojny z terroryzmem. Więźniami na zawsze.

Na spotkaniu w plenerowym kinie w 2017 roku jeden z oficerów spytał Clarke’a o nakaz przywrócenia tortur wydany przez Trumpa. Dowódca odpowiedział: „Moim zdaniem szansa, iż dostanę taki rozkaz, iż będę musiał odpowiedzieć: «rozkaz jest niezgodny z prawem i go nie wypełnię», a to właśnie ostatecznie by się stało, wynosi zero. Okej? Bo gdzieś tam w konstytucji jest zapisane to prawo, ta odpowiedzialność, żebyśmy my przywódcy, my mundurowi, wypełniali tylko rozkazy zgodne z prawem. A rozkaz tortur nie byłby legalny”.

Dwa miesiące później, kiedy ja i inni dziennikarze obecni w Guantánamo przycisnęliśmy Clarke’a, wypowiedział się mniej kategorycznie: „Powiedziałem po prostu, iż powinniśmy zaczekać, żeby się dowiedzieć, jaka będzie nowa polityka. Obietnice w kampanii to obietnice, nic więcej. Będziemy kontynuować osadzenie w sposób bezpieczny i humanitarny, zgodny z prawem międzynarodowym oraz polityką i prawem naszego państwa”.

Podobnie jak Obama, Trump nie wypełnił kampanijnej obietnicy. Za jego pierwszej kadencji nie wysłano do Guantánamo żadnego nowego więźnia, a tortury nie powróciły – choć przymusowe karmienie więźniów na strajku głodowym, izolacja i bezterminowe przetrzymywanie bez postawienia zarzutów się nie zakończyły, a przecież zgodnie z międzynarodowym prawem humanitarnym uznaje się je za traktowanie okrutne, nieludzkie i upokarzające.

Przepisy prawa nigdy jednak nie ograniczały ani Trumpa, ani Stanów Zjednoczonych w działaniach na terenie bazy wojskowej, strategicznie położonej na południowo-wschodnim wybrzeżu Kuby, w suchej, biednej prowincji Guantánamo.

Historia obozowa

Baza jest pozostałością po wojnie amerykańsko-hiszpańskiej oraz interwencji USA w kubańską wojnę o niepodległość z hiszpańskim kolonizatorem – pułapką wpisaną w Poprawkę Platta, która w 1903 roku uczyniła z Kuby protektorat Stanów Zjednoczonych.

W tym samym roku oficjalnie rozpoczęła się amerykańska okupacja zatoki Guantánamo, regulowana następnie traktatem z 1934 roku. Zgodnie z umową Kuba dzierżawi teren Stanom Zjednoczonym za kilka tysięcy dolarów rocznie. Mimo iż płatność ma charakter symboliczny, Kuba co roku odmawia spieniężenia czeku w geście protestu przeciwko jej zdaniem bezprawnej okupacji terenu. Dzierżawę można jednak zakończyć dopiero, kiedy zgodzą się na to obie strony albo kiedy USA opuszczą bazę.

Wszystko to sprawia, iż Guantánamo jest zarówno najstarszą placówką wojskową za granicą USA, jak i jedyną nieakceptowaną przez państwo ją goszczące. Waszyngton uznaje suwerenność Kuby na tym fragmencie lądu i morza. Dogodnie dla siebie posługuje się tym faktem, aby odmawiać ludziom tam więzionym – migrantom, zagranicznym urzędnikom, osobom starającym się o azyl oraz podejrzanym o terroryzm – praw zapewnianych przez amerykańską konstytucję i przepisy międzynarodowe. Jest to prawny czyściec.

Jak opisałam w swojej książce o sześciu byłych więźniach Guantánamo przeniesionych do Urugwaju, Guantánamo entre nosotros (2017, „Guantanamo między nami”), zanim Bush w 2002 roku otworzył tam nielegalne więzienie dla podejrzanych o terroryzm, baza była gigantycznym aresztem pod gołym niebem dla dziesiątków tysięcy Haitańczyków i Kubańczyków uciekających ze swoich krajów.

Wskutek puczu przeciwko demokratycznemu prezydentowi Jeanowi-Bertrandowi Aristide’owi wybuchł haitański kryzys uchodźczy, trwający w latach 1991–1994. W ciągu pierwszych sześciu miesięcy straż przybrzeżna USA przechwyciła ponad 38 tysięcy osób, które opuściły kraj drogą morską. Wysłała je albo do przeludnionych obozów w Guantánamo, gdzie warunki życia były karygodne, albo z powrotem na Haiti.

Tylko 10,5 tysiąca z tych osób mogło starać się o azyl w USA po prześwietleniu przez urzędników amerykańskiej marynarki wojennej. Przeprowadzono między innymi testy na obecność wirusa HIV, a osoby o dodatnim wyniku musiały spełnić wyższy standard „uzasadnionej obawy” przed prześladowaniem, żeby nie zostać odesłane na Haiti. Następnie choćby 250 seropozytywnych uchodźców umieszczono w osobnym obozie w Guantánamo. Stany Zjednoczone stały się tym samym jedynym państwem w historii, które posiadało obóz internowania dla osób seropozytywnych.

W 1993 roku amerykański sędzia wydał orzeczenie nakazujące administracji Billa Clintona zamknięcie ośrodka przetrzymującego osoby z HIV i zapewnienie więźniom dostępu do odpowiednich usług zdrowotnych oraz prawnych, żeby mogli starać się o azyl. Sędzia stwierdził, iż „arbitralne i bezterminowe zatrzymanie” Haitańczyków narusza ich prawo do rzetelnego procesu, a długotrwałe więzienie „nie służy innemu celowi niż ukaranie ich za chorobę”.

Był to pierwszy raz, kiedy amerykański wymiar sprawiedliwości nakazał rządowi zamknięcie ośrodka w Guantánamo. Ale Waszyngton od lat zawzięcie tego odmawia. Przeciwnie – jedna administracja po drugiej korzysta z prawnej czarnej dziury, którą USA sobie stworzyło.

Kryzys haitański ewoluował, a w międzyczasie zaczął się kolejny: po zniesieniu zakazu emigracji przez Fidela Castro w sierpniu 1994 roku tysiące balseros, podróżujących na tratwach własnej roboty, wypłynęło na morze. Ludzie ci uciekali przed politycznymi represjami i poważną recesją w kraju (tak zwanym okresem specjalnym), którego niedomagająca gospodarka straciła podporę po upadku Związku Radzieckiego w 1991 roku.

Od rewolucji w 1959 roku Kubę opuściły i zostały raczej dobrze przyjęte setki tysięcy ludzi. Obawiając się jednak przybycia nowych migrantów, administracja Clintona wydała nakaz przechwytywania balseros na morzu i posyłania ich do Guantánamo. W mniej niż dwa miesiące pojmano i przetrzymywano w obozach ponad 32 tysiące Kubańczyków, rozdzielonych od migrantów z Haiti.

W szczycie zjawiska w 1994 roku na terenie bazy Guantánamo mieszkało niespełna 50 tysięcy uchodźców – w namiotach, bez wody bieżącej i jedzenia, odpowiedniej higieny czy systemu opuszczania obozu lub przyjmowania na terytorium USA. Wybuchły protesty. Buntowników zamknięto na wydzielonym obszarze, który wojsko nazwało Camp X-Ray.

Choć niektórych Kubańczyków wysłano do Panamy, większość ostatecznie otrzymała pozwolenie na osiedlenie się w USA. W 1996 roku nie przetrzymywano już w Guantánamo migrantów. Pozostał Camp X-Ray, a jego teren i nazwa miały należeć do pierwszego eksperymentalnego więzienia wojskowego dla podejrzanych o terroryzm.

Jeżeli jesteś we właściwym wieku, może przypominasz sobie zdjęcia z Camp X-Ray: więźniów w pomarańczowych kombinezonach, zakutych w kajdanki i łańcuchy, z maskami na twarzach i klapkami na oczach, dłońmi ukrytymi w grubych rękawicach, klęczących w nieznośnej pozycji w klatkach pod gołym niebem, otoczonych zasiekami z drutu ostrzowego, strzeżonych przez wojsko. o ile tego nie pamiętasz, możesz wygooglować.

Ciekawość publiczna

Wracam do swojego pobytu w Guantánamo w 2017 roku. Komendant obozu Peter Clarke i jego oficerowie powtarzali, iż to istotne, żebyśmy wysłali w świat przekaz, iż więźniów „teraz” traktuje się humanitarnie i zgodnie z konwencjami genewskimi. Jeden z artykułów Konwencji o traktowaniu jeńców wojennych głosi, iż powinni oni „być również stale chronieni […] przed zniewagami i ciekawością publiczną”. Z tego powodu, dowodził komendant, nie mogliśmy porozmawiać z mężczyznami ani fotografować ich twarzy.

Mogliśmy jednak obserwować, robić zdjęcia i nagrywać (bez pokazywania twarzy). Mogliśmy spojrzeć na mężczyzn przez ciemne lustro weneckie. Polecono nam zachować milczenie, żeby nie wiedzieli, iż są obserwowani, kiedy modlą się i jedzą kolację we wspólnej przestrzeni Camp VI. Nie mogliśmy porozmawiać, przeprowadzić wywiadu. Nie mogliśmy udzielić im głosu. To szczególna interpretacja tego, co znaczy „chronić przed ciekawością publiczną”.

Krótki filmik opublikowany na portalu X przez obecną ekipę w Białym Domu ukazuje, jak amerykańskie władze dehumanizują i drwią z nieudokumentowanych migrantów. Oglądamy, jak zakuwa się ich w łańcuchy przed doprowadzeniem na lot deportacyjny. Na filmiku słychać pobrzękiwanie kajdanów, które wyciągane są z plastikowej skrzynki, a potem zakładane, dlatego zatytułowano go „ASMR: Lot deportacyjny nielegalnego migranta”. ASMR to skrót od „autonomicznej reakcji meridianów sensorycznych”, wykorzystywany w filmikach z nietypowymi dźwiękami, które wywołują u ludzi przyjemne mrowienie.

Bezprawne okrucieństwo to nic nowego. Ale zawsze może być bardziej wymyślne.

**

Diana Cariboni jest redaktorką openDemocracy, koordynującą projekty dziennikarstwa śledczego w regionie Ameryki Łacińskiej. Była współredaktorką naczelną agencji informacyjnej IPS i przez ponad 10 lat prowadziła jej dział latynoamerykański. Napisała książkę Guantánamo entre nosotros (2017). Mieszka i pracuje w Urugwaju.

Artykuł ukazał się na openDemocracy. Z angielskiego przełożyła Aleksandra Paszkowska.

Idź do oryginalnego materiału