Izrael i Hamas wyraziły zgodę na rozpoczęcie pierwszego etapu porozumienia o zawieszeniu broni zainicjowanego przez Donalda Trumpa.
REKLAMA
Hamas zobowiązał się do oddania Izraelowi wszystkich przetrzymywanych jeszcze zakładników, Izrael zobowiązał się do zatrzymania działań wojennych, wycofania wojsk z linii frontu, uwolnienia 2 tysięcy spośród 11 tysięcy Palestyńczyków przetrzymywanych w izraelskich obozach penitencjarnych (w tym wszystkich kobiet i dzieci) oraz wpuszczenia pomocy humanitarnej do Strefy Gazy.
Zobacz wideo Donald Trump chciałby rządzić Gazą razem z Tonym Blairem
To był pierwszy, najprostszy krok
Trump ogłosił, iż to pierwszy krok w kierunku "silnego, trwałego i wiecznego pokoju". Ma on zostać osiągnięty w oparciu o opublikowany w zeszłym tygodniu plan prezydenta USA.
Plan składa się z 20 punktów. Choć zawieszenie broni to bardzo istotny punkt wyjścia, wiele pozostałych elementów zawartych w propozycji Trumpa pozostaje nie do zaakceptowania albo dla Izraela, albo dla Hamasu. Szanse na to, iż obecna ugoda przerodzi się w trwały proces pokojowy są nikłe.
Czytaj także:
Trump ma plan dla Strefy Gazy. Groteskowe bajanie o riwierze
Kluczowym aspektem są dwie nierozerwalne ze sobą kwestie - demilitaryzacja Strefy Gazy (i Hamasu) oraz pełne wycofanie się izraelskich wojsk z enklawy i trwałe zaprzestanie działań zbrojnych przez Izrael.
Izrael łamał wszystkie poprzednie pauzy humanitarne i zawieszenia broni, przedstawiciele rządu Izraela - i sam Netanjahu - wielokrotnie deklarowali, iż Izrael zaanektuje albo całą Strefę, albo chociaż istotną część jej terytorium.
Ile warte są amerykańskie gwarancje bezpieczeństwa
Biorąc pod uwagę sojusz strategiczny pomiędzy Izraelem i Stanami Zjednoczonymi i potężne wsparcie militarne i finansowe dla Izraela ze strony Waszyngtonu, gwarancje bezpieczeństwa opierające się na amerykańskiej gotowości do ich wyegzekwowania mają ograniczoną wiarygodność.
To z kolei sprawia, iż Hamas odmawiał dotychczas wszelkich deklaracji o gotowości do złożenia broni i pełnej demilitaryzacji Strefy Gazy. Stoi za tym zrozumiała obawa, iż taki krok doprowadziłby w krótkim czasie do kolejnej izraelskiej inwazji na Gazę, tym razem już całkowicie pozbawionej jakichkolwiek narzędzi oporu.
Obawy te nasila fakt, iż zaproponowany w planie Trumpa proces wycofywania się wojsk izraelskich z Gazy jest rozciągnięty w czasie, mglisty i rozłożony na wiele pośrednich etapów. Każdy z nich to okazja dla Izraela, by złamać treść porozumienia pod jakimkolwiek pretekstem i kontynuować okupację.
Jeszcze w sobotę sam Netanjahu opublikował nagranie wideo z odezwą do Izraelczyków, na którym przekonywał, iż "wojska Izraela będą dalej stacjonować głęboko na terytorium Strefy." Teraz, w ramach pierwszego etapu zawieszenia broni, zobowiązał się do rychłego opuszczenia przez IDF 70 procent terytorium Gazy. Bezalel Smotrich, minister finansów Izraela i lider skrajnie prawicowej Narodowej Partii Religijnej - Religijny Syjonizm już ogłosił, iż nie ma na to jego zgody.
Trump sam zdecyduje o powodzeniu swojego planu
Wszystko tak naprawdę jest w rękach Trumpa. W przeciwieństwie do Bidena, Trump okazał gotowość do wywarcia choć minimalnej presji na Netanjahu - i dzięki temu już po raz drugi w ciągu 10 miesięcy od rozpoczęcia kadencji doprowadził do zawieszenia broni w Gazie. Pierwsze zostało zerwane przez Izrael, bo Netanjahu był - słusznie - przekonany, iż dla amerykańskiego prezydenta liczyła się tylko symbolika tego, iż w przeciwieństwie do Bidena zmusił obie strony do dogadania się. To, jak długo Izrael będzie przestrzegać ustaleń zawartych w porozumieniu nie miało dla Trumpa znaczenia.
jeżeli Trump chce przejść do historii jako ten prezydent, który doprowadził do "silnego" i (choć względnie) "trwałego" pokoju między Izraelem a Palestyną, to musi przekonać Netanjahu, iż wszelka wolta ze strony Izraela spotka się z ostrymi konsekwencjami.
Trump ma mocniejsze karty niż jakikolwiek prezydent USA w ciągu ostatnich dekad. Jeszcze dwadzieścia lat temu Netanjahu chwalił się osadnikom nielegalnie kolonizującym Zachodni Brzeg, iż ma Waszyngton w szachu, bo 80 procent Amerykanów popiera Izrael. Teraz poglądy amerykańskiej opinii publicznej na temat Izraela są najgorsze w historii.
To nie wszystko. Poprzedni prezydenci musieli bać się reakcji swoich partyjnych proizraelskich kolegów z Kongresu, których kampanie wyborcze były i są hojnie wspierane przez AIPAC (American Israel Public Affairs Committee). Trump, jak wielokrotnie pokazał, ma niemal nieograniczoną władzę nad Partią Republikańską. Wszyscy ci, którzy mu się sprzeciwią, kończą na politycznym marginesie.
Oczywiście dla Palestyńczyków - i wszystkich ludzi na świecie, których łączy troska o ich bezpieczeństwo - fakt, iż ich cała nadzieja na pokój spoczywa na Trumpie, jest umiarkowanym powodem do optymizmu.
Taki stan oznacza, iż nie ma żadnych szans na doprowadzenie osób odpowiedzialnych za izraelskie ludobójstwo w Gazie przed organy ścigania, ani perspektyw na pełną suwerenność państwową w przewidywalnej przyszłości, na prawo do powrotu Palestyńczyków wysiedlonych siłą z własnego terytorium, na odzyskanie zawłaszczonych przez nielegalnych izraelskich osadników domów.
Ale to właśnie tylko i wyłącznie od politycznej woli Trumpa - motywowanej niewątpliwie egoistycznym pragnieniem zdobycia Pokojowej Nagrody Nobla - zależą przyszłe losy rozpoczętej właśnie kolejnej odsłony procesu pokojowego.