Wyniki ogłoszono w środę rano i głosy się wciąż liczone, ale wyborów w USA znamy już od wczoraj. Optymizm Kamali Harris i jej sztabu pękł jak bańka, Harris zrezygnowała z oczekiwanego wystąpienia. Nie pomogła Taylor Swift, Beyoncé ani entuzjazm dziewczyn, z którymi rozmawiała niedawno kobieta, która miała być pierwszą amerykańską prezydentką.
Donald Trump wróci do Białego Domu i będzie pierwszym amerykańskim prezydentem, który jest także skazanym przestępcą. Demokraci są zdruzgotani. Przegrali również w Senacie, co oznacza, iż i Kongres, i prezydentura będzie należeć do republikanów.
W znakomitej sytuacji znajdzie się za to prezydent Trump, który z partyjną pomocą obu izb będzie mógł naprawdę sporo zdziałać, łącznie z możliwością mianowania nowych sędziów do Sądu Najwyższego. Sędziowie Clarence Thomas i Sam Alito prawdopodobnie zdecydują się odejść na emeryturę w najbliższych czterech latach, a Trump zastąpi ich młodymi konserwatystami, którzy będą urzędować przez całe dekady.
Trump wygrał we wszystkich siedmiu „niezdecydowanych” stanach, Kamali Harris nie udało się przejąć żadnego z nich. Atmosfera na wyborczej imprezie Harris na Uniwersytecie Howarda w Waszyngtonie załamała się pod wieczór, gdy ogłoszono, iż Pensylwania – być może najważniejszy z tych niepewnych stanów – zagłosowała na Trumpa. Nagle ludzie zaczęli szeptać, potem poprosili didżeja, żeby podkręcił muzę, bo nie chcieli już słuchać telewizji CNN. Wygląda na to, iż wyborcy Trumpa okazali się w tych wyborach naprawdę zmobilizowani – w odróżnieniu od wyborców Harris, którzy zostali w domu.
Ten obrót spraw zapowiada głębokie zmiany w polityce zagranicznej USA. Trump obiecał „zakończyć wojny” w Gazie i Ukrainie – pytanie, jakim kosztem. Większość państw Zachodu jest przerażona, w tym kraje NATO oraz te kraje, które liczyły, iż USA będą przewodzić światu w walce o ratowanie klimatu. O tym ostatnim możemy zapomnieć. Przekonamy się też niedługo, jaki faktycznie prezydent Trump ma stosunek do ultraprawicowego Projektu 2025, bo w kampanii wypierał się powiązań ze środowiskiem jego twórców.
„To największy ruch polityczny naszych czasów” – powiedział Trump po wygranej. „Teraz możemy zacząć uzdrawiać Amerykę. Bóg ocalił moje życie z konkretnego powodu. Żeby uzdrowić Amerykę”.
Faktycznie, Trump-prezydent podniósł się z popiołów amerykańskiej polityki i jest to wydarzenie bez precedensu, chyba iż cofniemy się do ostatnich dekad XIX wieku, kiedy Grover Cleveland, który również powrócił po czteroletniej przerwie. Nowy wiceprezydent J.D. Vance nazwał ten fenomen największą polityczną woltą w historii amerykańskiej polityki.
W Senacie republikanie zdobyli nowe mandaty w Wirginii Zachodniej, Montanie i Ohio. Zapowiadają wprowadzenie „amerykańskiej agendy”, co prawdopodobnie oznacza kolejne cięcia podatków dla bogaczy i korporacji, twarde wspieranie koncernów wydobywających ropę naftową kosztem środowiska i zaprowadzenie „porządku” na granicy.
W rządzie Trumpa zdrowiem ma się zając antyszczepionkowiec Robert F. Kennedy, Jr., a Elon Musk, którego Trump nazywa „wschodzącą gwiazdą”, ma pilnować, by rząd pracował tanio i wydajnie. Po ogłoszeniu wyników indeks Dow Jones na nowojorskiej giełdzie skoczył w górę aż o 1300, potem o 1500 punktów. To znaczy, iż bogata Ameryka świętuje.
Sondaże tym razem nie zawiodły, jak w 2016 roku. Porażka demokratów jest aż nadto wyraźna. Cześć białych wyborców przeszła na stronę demokratów, ale jeszcze więcej Latynosów zdecydowało się oddać głos republikanom. Republikanie nie dali się przekonać Kamali Harris, mimo iż w ostatnich tygodniach poświęciła tyle energii, próbując przyciągnąć umiarkowanych republikanów.
Uwaga Harris nie skupiła się na tym, na czym Partia Demokratyczna powinna się skupić: na odzyskaniu zaufania klasy pracującej, często ludzi z niskim wykształceniem. W swojej z konieczności krótkiej kampanii Harris nie poświęciła im wystarczająco dużo energii i uwagi. Nie próbowała choćby ekonomicznego populizmu, niegdyś kluczowego elementu programu Partii Demokratycznej.
Trumpowi za to udało się pokazać Partię Republikańską jako partię zmiany, a zwłaszcza przekonać wyborców do (mocno dyskusyjnej) tezy, iż za jego rządów gospodarka miała się jednak lepiej. Demokraci zaś przez cały czas nie rozumieją, iż pracujący amerykanie i mniejszości etniczne nie chcą być traktowani jako ofiary, którymi trzeba się wyłącznie „opiekować”.
Koniec końców, najgłębszy podział między partiami nie dotyczy koniecznie gospodarki, ale być może przede wszystkim wiary w amerykański rząd jako taki. Harris jako wiceprezydentka Joe Bidena reprezentowała jednak status quo w czasie, gdy Ameryka czuje dużą potrzebę zmiany.
Wkrótce się prawdopodobnie przekonamy, jak wynik wyborów w Ameryce wpłynie na resztę świata. Izrael jest zadowolony, licząc, iż Trump rozwiąże ręce premierowi Netanjahu. Z kolei Amerykanie palestyńskiego pochodzenia nie wybaczyli administracji Bidena odpowiedzialności za wojnę w Gazie. Ci ludzie albo zostali w domu, albo głosowali na Trumpa, licząc na jakąkolwiek zmianę w polityce zagranicznej. Od ataku Hamasu na Izrael i brutalnej odpowiedzi Izraela minął ponad rok, a rząd Bidena przez cały ten czas tylko umywał ręce.
Jeśli chodzi o Ukrainę, prezydent Zełenski zrobił jedyne, co mógł w tej sytuacji zrobić: natychmiast przystąpił do urabiana Trumpa. Jak dobry biznesmen, pogratulował zwycięzcy i wyraził przekonanie, iż Ameryka wciąż jest najważniejszym sojusznikiem Ukrainy.