Czemu za lewicowymi poglądami nie musi stać głupota– ale nie musi też wrażliwość? Czy lewica poddała się „escobaryzacji”? Czemu intencje są nie mniej ważne od skutków? Dlaczego dobre intencje mogą powodować wielkie szkody? Jakie są faktyczne źródła lewicowych pomysłów na zmiany w prawie, jak penalizacja „mowy nienawiści”, „polityka zaimkowa” czy zmiana definicji gwałtu?
WAŻNE INTENCJE, NIE EFEKT
Jednym z podstawowych punktów zaczepienia sporu między lewicą a prawicą w Polsce jest diagnoza motywacji stojących u podstaw działań lewicy, określenie źródła wygłaszanych poglądów i proponowanych rozwiązań. Podtytuł książki „Rozpieszczony umysł”, mądrej i bardzo poczytnej książki amerykańskich autorów Grega Lukianoffa i Jonathana Haidta brzmi: „Jak dobre intencje i złe idee skazują pokolenia na porażkę” – zatrzymajmy się więc na chwilę przy kwestii intencji właśnie.
Motywacje przyświecające określonym postawom i stojące u źródeł przekonań mają znaczenie fundamentalne, co zresztą podkreślają także autorzy „Rozpieszczonego umysłu”. Przy okazji wskazują, iż na amerykańskich campusach coraz częściej dokonuje się ocen postępowania innych ludzi bez dostrzegania ich intencji, a koncentrując się jedynie na skutku. Powoduje to dość absurdalne wymaganie od wypowiadającego się człowieka, by był w stanie przewidzieć, jakie konsekwencje emocjonalne wywołają jego słowa u odbiorcy.
Czyli – odpowiedzialność za własne postępowanie zostaje rozszerzona z poziomu czynów i wypowiadanych treści na pułap odczuć, jakie spowodują one u rozmówcy. Co równie ważne – ta skrajna subiektywizacja oceny wypowiedzi idzie w parze z obiektywizacją winy przypisywanej jej autorowi (często w ogóle tego nieświadomym). To ważne – bo jeżeli ktoś chce wiedzieć skąd biorą się pomysły na penalizację „mowy nienawiści”, „polityka zaimkowa” czy zmiana definicji gwałtu, to ma odpowiedź.
W przestrzeni publicznej rozpowszechnionych jest, oczywiście, sporo porzekadeł wspomagających ten kierunek myślenia: mówi się, iż „dobrymi chęciami jest piekło wybrukowane” czy – jak śpiewał piosenkarz – „ważny efekt, nie intencje”.
Jednocześnie choćby w prawie karnym wyraźnie rozróżnia się czyny umyślne i nieumyślne, natomiast różnica między nieumyślnym spowodowaniem śmierci a zabójstwem jest oczywista. Powód jest prosty: człowiek może odpowiadać za to, na co ma wpływ – na intencje ma wpływ zawsze, na skutek działania niekoniecznie.
Odróżnienie odpowiedzialności od „odpowiedzialności politycznej” stanowi pewnego rodzaju potwierdzenie fundamentalnej roli intencji w definicji odpowiedzialności „bezprzymiotnikowej”. Innymi słowy, „odpowiedzialność polityczna” oznacza domaganie się poniesienia konsekwencji przez sprawującego funkcję polityka z uwagi na sam fakt, iż nadzoruje działanie pewnej sfery państwa, choćby w praktyce było niemożliwym kontrolowanie przez niego wszystkich działań następujących w jej obrębie. Zdecydowanie wykracza poza zakres definicyjny odpowiedzialności człowieka za swoje działanie.
Warto tu jeszcze dodać coś, co określę jako domniemanie świadomości znaczenia swojego czynu, czyli wymaganie wiedzy i ponoszenie odpowiedzialności, jak człowiek, który wie jaki będzie skutek jego działania – choćby w danym momencie człowiek ten był niezdolny do przewidzenia konsekwencji. Pisał o tym czeski pisarz Milan Kundera, formułując myśl: „Człowiek ma obowiązek wiedzieć – inaczej głupcy byliby zwolnieni z wszelkiej odpowiedzialności”. Nie tylko głupcy – warto dodać – ale też choćby pijani kierowcy, którzy być może naprawdę nie wiedzą co się wokół nich dzieje powodując wypadek, ale ponoszą odpowiedzialność, jak osoby, które musiały to wiedzieć.
Oczywiście, te rozważania nad relacją intencji i skutki trzeba było tu uprościć. Zmierzam do intencji lewicowych polityków, działaczy i myślicieli. Spróbujmy dotrzeć do źródeł formułowanych przez nich poglądów i forsowanych pomysłów.
DOMNIEMANE ŹRÓDŁA LEWICOWYCH POGLĄDÓW
W toku sprzyjającej uproszczeniom debaty politycznej formułowane są najczęściej dwa wyjaśnienia źródeł ludzkich poglądów, które – po pierwsze – niekoniecznie są prawdziwe, a poza tym – po drugie – są na tyle nieciekawe, iż nie warto poświęcać im tu miejsca. Przy okazji ewidentnie mieszają bądź też utożsamiają sferę intencji ze sferą skutku. Człowiek o przeciwnych do oceniającego poglądach jest albo szkodliwy albo zmanipulowany, czyli – destrukcyjny lub niezbyt mądry.
W takich narracjach występują najbardziej rozpowszechnione twierdzenia o „ludziach chcących zniszczyć cywilizację zachodnią” bądź „lemingach powtarzających przekaz dnia TVN” – to z jednej strony – oraz „ruskich agentach” bądź „ciemnogrodzie zmanipulowanym przez księży” – to z drugiej strony (trzeba wspomnieć, iż „ruscy agenci” okazali się przydatni w sztuczkach z pogranicza cepa i erystyki na tyle, iż występują w rywalizacji „każdy z każdym”).
W dyskusjach z lewicowcami moją wyraźną uwagę zwracała rozbieżność między intencjami deklarowanymi przez nich samych, a tymi jakie przypisywałem im ja. Lewicowcy uwielbiają samookreślać się jako ludzie wrażliwi, broniący słabszych i podkreślać, iż są „dobrymi ludźmi”. Znaczne wątpliwości co do intencji ludzi tak się przedstawiających budzi – tam, gdzie wydaje nam się, iż widzimy paradoks bardzo często mamy do czynienia z logiką – oczywistość i niepodważalność wartości, które wynoszą na sztandar. Nie znajdziemy wiele osób, które na wstępie rozmowy deklarowałby, iż nie lubią słabych i występują w imieniu zła. Wniosek wyciągałem z tego taki, iż nie o samą wrażliwość, obronę słabszych i dobro tu chodzi.
Oczywiście, istnieją interpretacje intencji lewicowców, które prawdopodobnie są niesprawiedliwe z przyczyny dokładnie odwrotnej – to znaczy przypisują im całkowicie niecne motywacje, traktując jako wysługujących się wielkim korporacjom i tworzących ideologiczną „nadbudowę” dla „bazy”, czyli wielkiego kapitału. W takiej narracji choćby ekolodzy są „ideologicznym ramieniem” wielkiego przemysłu, produkującego wiatraki czy elektryczne samochody, a zwolennicy nieograniczonego dostępu do aborcji działają w imieniu firm produkujących tabletki poronne. W takiej narracji lewicowcy są szermierzami globalizmu, dążącego do destrukcji tradycyjnych więzi społecznych i ekspansji świeckiej religii konsumpcjonizmu, przynoszącej zyski wielkim korporacjom.
Taka interpretacja działań lewicy w gruncie rzeczy sugeruje jej „escobaryzację”. Jak wiadomo, Pablo Escobar zajmował się działalnością charytatywną, by werbować ludzi do organizacji przestępczej. W powyższej narracji lewica miałaby zarzucać wędkę, na której haczyk z „postępowymi” ideami łowieni byliby klienci wielkich firm. Czyli – przepełnieni wiarą w czyste powietrze konsumenci mieliby wypełniać kieszenie tuzów biznesu.
PRAWDOPODOBNE ŹRÓDŁA LEWICOWYCH POGLĄDÓW
Bliższe od dwóch powyższych interpretacji intencji lewicowców wydaje mi się wytłumaczenie znajdujące się pomiędzy nimi. Zwróćmy uwagę, iż dominująca w świecie zachodnim, w tym w Polsce lewica poświęca znacznie więcej miejsca kwestiom obyczajowym niż ekonomicznym. W naszym kraju dopiero niedawno ujawniło się spore poparcie dla lewicy socjalnej, działającej pod etykietą partii Razem. Środowiska odwołujące się choćby do myśli antyglobalistycznej, inspirowanej przykładowo koncepcjami Naomi Klein czy Josepha Stiglitza w momencie, gdy te ostatnie były na Zachodzie popularne u nas znajdowały się w zupełnej niszy – Pracowniczą Demokrację, organizacje Piotra Ikonowicza czy środowisko magazynu „Nowy Obywatel” kojarzyło kilka więcej osób niż w nich działało.
Lewica „korporacyjna”, zwana też „kawiorową” tworzona jest przez ludzi zupełnie nie utożsamiających się z walką o prawa wywłaszczanych lokatorów czy bezdomnych, natomiast prawa pracownicze może postrzegać wręcz jako zagrożenie dla własnej sytuacji ekonomicznej. Biedniejsze warstwy społeczne po okresie transformacji ustrojowej w Polsce zagospodarowane zostały albo przez partie populistyczne (w szczególności „Samoobronę”) albo prawicowe – utożsamiając się z religią zdecydowanie odrzucały antykościelną narrację lewicy. Jednocześnie znaczna część prawicy akcentowała postulaty socjalne – również związki zawodowe odwoływały się do tradycyjnych wartości.
Nie przekonuje, wobec powyższego, opisana narracja, w której lewicowcy przedstawiają się jako motywowani dobrem i wrażliwością. Oczywiście, być może część z nich w istocie odczuwa współczucie wobec według nich dyskryminowanych grup społecznych, jednak charakterystyczne, iż są to grupy – po pierwsze – stojące w opozycji do tradycyjnego porządku społecznego, a także – po drugie – odwołujące się do świata kolorowego, uśmiechniętego i ładnego.
Działania lewicy „korporacyjnej” mogą jawić się jako zaspakajające potrzebę czynienia dobra czy „budowy lepszego świata” przez jej przedstawicieli – a może i zadośćuczynienia wyrzutom sumienia wywołanym faktem poświęcania życia przede wszystkim zarabianiu pieniędzy. Tacy lewicowcy są jednocześnie jakby wyizolowani ze społeczeństwa i tradycyjne wartości mogą im się wydawać „ciałem obcym” w świecie, w jakim się poruszają. Oparcie swojej lewicowości o wspieranie ludzi wykluczonych ekonomicznie czy choćby walczących z uzależnieniami byłoby zdecydowanie poza obszarem ich interesu, ale też ich mentalności. Wspieranie ruchów LGBT czy feminizmu pozwala ukazać się w aureoli „dobrego człowieka” i jest znacznie przyjemniejsze niż spędzenie nocy z lokatorami na klatce schodowej.
Za powyższą diagnozą przemawiałyby obserwacje poczynione przez Jonathana Haidta w jego wcześniejszej książce „Prawy umysł”. Dowodził on tam, iż liberałowie (czyli amerykańscy lewicowcy) wcale nie są ludźmi bardziej otwartymi na osoby o odmiennych poglądach niż konserwatyści, a różnica między jednymi a drugimi polega przede wszystkim na innym definiowaniu dobra i zła: liberałowie odwołują się do koncepcji nieszkodliwości, czyli założenia, iż jedyną barierą ograniczającą swobodę działań człowieka powinna być wolność innego człowieka, natomiast konserwatyści twierdzą, iż wolność musi być hamowana przez normy kulturowe.
Autorzy „Rozpieszczonego umysłu” podpowiadają jednak jeszcze inne wytłumaczenie źródeł lewicowej ideologii. Owszem, nie zakładają, iż intencje jej twórców wynikały dążenia do realizacji własnych interesów czy wrogości do cywilizacji zachodniej. Jednocześnie przedstawiają proces przeradzania się wrażliwości w nadopiekuńczość, a nadopiekuńczości w działania jawnie godzące w wolność i wykorzystujące mechanizmy prawne, by służyć lewicowej ideologii.
Przemyślenia autorów „Rozpieszczonego umysłu” są interesujące miedzy innymi dlatego, iż w niezwykle analityczny sposób przedstawiają wpływ idei na proces, w ramach którego społeczeństwo staje się przewrażliwione i słabe. W tym sensie wydają się znacznie bardziej wiarygodne niż dosyć intuicyjne i bardzo nieprecyzyjne diagnozy wielu konserwatywnych autorów (popularne także w Rosji) dowodzących wpływu ideologii LGBT na zanik „prawdziwych mężczyzn” i „rozmiękczenie” społeczne. Przewaga diagnoz dwóch amerykańskich liberałów polega także na tym, iż źródło problemów znajdują w dzieciństwie i sposobie wychowania, nie zaś w dość mglistym „zarażeniu ideologią”.
Być może więc intencje były, choćby w pewnym stopniu, szlachetne, jednak postawiona diagnoza i proponowane rozwiązania okazały się błędne i w efekcie szkodliwe.
Jacek Tomczak