
Podobnie jak podczas pierwszej kadencji, Donald Trump robi wszystko, by przyroda w życiu Amerykanów miała marginalne znaczenie i przypadkiem nie ograniczała interesów koncernów wydobywczych. Pomóc ma w tym specjalna komisja, która w historii USA zbierała się tylko sześć razy. Trump chce, aby spotykała się co kwartał.
Odwieczny problem ludzkości: ochrona środowiska, czy gospodarka i napędzanie PKB. Poprzednia administracja rządowa USA przykładała się co prawda do ochrony przyrody i częściowo także klimatu – na przykład przez rozwój niskoemisyjnej energetyki, ale równocześnie zezwalała na rekordowo wysokie wydobycie ropy.
Obecna administracja rządowa prezydenta Donalda Trumpa nie tylko sabotuje wszelkie działania związane z ochroną przyrody i klimatu, ale też zapowiada jeszcze większe wydobycie surowców, także w regionach szczególnie cennych przyrodniczo.
- Czytaj także: Idą na wojnę z Trumpem i chcą zatrzymać jego naftowe ambicje. „Raz już przegrał”
Kluczowa ustawa o zagrożonych gatunkach pod ostrzałem administracji Trumpa
Dla obecnych rządzących, przynajmniej według deklaracji i pierwszych decyzji, liczy się tylko korporacyjna gospodarka. Ta ma rozwijać się, bez patrzenia na koszty przyrodnicze, klimatyczne, o rdzennych mieszkańcach nie wspominając.
Jedną z najważniejszych inicjatyw ochrony przyrody w Stanach Zjednoczonych było powołanie w 1973 roku – co interesujące – przez republikańskiego prezydenta Richarda Nixona Ustawy o Zagrożonych Gatunkach (ESA – Endangered Species Act). W jednej z kluczowych publikacji naukowych czytamy, iż ustawa ta pomogła ochronić ponad 1700 gatunków oraz ich siedliska.
Dzięki ustawie udało się zapobiec wyginięciu 99 proc. z nich, wśród których flagowym gatunkiem był symbol amerykańskiej wolności – orzeł bielik. Wśród innych ważnych gatunków, które udało utrzymać się przy życiu jest chociażby wilk meksykański, czy wieloryby: humbak (dlugopłetwiec oceaniczny) i pływacz szary. Są też ptaki, takie jak kondor kalifornijski i lasówka szaro-żółta lub sporych rozmiarów gad: aligator amerykański.

Joe Biden w latach 2020-2024 zrobił wiele dla przepisów ochrony środowiska naturalnego, zwłaszcza w newralgicznych obszarach polarnych jak Alaska czy Arktyka. Dzięki tym działaniom wydłużyła się wspomniana lista ESA, zapewniając ochronę gatunków krytycznie zagrożonych.
Obecny rządowy Departament spraw wewnętrznych (na podstawie sporządzonej przez siebie w ostatniej dekadzie lutego siedmiostronicowej dyrektywy) chce to wszystko znieść. Wśród flagowych „rozwiązań” jest powrót do wydawania koncesji na odwierty na najcenniejszych przyrodniczo terenach. Z tej okazji amerykańscy przyrodnicy przypominają, iż obecny prezydent Donald Trump za poprzedniej kadencji w latach 2016-2020 przyczynił się do zmniejszenia dwóch unikatowych pomników przyrody Bears Ears i Grand Staircase-Escalante w stanie Utah.
Posunięcie Trumpa z 2017 roku zostało nazwane „największym w historii atakiem na chronione tereny, przeprowadzonym przez prezydenta USA”.- Jednym pociągnięciem pióra Grand Staircase zostało zmniejszone o 47 procent, a Bears Ears zostało zdziesiątkowane: zmniejszyło się o 83 proc. Ta bezprecedensowa i nielegalna akcja niszczy ochronę światowej klasy krajobrazów przyrodniczych i historycznych – pisała wtedy organizacja Southern Utah Wilderness Alliance. Krytycy twierdzili, iż zmniejszenie obszaru ochrony miało otworzyć teren na wydobycie węgla, ropy naftowej, gazu i uranu. Obszary te są bogate w surowce naturalne, a lobby energetyczne i górnicze od dawna naciskało na ich udostępnienie. Decyzję cofnął w 2021 roku Joe Biden, przywracając pierwotnie chronione obszary.
Dwa lata później – w 2019 roku, administracja Trumpa wprowadziła zmiany dotyczące listy ESA, które ułatwiały inwestycje, kosztem ochrony gatunków. Już nie tylko kryteria naukowe były decydujące w ramach podejmowania ochrony, ale także koszty ekonomiczne. Osłabiono kategorię gatunków „zagrożonych”, które do tej pory były chronione prawie tak samo, jak te „zagrożone wyginięciem”. W łatwiejszy sposób uchylano też obowiązującą ochronę siedlisk.

„Drużyna Boga” ma decydować o losach amerykańskiego środowiska naturalnego
„God Squad” (pol: Drużyna Boga) to potoczna nazwa Komitetu ds. Zagrożonych Gatunków (Endangered Species Committee), specjalnej grupy rządowej w USA, która ma prawo uchylić ochronę zagrożonych gatunków, jeżeli uzna, iż jest to konieczne dla gospodarki lub interesu publicznego. Krótko mówiąc: mogą pozwolić na projekty (np. budowę tamy, kopalni, autostrady), choćby jeżeli spowodują one wyginięcie gatunku chronionego przez Endangered Species Act (ESA).
Do tej pory komitet zebrał się tylko 6 razy w historii USA. Ostatni raz ponad 20 lat temu – w 2003 roku, odrzucając pomysł regulacji rzeki Missouri, która zagrażała lokalnym gatunkom ryb. Wcześniej komitet zgadzał się na niszczenie siedlisk jedynie dwa razy, przy czym wskazywał dodatkowe działania ochronne. To pokazuje jak absurdalnych narzędzi chce używać Donald Trump do realizacji swojej polityki.
W gestii komitetu, na którego czele stoi sekretarz spraw wewnętrznych – Doug Burgum, ma być drastycznie obniżona liczba gatunków chronionych na liście krajowej. Celem jest zwiększanie udziału energetyki węglowej, naftowej i gazowej, nie tylko powodującej degradację środowiska, ale też zwiększenie emisji gazów cieplarnianych do atmosfery, a przez to dalsze podgrzewanie planety.
– Burgum i Trump podkładają dynamit pod podstawowe zasady chroniące nasz świat przyrody – powiedział „Guardianowi” Noah Greenwald, dyrektor ds. gatunków zagrożonych w Centrum Różnorodności Biologicznej. – choćby gdy zagrożone gatunki zmniejszają swoją populację i znikają w całej Ameryce, polecenie Burguma będzie wzmacniało wymieranie gatunków. jeżeli ludzie Trumpa i on sam w pełni go wdrożą w życie, grozi on pozostawieniem przyszłym pokoleniom znacznie zubożałej, i gorętszej planety. To absolutnie krótkowzroczne.
Komitet nie ma ustalonego harmonogramu spotkań i zbiera się jedynie w naprawdę wyjątkowych sytuacjach. Teraz – zgodnie z niedawnymi doniesieniami, prezydent Donald Trump wydał dyrektywę nakazującą kwartalne spotkania tego komitetu, co stanowi znaczącą zmianę w jego funkcjonowaniu.
- Czytaj także: Paliwowi giganci otwierają szampana. Kontrowersyjna nominacja Trumpa
Nie zrobił tego żaden prezydent USA
W sobotę 1 marca Donald Trump podpisał rozporządzenia mające na celu zwiększenie krajowej produkcji drewna w lasach państwowych i innych terenach publicznych, nakazując agencjom federalnym znalezienie sposobów na ominięcie ochrony zagrożonych gatunków – informuje Associated Press (AP). Administracja nowego-starego prezydenta chce w tym celu użyć właśnie wspomnianej komisji. Patrick Parenteau, emerytowany profesor cytowany przez AP, który tworzył kryteria dla komisji powiedział, iż „wbrew temu, co mówi Trump, nie zwołuje się tej komisji, aby przyznawać zwolnienia z wyprzedzeniem. To nie jest zgodne z prawem. Nie ma jurysdykcji, aby komisja została zwołana w tym celu”.
– Autorytarne oświadczenia prezydenta i jego wiceprezydenta, sugestia, iż władza wykonawcza stoi w jakiś sposób ponad prawem i może ignorować decyzje sądów federalnych, są głęboko niepokojące i wysoce antydemokratyczne – powiedział dla Jason Rylander, dyrektor prawny Instytutu Prawa Klimatycznego przy Centrum Różnorodności Biologicznej. Jego zdaniem największą obawą jest to, iż „ta administracja nie jest normalną administracją republikańską”.
- Czytaj także: Po co Trumpowi Grenlandia i Kanada? [OPINIA]
Oprócz naprawdę wyjątkowych sytuacji, żaden dotychczasowy prezydent USA nie realizował swojej polityki, kosztem krytycznie zagrożonych gatunków. Taka sytuacja np. wystąpiła w 1992 r. w sprawie zagrożonego puszczyka plamistego w północno-zachodniej części Pacyfiku, gdy masowo wycięto lasy, w których te ptaki miały swoje siedliska.
Teraz takim krytycznie zagrożonym gatunkiem w Kalifornii jest mała ryba Hypomesus transpacificus. Żyje ona w delcie rzek Sacramento i San Joaquin. Została objęta pełną ochroną przez poprzednią administrację rządową Joe Bidena. Obecny prezydent Donald Trump podszedł do tej sprawy emocjonalnie. Oskarżył ekologów, o to, iż rzekomo pożary w Kalifornii dałoby się opanować, gdyby była możliwość z korzystania pompowania wody do gaszenia pożarów, akurat tam gdzie występuje mała populacja wspomnianej ryby Hypomesus transpacificus.

Donald Trump vs ochrona środowiska
W dolnym biegu wspomnianych rzek Sacramento i San Joaquin utworzona delta przepływa przez Zatokę San Francisco i uchodzi do Oceanu Spokojnego. Dona;d Trump jako głowa kraju powinien wiedzieć, iż ta woda nie może być eksploatowana choćby w celach gaśniczych pożarów. Powód jest prosty. Zapewnia ona źródło utrzymania aż dla 30 mln Amerykanów oraz przyczynia się do nawadniania 6 mln akrów gruntów rolnych. Przy okazji – co nowa administracja sabotuje za każdym razem – stanowi wsparcie dla zagrożonych gatunków i zagrożonych ekosystemów.
Poprzednia administracja Joe Bidena wiele pracowała nad tym, aby chronić zasoby wodne w tym regionie Stanów Zjednoczonych. W pewnej mierze to się udało, ale niestety populacje gatunków deltowych przez cały czas się zmniejszają.
W pierwszej kadencji prezydent Trump na liście chronionych gatunków zatwierdził tylko 25 gatunków. Skreślił z niej między innymi rosomaka i salamandrę olbrzymią. Teraz może być jeszcze gorzej. Obrońcy środowiska naturalnego spodziewają się już najgorszego. choćby jeżeli w sporach sądowych uda się im powstrzymać zapędy nowej administracji, to obawiają się, iż wiele stanów, jak np. Montana czy Wyoming, w których większość stanowią Republikanie, także staną przeciwko ochronie środowiska.
Takie próby były już wcześniej. Za kadencji Joe Bidena nie udało im się przeforsować decyzji o zniesieniu ochrony gatunkowej niedźwiedzi grizzly. Istnieją obawy, iż obecny rząd nie będzie miał dylematów w tej sprawie. Obrońcy przyrody przewidują, iż republikanie z kongresu dopną swego i skreślą wilki szare z listy gatunków zagrożonych.
– Takie posunięcia mogą odnieść sukces z Trumpem w Białym Domu, ale gatunki mogą również wyginąć z powodu zaniedbań ze strony rządu federalnego – powiedział wspomniany Parenteau. – Programy przywracania gatunków są chronicznie niedofinansowane, a prywatni właściciele ziem, na których żyją ostatnie osobniki z niektórych gatunków, prawdopodobnie nie będą w nadchodzącej kadencji zachęcani do ochrony tych zwierząt.
Ponadto ekspert prawa ochrony środowiska z Vermont Law School dodał: – Bez ustawy o gatunkach zagrożonych wiele z nich wyginęłoby. Ale jeżeli ustawa nie będzie wdrażana i egzekwowana, oczywiście te gatunki nie odtworzą się. Wyginięcie gatunków to proces, ale wiele z nich osiągnie punkt krytyczny bez odwrotu, jeszcze za kadencji Trumpa.
–
Zdjęcie tytułowe: Rena Schild/Shutterstock