„Pan minister Żurek próbuje wjechać taranem w polski system praworządności” – grzmiał Zbigniew Bogucki w Telewizji wPolsce24. „To nie jest żadne lekarstwo, to jest trucizna dla polskiego wymiaru sprawiedliwości”.
Trudno o bardziej wymowny cytat z polityka, który przez ostatnie lata stał na straży układu, w którym prawo było narzędziem władzy, a nie ochroną obywatela. Bogucki mówi o „truciźnie”, ale zapomina dodać, iż to właśnie on i jego środowisko przez osiem lat karmili polski wymiar sprawiedliwości toksyną zależności, nominacji politycznych i moralnego konformizmu.
Szef Kancelarii Prezydenta RP, były wojewoda zachodniopomorski, dziś z zapałem broni tzw. „neosędziów” – ludzi powołanych przez upolitycznioną Krajową Radę Sądownictwa, której legalność podważają nie tylko sądy unijne, ale i polski Sąd Najwyższy.
Bogucki twierdzi, iż minister Żurek „wjeżdża taranem w system”. Tymczasem ten „system”, jak mówią sami sędziowie, od dawna stoi na glinianych nogach. I jeżeli coś przypomina taran, to raczej nie działania Żurka, ale cyniczne reformy Zbigniewa Ziobry, które zburzyły zaufanie do sądów na lata.
„To nie jest lekarstwo, to trucizna” – powtarza Bogucki. Ale to właśnie lekarz, który zaczyna leczyć chorobę, słyszy najwięcej skarg od tych, którzy przez lata żyli z infekcji. Bo dziś, kiedy nowy minister sprawiedliwości próbuje rozmontować system politycznych nominacji, dawni beneficjenci panicznie bronią swojego status quo.
„Nie ma świętych krów” – mówi Waldemar Żurek, który od pierwszego dnia w resorcie jasno określił swoje priorytety: przywrócenie przejrzystości w sądownictwie, rozliczenie afery hejterskiej i odsunięcie od orzekania osób powołanych niezgodnie z konstytucją.
Żurek nie działa na ślepo. Nie rozprawia się z ludźmi za poglądy, ale egzekwuje standardy, które obowiązują w każdej dojrzałej demokracji. A to, iż politycy tacy jak Bogucki nazywają to „chaosem”, tylko pokazuje, jak bardzo boją się prawdziwego porządku.
Minister nie mówi językiem odwetu, ale odpowiedzialności. „Musimy zastosować wszystkie niezbędne procedury, ale polskich obywateli mogę zapewnić, iż nie ma świętych krów” – przypominał niedawno, komentując sprawy sędziów, którzy nadużyli władzy w czasach PiS.
To właśnie ten ton – spokojny, rzeczowy, niepopulistyczny – tak drażni ludzi pokroju Boguckiego, przyzwyczajonych do sądów na telefon i propagandy w prokuratorskim wydaniu.
„Pan Żurek przeminie jako szef MS, a sędziowie, którzy orzekają w imieniu Rzeczypospolitej, będą dalej orzekać” – zapowiedział Bogucki, próbując zabrzmieć jak mąż stanu. W rzeczywistości to raczej desperacka nadzieja człowieka, który wie, iż czas jego obozu się skończył.
Owszem, sędziowie będą dalej orzekać – ale tylko ci, którzy zostali powołani legalnie. Ci, których nominacje są skażone politycznym wpływem, muszą liczyć się z weryfikacją. Bo orzekanie w imieniu Rzeczypospolitej to nie przywilej, ale odpowiedzialność.
Bogucki mówi o „płonącym systemie polskiej sprawiedliwości”. To trafna metafora, tylko iż ogień nie został wzniecony przez Żurka, ale przez ludzi, którzy przez lata dolewali do niego benzynę: ministra Ziobrę, jego współpracowników, medialne tuby partii i prezydenckich urzędników. Dziś, gdy ktoś próbuje ugasić ten pożar, słyszymy zarzuty o „rozmontowywaniu państwa”.
Zbigniew Bogucki reprezentuje świat, który nie może pogodzić się z końcem bezkarności. Świat, w którym minister sprawiedliwości miał być politycznym nadzorcą, a nie strażnikiem prawa.
Żurek natomiast jest symbolem odwrotu od tego modelu. To on, jeden z najbardziej prześladowanych sędziów ostatnich lat, dziś staje po stronie systemu, który ma działać wreszcie uczciwie. Nie „taranem”, jak straszy Bogucki, ale krok po kroku, zgodnie z procedurą i konstytucją.
Różnica między nimi jest fundamentalna: Bogucki wierzy w państwo, które ma służyć władzy. Żurek – w państwo, które ma służyć obywatelowi.
Kiedy Bogucki ostrzega, iż „Żurek przeminie, a sędziowie będą dalej orzekać”, nieświadomie zdradza lęk całego dawnego aparatu: iż tym razem zmiana będzie prawdziwa, a nie tylko retoryczna. Bo jeżeli praworządność naprawdę wróci, wielu z tych „sędziów Rzeczypospolitej” może się okazać sędziami partii.
I wtedy nie pomoże ani Kancelaria Prezydenta, ani retoryka o „taranie”. Bo historia polskiej sprawiedliwości zaczyna się pisać na nowo — i tym razem nie przez tych, którzy ją kiedyś łamali, ale przez tych, którzy mieli odwagę ją naprawić.