Trójdylemat polskiej polityki zagranicznej

4 dni temu

Los naszego kraju zależy głównie od relacji z trzema krajami: Niemcami, USA i Rosją. choćby w czasach względnego pokoju możemy jednak z tej trójcy wybrać sobie najwyżej dwóch partnerów. W czasach wojny musimy zaś zdecydować się na jednego, który będzie dla nas ważniejszy niż inni.

Polska w globalnych rankingach jest krajem ani biednym, ani małym, ani tym bardziej słabym militarnie. Gdyby nasz kraj przenieść do Afryki subsaharyjskiej, natychmiast stałby się regionalną potęgą. choćby w Azji wschodniej odgrywałby jednak większą rolę niż w swoim aktualnym geopolitycznym położeniu.

Europa już od ponad 500 lat jest bowiem tym kontynentem, gdzie najwięcej siły militarnej i gospodarczej przypada na jeden kilometr kwadratowy. W pewnym momencie doszło wręcz do erupcji potęg europejskich poza ich historyczne ramy, w których nie mogły już rozstrzygnąć, kto powinien być przywódcą na kontynencie. Ta erupcja nosi nazwę epoki wielkich odkryć geograficznych, po których nastąpił długi okres kolonializmu. w tej chwili Europa nie jest już pępkiem świata, geopolityczne centrum przesuwa się coraz bardziej w kierunku Azji. Mimo to jest jednak wciąż stosunkowo niewielkim geograficznie obszarem, gdzie ściera się więcej splątanych potężnych interesów na raz niż gdziekolwiek indziej.

Polska ma zaś faktycznie szczególnego pecha, ponieważ tkwi w samym środku tego wciąż jeszcze tak pełnego wyzwań obszaru. To być może truizm, ale nie szkodzi przypomnieć, iż największym wyzwaniem dla naszego kraju jest to, aby zachowywać ciągłość kulturową i symboliczną, w przestrzeni pomiędzy Niemcami a Rosją. Pełna uległość wobec któregokolwiek z tych partnerów nigdy nie wchodziła w grę, bo to nie byłaby już Polska. Historia nie szczędzi nam tu przestróg. Nowogród Wielki był kiedyś dumną republiką kupiecką z własnym parlamentem, armią, koloniami, bardzo wysokim poziomem edukacji kultury. Dziś jest już tylko senną stolicą obwodu, którego pierwotnych mieszkańców jeszcze w piętnastym wieku książę moskiewski Iwan Srogi wysiedlił w głąb kraju.

Słowianie połabscy byli kiedyś osobnym ludem ze swoimi językiem i kulturą oraz bardzo rozległym terytorium, na którym znajdował się między innymi Berlin. W średniowieczu nie wytworzyli jednak własnego silnego królestwa, utrwalił się wśród nich podział na zwalczające się księstewka. Dziś Serbołużyczan – czyli ostatnich istniejących Słowian połabskich jest mniej niż mieszkańców Konina, język pomału zamiera, a niemieckie urzędy systematycznie obcinają dotacje dla ich organizacji kulturowych. Zwracają się zresztą w tej sprawie regularnie do to władz polski z prośbami o interwencję.

Między młotem a kowadłem?

Nasi sąsiedzi nie dali nam powodu by sądzić iż w jakimś imperialnym wielonarodowym bycie politycznym respektowaliby nasze prawo do odmienności. Oczywiście są tacy, którzy twierdzą, iż współcześnie wszystko się zmieniło. Mogę na to odpowiedzieć małą osobistą anegdotą. Kiedy mieszkałem i pracowałem w Berlinie moi koledzy z pracy choć wiedzieli, iż moja żona jest Polką i nie zamierzam się na stałe w Niemczech osiedlać, aż trzykrotnie przy różnych okazjach pytali mnie czy w domu mówię do dzieci po polsku, czy może po niemiecku?

Będąc w takiej a nie innej sytuacji Polacy zawsze zastanawiali się jak w relacjach z obydwoma sąsiadami wywalczyć sobie wystarczająco dużo niezależności by móc między nimi funkcjonować. Ich współpraca, to jest dobre relacje niemiecko-rosyjskie były, są i będą postrzegane przez Polskę jako egzystencjalne zagrożenie i to niezależnie od opcji politycznych. Budowę gazociągu Nord Stream 2 i 1 krytykowały wszystkie polskie partie polityczne, i to Radosław Sikorski obecny szef MSZ porównał tę inicjatywę do paktu Ribbentrop-Mołotow. W tej sytuacji dla autorów polskiej polityki zagranicznej czymś naturalnym staje się koncepcja wzmocnienia swojej geopolitycznej pozycji przez relacje z trzecią, zewnętrzną siłą lub siłami.

Oczywiście taka polityka jest szalenie ryzykowna. Polska jest jednak do pewnego stopnia na nią skazana. Druga Rzeczpospolita powstała wszak ostatecznie głównie dzięki inicjatywie Woodrow-Willsona, który postrzegany jest w naszym kraju jako Jeden z ojców założycieli niepodległej polski. Bardzo łatwo jest patrząc na historię najnowszą z dzisiejszej perspektywy atakować Polską dyplomację w międzywojniu jako zbyt ślepo ufającą gwarancjom brytyjskimi i francuskim. Tak jak czyni to Piotr Zychowicz. Alternatywa, czyli przyklejenie się do Niemiec hitlerowskich, w żadnym z realnych scenariuszy długofalowo nie skończyłoby się jednak dla nas dobrze. Przytulenie się do Stalina byłoby zaś politycznym masochizmem, który doprawdy trudno poważnie komentować. Myślę, iż jedyne o co realnie można mieć pretensje do drugiej Rzeczypospolitej to to, iż nie umiała przezwyciężyć swojego narodowego szowinizmu w budowaniu relacji regionalnych, zwłaszcza z Krajami Bałtyckimi i Czechosłowacją.

Niestety, jak dobitnie dowiodła wojna na Ukrainie, historia w Europie absolutnie się nie skończyła. Interesy mocarstw przez cały czas odgrywają ogromną rolę i coraz brutalniej ścierają się na arenie międzynarodowej, co prowadzi do napięć również i w naszej części świata. Myślę, iż można w tym kontekście opisać polską politykę zagraniczną jako trój-dylemat. Rozwój naszego kraju zależy bowiem od relacji z trzema potęgami: Niemcami, Rosją i Stanami Zjednoczonymi, które zastąpiły Wielką Brytanię jako główne zewnętrzne mocarstwo morskie w stosunku do środkowoeuropejskiego układu sił. Stawiam następującą tezę: w sytuacji względnego pokoju i stabilności dowolna rządząca w Warszawie ekipa z trzech potęg może wybrać sobie dwie z którymi będzie miała dobre relacje i z konieczności z tą trzecią będzie musiała mieć relacje złe.

Z tarczą czy na tarczy?

W latach 2007-2017 budowano np. poprawne relacje z Niemcami i Rosją zaniedbując wektor transatlantycki. Polska zaczęła kupować rosyjski gaz, Polacy pracowali w niemieckich firmach, zaś amerykańska tarcza antyrakietowa została odłożona ad calendas graecas. Latach 2017-2022 Polska miała za to dobre relacje ze Stanami Zjednoczonymi i w miarę poprawne z Berlinem, kontestowała zaś zupełnie Moskwę. Chociaż rozumiem też pewną krytykę okresu rządów PIS za to, iż oparł się za bardzo na Waszyngtonie, a za mało na Berlinie. Strona niemiecka w mojej ocenie bardzo parła jednak do pogłębienia relacji z Moskwą i nie potrafiła wznieść się ponad ideologiczne podziały i pewne istotne różnice interesów w relacjach z Warszawą.

Tak z grubsza wyglądają główne wektory polskiej polityki zagranicznej w okresie pokoju i stabilności. W okresie konfliktu, gdy główne siły walczący o wpływy w Europie Środkowo-Wschodniej rząd w Warszawie musi natomiast położyć wyraźnie większy nacisk na jedną z trzech opcji. Podczas wojny na Ukrainie polskie władze musiały na przykład zgodzić się na większe zbliżenie do polityki amerykańskiej lub niemieckiej, bo Rosja przestała być realną alternatywą.

Ogólnie doświadczenia polityczne związane z Rosja są dla Polaków tak bolesne, iż opcja prorosyjska musi w polskiej przestrzeni publicznej wyrażać swoje postulaty jedynie w sposób bardzo zawoalowany. Wprawny obserwator życia politycznego dostrzeże jednak jej ślady np. wynurzeniach Janusza Korwin-Mikke czy Grzegorza Brauna z Konfederacji. Koalicja Obywatelska to w sposób jasny i oczywisty partia proniemiecka, choć znowu historyczne doświadczenie każe temu ugrupowaniu nieco kamuflować swoją wizję polityczną nazywając ją np. polityką weimarską lub płynięciem w „europejskim głównym nurcie”. PiS to zaś partia proatlantycka, choć wielkim problemem PiS jest to, iż w samych Stanach Zjednoczonych doszło do niebywałej ideologizacji życia politycznego i coraz częściej progresywne lub konserwatywne plakietki jakie noszą na całym świecie różni politycy znaczą dla Amerykanów więcej niż obiektywny interes ich kraju

W niedawnym wywiadzie dla Rzeczpospolitej (23.08.2024) profesor Rafał Chwedoruk zwrócił uwagę na to, iż jednym z kluczy do zrozumienia polskiej polityki jest to, iż stale działają w niej partie: zachodnioeuropejska i amerykańska, jednocześnie jednak obie opcje unikają używania tych plakietek i zbyt radykalnych ruchów w polityce zagranicznej. Zdaniem Chwedoruka, to, co może uratować PiS przed zupełną delegalizacją lub aresztowaniem wszystkich jego liderów, to właśnie fakt, iż politycy tego ugrupowania związani są z amerykańskimi interesami i podejmowali ważne decyzje dotyczące zakupu sprzętu wojskowego. Ich zupełne usunięcie z życia publicznego mogłoby więc być odebrane negatywnie w Waszyngtonie. W tej perspektywie byłoby sporo racji w normalnych, pokojowych okolicznościach.

Lojalność zawsze w cenie

Myślę jednak, iż profesor Chwedoruk nie bierze pod uwagę tego, iż polityka w naszej części świata stała się dużo bardziej brutalna po wybuchu wojny na Ukrainie oraz możliwego euro-azjatyckiego zwrotu w polityce niemieckiej, czego dowodem jest wzrost popularności firmujących taką politykę partii takich jak AfD i BSW oraz decyzja rządu Olafa Scholza, by mocno ograniczyć dostawy militarne na Ukrainę. Innymi sławy Donald Tusk jest przekonany, iż względne bezpieczeństwo w tych trudnych czasach mogą Polsce zagwarantować tylko Niemcy, w aktualnej rzeczywistości politycznej może też dojść do wniosku, iż należy zarówno partie rosyjską, jak i amerykańską zniszczyć doszczętnie i zupełnie.

Nie uważam przy tym, tak jak jego najbardziej radykalni krytycy, iż Donald Tusk nie jest zgoła Polakiem. Obawiam się jednak, iż prądy współczesnej polityki mocno z niego patriotyzm wypłukują. Już samo porównanie rozliczeń z rządami Prawa i Sprawiedliwości do Trybunału w Norymberdze jest najlepszym tego dowodem. Wielu w tym porównaniu najbardziej szokuje to, iż sugeruje ono podobieństwo pomiędzy rządami PiS, a niemieckim narodowym socjalizmem. Takie porównania pojawiały się jednak już w przestrzeni publicznej, są one oczywiście przesadzone, ale nie ma w nich nic zasadniczo nowego.

Dodanie jednak do prostego „Kaczyński to Hitler” hasła „zróbmy Norymbergę” to pewne novum. Dla samych Niemców Norymberga jest bowiem symbolem upokorzenia, nie ze względu na same tylko zbrodnie nazizmu, które trybunał wydobył na światło dzienne, ale być może przede wszystkim dlatego, iż nie był to sąd niemiecki. To był sąd okupantów nad pokonanymi. Mnie osobiście właśnie ta sugestia najbardziej szokuje w porównaniu Tuska. Niespecjalnie też wierzę w dociskane kolanem partnerstwo polsko-niemieckie przede wszystkim dlatego, iż nie stoi za nim autentyczna bliskość i sympatia dwóch nacji. Niemcy przegapiły w pewnym sensie rewolucję godności, która się u nas dokonała. Zakładają oni, jak się zdaje, iż przez cały czas mają do czynienia z tym samym krajem co w latach dziewięćdziesiątych i mogą w relacjach z nim odgrywać rolę w wyrozumiałego, acz wymagającego pedagoga. Wektor amerykański, jak to już zostało powiedziane, jest zaś mocno niepewny i rozumiem obawy z nim związane.

Jak wielu Polaków chciałbym, aby nasze polityczne elity niezależnie od kolorów ideologicznych były przede wszystkim lojalne wobec swojego narodu, a jeżeli to słowo brzmi zbyt antykwarycznie, aby przynajmniej były lojalne wobec podatników, którzy utrzymują polski rząd. Mam jednak coraz większe wątpliwości czy taka Polska pozostało w ogóle możliwa.

Tekst powstał w ramach projektu pt. „Stworzenie forum debaty publicznej online”, finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego.

Idź do oryginalnego materiału