W jednej wypowiedzi zawarł wszystko, co dzieli dziś Polskę — przemocowy język, napięcia wokół sądów, pogardę dla instytucji. Andrzej Duda zacytował słowa o wieszaniu za zdradę. Reakcje? Lawina.

Fot. screen shot / youtube @prezydent
Duda cytuje, ale się nie dystansuje
– Niedawno jeden człowiek powiedział do mnie bardzo brutalnie: „Wie pan, dlaczego w Polsce jest tyle zdrady i warcholstwa bezczelnego? Bo dawno nikogo nie powieszono za zdradę”. To straszne, ale w tych słowach jest prawda – powiedział Andrzej Duda w opublikowanym 9 lipca wywiadzie dla prawicowych portali Otwarta Konserwa, Nowy Ład i Klubu Jagiellońskiego.
Dalej rozwijał myśl, podkreślając znaczenie kary jako elementu odstraszającego. Kontekst? Spór o reformę sądownictwa i zapowiedzi nowego rozdania w Sądzie Najwyższym.
Nie padło bezpośrednie wezwanie do przemocy, ale słowa — cytowane z aprobatą, bez dystansu — zabrzmiały jak echo politycznych rewolucji, nie demokratycznej debaty. W państwie członkowskim Unii Europejskiej, związanym konstytucją i prawem międzynarodowym, takie wypowiedzi są szczególnie niepokojące – mogą być postrzegane jako przekraczające granice demokratycznego dyskursu.
Lawina reakcji: od konsternacji po oskarżenia
Wypowiedź momentalnie obiegła media i media społecznościowe. Opozycja nie miała wątpliwości – padła granica. Poseł KO Dariusz Joński stwierdził wprost: „Duda i jego środowisko dążą do wojny domowej”. Kamila Gasiuk-Pihowicz nazwała słowa „haniebnymi” i „niebezpiecznymi”, a Anna Maria Żukowska z Lewicy zasugerowała konieczność reakcji prokuratury, przywołując sprawy o nawoływanie do przemocy z przeszłości.
Publicyści oceniali, iż prezydent „chorobliwie łaknie atencji” (Radosław Karbowski), a słowa mogą „skończyć się zabójstwem politycznym” (Roman Giertych).
To nie tylko metafory. W Polsce pamięta się o Pawle Adamowiczu, o atakach na polityków i języku, który poprzedzał przemoc. W tym kontekście, choćby cytowanie takich słów przez głowę państwa nabiera ciężaru.
Retoryka odwetu i frustracji
W całej wypowiedzi pobrzmiewa głęboka frustracja – z braku narzędzi, z oporu instytucji, z „niereformowalnego” systemu. Duda mówi o sędziach, którzy jego zdaniem „uprawiają politykę”, i o potrzebie ich usunięcia z zawodu. To narracja znana z czasów reformy Ziobry: sąd jako wróg, nie partner.
Ale teraz — gdy PiS stracił władzę, a nowa większość przywraca wcześniejsze zasady — prezydent nie odpuszcza. W jego narracji sądy są wciąż „rozszalałym żywiołem”, który trzeba ujarzmić. choćby za cenę języka odwetu.
Zacieranie granic
Wolno cytować, choćby brutalnie. Wolno mówić o zdradzie, karze, winie. Ale w ustach prezydenta, który przysięgał na konstytucję i ma być arbitrem, a nie stroną, takie słowa mają inny ciężar.
Zacierają granicę między wolnością słowa a moralną legitymizacją przemocy. Przypominają, iż język polityki nie jest obojętny — iż przemoc symboliczna często wyprzedza fizyczną.
Polityka nienawiści czy polityka frustracji?
Jedni mówią: to cyniczna gra. Inni: desperacja. Ale efekt jest jeden – kolejne osunięcie się debaty publicznej w stronę retoryki przemocy. I pytanie, które wraca jak bumerang: co się stanie, gdy ktoś weźmie te słowa na serio?
W świecie, gdzie słowa prezydenta rozchodzą się szybciej niż ustawy, każda wypowiedź to potencjalna iskra. A Polska w 2025 roku to beczka prochu.