Tegoroczny Marsz Niepodległości znów okazał się nie tylko manifestacją patriotyzmu, ale także barometrem nastrojów radykalnej prawicy.
Obok biało-czerwonych flag i tradycyjnych haseł pojawiły się także transparenty, których sens wykracza poza standardowy repertuar narodowego święta. Wśród nich ten najbardziej komentowany: „Zwrócić Tuska do Berlina”. Hasło podjęte przez polityków Nowej Nadziei – ugrupowania Sławomira Mentzena – błyskawicznie trafiło do mediów społecznościowych i stało się punktem zapalnym debaty publicznej. I nie dlatego, iż mówi coś nowego, ale dlatego, iż mówi coś znajomego aż do bólu.
Premier Donald Tusk, który przez lata był obiektem insynuacji o rzekomych „niemieckich powiązaniach”, postanowił zabrać głos. Na platformie X napisał: „To, iż na marszu partie posłów Mentzena, Wiplera, Brauna i Fritza wysyłały mnie do Berlina, było choćby zabawne. Mniej zabawne jest to, iż dla maszerujących wrogami były Zachód, Unia Europejska i Ukraina, nie Rosja. A ponurym żartem jest to, iż na ich czele szedł prezydent RP”.
To, iż na marszu partie posłów Mentzena, Wiplera, Brauna i Fritza wysyłały mnie do Berlina, było choćby zabawne. Mniej zabawne jest to, iż dla maszerujących wrogami były Zachód, Unia Europejska i Ukraina, nie Rosja. A ponurym żartem jest to, iż na ich czele szedł prezydent RP.
— Donald Tusk (@donaldtusk) November 13, 2025
To mocne słowa – i nieprzypadkowe. Tusk, który od roku konsekwentnie buduje przekaz o potrzebie stabilności, europejskości i odpowiedzialności w polityce zagranicznej, postawił tym wpisem wyraźną cezurę: granicą nie jest już radykalizm, ale to, gdzie kieruje się wrogość uczestników marszu. A ta, w ocenie premiera, została skierowana nie tam, gdzie powinna.
Przywiązanie części radykalnej prawicy do haseł antyzachodnich nie jest nowe, ale tegoroczny marsz pokazał, iż ten nurt wciąż pozostaje głośny i politycznie atrakcyjny dla niektórych formacji. „Zachód”, „UE”, „Ukraina” – to właśnie one według uczestników miały stanowić zagrożenie. Rosja pojawiała się rzadko, jeżeli w ogóle. W tym zestawieniu nie chodzi o przypadek, ale o świadomy wybór. I to właśnie ten wybór stał się celem krytyki Tuska.
Warto zauważyć, iż ton marszu pozostawał w oczywistej sprzeczności z polityką państwa, które – od wybuchu wojny w Ukrainie – jednoznacznie opowiada się po stronie Kijowa, partnersko współpracuje z NATO i jest kluczowym ogniwem w pomocy humanitarnej i militarnej. Uczestnicy marszu nie przemawiali więc w imieniu Polski, ale pewnej mniejszościowej wizji Polski – tej zamkniętej, podejrzliwej wobec sojuszy i zapatrzonej niekiedy w Moskwę bardziej, niż gotowi są przyznać jej organizatorzy.
Najbardziej kontrowersyjnym elementem marszu – i kluczowym w wypowiedzi premiera – była obecność prezydenta Karola Nawrockiego na jego czele. Tusk nie wymienia nazwiska, ale sformułowanie „ponurym żartem jest to, iż na ich czele szedł prezydent RP” daje do zrozumienia, iż jego zdaniem najwyższy urząd państwa został użyty jako narzędzie legitymizacji skrajnych treści.
Tuskowi można oczywiście zarzucić ostrość tonu, ale trudno odmówić mu konsekwencji. Od miesięcy powtarza, iż w kluczowych sprawach – bezpieczeństwa, polityki wschodniej, relacji z UE – Polska potrzebuje jednego głosu. Nie oznacza to, iż nie ma miejsca na krytykę rządu, ale oznacza, iż nie ma miejsca na flirtowanie z hasłami, które osłabiają pozycję Polski na arenie międzynarodowej.
Nie chodzi o Tuska ani Nawrockiego. Chodzi o to, jakim krajem Polska chce być w kolejnych latach. Marsz – z hasłami, które jedni uważają za niegroźną retorykę, inni za niebezpieczne mrugnięcie w stronę Rosji – ujawnił istotne napięcie: między Polską europejską a Polską zamkniętą; między nowoczesnym patriotyzmem a jego karykaturą.
Warto przypomnieć, iż premier wielokrotnie podkreślał, iż Polska „najsilniejsza jest w Europie, nie przeciw niej”. To fraza powtarzana nie bez powodu. W czasach geopolitycznej niepewności – wojny, kryzysów gospodarczych, rosnącej presji rosyjskiej propagandy – izolacjonizm jest luksusem, na który państwo frontowe nie może sobie pozwolić.
Tusk, choć jego krytycy twierdzą, iż „odgrywa przewidywalną kartę proeuropejską”, w istocie robi to, co powinien robić każdy odpowiedzialny premier: odbudowuje zaufanie do Zachodu i jasno wyznacza granice wobec retoryki, która może zaszkodzić bezpieczeństwu kraju. A jeżeli reakcją na to mają być transparenty z Berlina – to może i dobrze. Bo pokazują, iż linia podziału jest jasna.
W sporze o to, jak wygląda współczesny patriotyzm, Tusk stawia na odpowiedzialność, współpracę i europejską przyszłość Polski. I – jak pokazuje marsz – to właśnie ta wizja dziś potrzebuje najgłośniejszego głosu.

3 dni temu










