Trump może być powodem wielu nieszczęść, ale w swej istocie są Trump i trumpizm oraz Musk i muskizm nieuchronnym skutkiem. Naszych błędów, naszych zaniechań, naszej głupoty i naszego braku wyobraźni.
Żyjemy w epoce, w której naczelnymi wartościami są wygoda, komfort, brak stresów i święty spokój. To poniekąd zrozumiałe. Po tysiącleciach wojen, mordów, przemocy i dwóch strasznych światowych wojnach ludzkość miała święte prawo pragnąć wrzucić na luz, odsapnąć i zawinąć do bezpiecznego portu.
Problem w tym, iż życie nigdy nie zastyga, świat nie jest w bezruchu. To, iż my odsapniemy, nie znaczy, iż ziemia przestanie się kręcić i przestaną nią targać pradawne żywioły. Spokój jest więc tylko ułudą, zastój pozorem, a bezruch iluzją.
Ja pragnienie ucieczki od kłopotów wszelakich rozumiem doskonale. Sam przyjmuję raczej minimalistyczną wersję szczęścia, którą nazywam sans souci (bez trosk), jak swój piękny pałac w Poczdamie ochrzcił przyjaciel Woltera, król Prus, Fryderyk II. Jak w domu bezpiecznie, lodówka pełna, dach nie przecieka, to już można mówić o szczęściu. Większości z nas potrzeba kilka więcej i jest to całkiem ok.
Z drugiej strony mimo wyznawania takiej formy szczęścia, bliskie jest mi hasło umieszczone przy wyjściu na kort centralny US Open w Nowym Jorku: "Presja to przywilej". Ten pogląd jednak jest podzielany przez nielicznych. Zresztą, po co się stresować, skoro naczelnym celem naszej cywilizacji jest stresów unikanie. My choćby jak sobie stresy fundujemy i biegamy te maratony czy robimy ironmany, to też dla przyjemności. Czyli choćby monstrualny wysiłek służy zaspokojeniu naszego hedonizmu.
I ok. Nasze życie w ciągu ostatnich 30-40 lat zmieniło się absolutnie. Ponieważ mam niezupełnie sprawne palce lewej dłoni, tekst ten piszę kciukiem dłoni prawej, na telefonie. Gdy to robię, z rozrzewnieniem i melancholią wspominam, jak 40 lat temu pierwsze teksty pisałem na maszynie. Waliłem łapami w te klawisze, hałas był straszny, a mnie to kręciło, bo wiadomo było, iż prawdziwy dziennikarz pisze na maszynie, siedzi w obłokach dymu, odpala papierosa od papierosa kiepując kolejne w pełnej popielniczce. Tako drzewiej bywało.
Kilka dni temu mieliśmy dzień babci i dziadka. Większość dzieci przekazywała życzenia dziadkom dzwoniąc z telefonu komórkowego. A jak wcisnęli jeszcze jeden guzik, to babcię czy dziadka widzieli. Kiedyś, by zadzwonić do babci, jechało się na drugi koniec miasta albo zamawiało się międzymiastową (oczywiście dzisiejsze dzieci nie wiedzą, co to takiego i nigdy się nie dowiedzą). Niesamowite to wszystko.
Kiedyś, gdy nadawałem do TVP relacje z Los Angeles czy San Diego, potrzebowałem łącz satelitarnych. Dziś wystarczy telefon. Niesamowite. Świat pod kciukiem. Pod kciukiem dostęp do wszystkich bibliotek świata, do książek, towarów, muzeów, biletów czy informacjach o ulubionych aktorach czy sportowcach, którzy sami te informacje umieszczają. Każdy pod ręką, cała wiedza tego świata pod palcem. Zmiana jest tak szokująca, iż upojenie się nią jest naturalne, zawrót głowy nieuchronny, niemal narkotyczny odjazd gwarantowany.
A co do tego wszystkiego ma Trump? W świecie, w którym najważniejsza jest wygoda, miarą sukcesu są kliki, lajki i followersi, ludzkość w praktyce gloryfikuje i instytucjonalizuje egotyzm i narcyzm. Autostrada dla Trumpów gotowa. Tym bardziej iż – kolejny paradoks – gdy dostęp do wiedzy jest łatwiejszy niż kiedykolwiek, ignorancja jest powszechna jak nigdy. Wszyscy wiedzą, czyli nikt nie wie nic. Wszyscy na wszystkim się znają, czyli nikt nic nie rozumie. Do tego jest to ignorancja szalenie z siebie zadowolona i pewna siebie. Mamy już glebę gotową i pod Trumpa lub Trumpów, i pod jego wyborców.
Bardzo lubię zuchwałość. Pobudza ambicję i wyobraźnię, nakręca pragnienia, zmusza do działania i do wychodzenia naprzeciw wyzwaniom. Ale zuchwałość bez pokory jest diabelską pułapką. Daje pozór wszechwładzy i wszechwiedzy. Gdy ponad 50 lat temu człowiek lądował na Księżycu, większość ten tryumf ludzkości oglądała w telewizji. Dziś korzystanie z niezliczonych tryumfów ludzkości to nasza codzienność.
Oddychamy wręcz owocami ludzkiego geniuszu. I pożeramy je niemal od świtu do nocy – telefony dotykowe, gadanie do pilotów telewizyjnych, włączanie światła głosem, czyli Edison i Goethe na sterydach. Nasz intelekt okazał się nieograniczony, umysł nieokiełznany, ale za inteligencją pomysłodawców i wynalazców nie poszła rewolucja serc i wrażliwości.
W 1998 roku Jan Paweł II napisał encyklikę "Fides et Ratio", wiara i rozum. Była to w zasadzie desperacka obrona religii, świata wartości i będącego w defensywie serca przed tryumfującym i upajającym się tym tryumfem rozumem. Przecież niezwykły rozum zdążył uznać, iż wiara jest passe, religia to anachronizm i przeżytek, a całe to gadanie o wartościach to zawracanie gitary. Człowiek uznał, iż jest mądrzejszy od Boga, którego nie potrzebuje, a moralność i wartości etyczne uznał za rupiecie nadające się na wysypisko śmieci.
W momencie największego tryumfu swojego mózgu i największej wszechwładzy swego rozumu, człowiek wylądował na pustyni obłędu i nihilizmu, zagubiony jak nigdy. Pozbawiony zasięgu, geolokalizacji i nawigacji, mógł tylko się szamotać po omacku, szukając wyjścia z matni i podążając za szarlatanami, którzy oferowali wyjścia łatwe, przyjemne i wygodne, bo przecież wygoda ponad wszystko.
Papież Wojtyła pisał, iż wiara i rozum są jak skrzydła unoszące człowieka ku kontemplacji prawdy. Człowiek uznał jednak, iż prawdę albo zna, albo jej nie potrzebuje. A jak już zdecyduje się jej szukać, to lecąc z jednym skrzydłem. Wiemy zaś choćby bez katastrofy smoleńskiej, iż lecieć na jednym skrzydle nie sposób.
Największy tryumf w dziejach ludzkości był więc przedsmakiem krachu idei, śmierci etyki oraz wartości i totalnej klęski ludzkości.
Witamy w świecie Trumpa. Are you happy? Are you fucking happy? Trump to wasze dziecko i wasza klęska. Teraz, parafrazując Gogola, nad sobą płaczcie. A przecież napisano w Piśmie: "będzie płacz i zgrzytanie zębami". No to jest. Ludzkość bezmyślnie uwierzyła w utopię i za utopią pobiegła. Każda utopia jednak to przedsionek piekła.
Wiedział to Huxley opisując "Nowy wspaniały świat" i Orwell. Wiedzą o tym użyźniające glebę miliony ofiar nazizmu i komunizmu. Bo kilku wariatów postanowiło, iż uszczęśliwią ludzkość albo przynajmniej "rasę panów". I ruszyli z rozmachem do realizacji swej wizji. Każdy zbyt nachalny i brawurowy pomysł na szczęście był i jest receptą na katastrofę. Każde porzucenie wiary i wartości było przedsionkiem i przystawką koszmaru.
Mamy teraz Muska, który ratuje planetę elektrycznymi samochodami i szykuje się do wycieczki na Marsa. Ale jednocześnie tak upaja się swą władzą, iż hamulce i bezpieczniki wymontował sobie całkowicie. Zuchwałość kazała mu myśleć o Marsie. Brak pokory sprawia, iż wcześniej wyląduje w piekle. A my niestety razem z nim. Musk, podobnie jak Trump, to nasze dziecko. Daliśmy mu zabawki, możliwości i władzę, zapominając, iż każda władza korumpuje, a absolutna korumpuje absolutnie.
Parafrazowanie Kennedy’ego jest teraz w modzie. Więc teraz moja parafraza. Nie pytaj się, jak ludzkość ma osiągnąć sukces i tryumf. Pytaj się, jak temu zapobiec, zanim ludzkość stanie się tego sukcesu wielomiliardową ofiarą.