To koniec Bidena. Demokraci tracą Biały Dom. Z pięciu powodów [Komentarz Sroczyńskiego]

4 miesięcy temu
Zdjęcie: Fot. REUTERS/Marco Bello


Biden wykorzystał swoją kadencję maksymalnie dobrze, żeby oddalić groźbę recydywy Trumpa. Przedłużył zasiłki covidowe, rozbujał konsumpcję, znalazł setki miliardów na program interwencji państwa w gospodarkę. Jednej rzeczy tylko Biden zapomniał zrobić: odejść na emeryturę, tak jak obiecywał - czwartkową debatę telewizyjną Biden-Trump komentuje Grzegorz Sroczyński
Biden mówił, wyglądał i chodził dokładnie tak, jakby został wyjęty z karykatur malowanych przez sztab Trumpa. "Sleepy Joe" - to hasło trumpiści wbijają wyborcom do głów od miesięcy. Trump na wiecach powtarza, iż mamy do czynienia ze starcem, który przysypia, gubi wątki, a potem - cyk - na debatę w CNN wchodzi sztywnym krokiem ktoś właśnie taki, Biden-starzec, który faktycznie przysypia i gubi wątki, na jego tle Trump może błyszczeć wigorem i sztuczną elokwencją. Fragment, gdy urzędujący prezydent się plącze, nie kończy zdania, a potem nagle mówi coś absurdalnego o systemie Medicare, już intensywnie krąży w sieci.
REKLAMA


"Myślę, iż Trump jest silny, a Biden trochę jakby słaby" - to komentarz zwykłego niezaangażowanego wyborcy, który debatę śledził jednym okiem w barze w Teksasie (cytuje go "Guardian"). I właśnie w to gra sztab Trumpa: szanowni niezdecydowani, nie musicie Trumpa kochać, ale chyba nie zagłosujecie na słabego człowieka?
Demokraci popełnili pięć głównych błędów/grzechów, które oddalają ich od Białego Domu w tempie już niemal olimpijskim.


Zobacz wideo Kwaśniewski: Przeciwnikiem Bidena jest Trump, wrogiem – wiek


Błąd pierwszy: zlekceważenie choroby Bidena
Demokraci dobrze wiedzieli, iż tak będzie, stan zdrowia Bidena pogarszał się od połowy kadencji. Doprowadzili do tej sytuacji z wygodnictwa i lenistwa. Obrońcy liberalnej demokracji, podobno śmiertelnie zagrożonej przez spodziewany powrót Trumpa, gotowi byli ratować kraj wszelkimi dostępnymi metodami - to nieustannie powtarzali - ale jednak głównie takimi, które nic w partyjnym mainstreamie nie zmienią i nie zamieszają. Politycy Partii Demokratycznej grzmią o "nadejściu Hitlera", mówią, iż "druga kadencja Trumpa oznacza koniec Ameryki", ale po odprawieniu tego rytuału w przychylnych stacjach telewizyjnych, wracają do starej polityki. Biden w tej chwili staje się niewybieralny. Każda wpadka, każde przyśnięcie, potknięcie natychmiast staje się popularnym memem i przybliża wygraną Trumpa. Przecież sam Biden obiecywał, iż ze względu na wiek nie będzie kandydował na kolejną kadencję. I co? Demokraci nie byli w stanie zmusić własnego prezydenta, żeby godnie zrezygnował. choćby nie znaleziono kandydata-zastępcy, choćby na wszelki wypadek, gdyby stan zdrowia Bidena gwałtownie się pogorszył, czego jesteśmy świadkami. Dlaczego tego nie zrobiono? Dla świętego spokoju, żeby nie budzić kwasów w partii i rywalizacji między frakcjami. Gardłować w telewizjach to jedno, ale ryzykować własną pozycję w partyjnej hierarchii, to już insza inszość. Teraz więc w szeregach popłoch. "Może uratuje nas Michelle Obama?". Może.
Błąd drugi: koncentrowanie się na Trumpie i jego wybrykach
Jaka jest strategia demokratów? Taka jak zawsze: wygrażanie Trumpowi. Jego wyborców łatwo więc przekonać, iż to im się pośrednio wygraża, ich się obraża, co tylko napędza gniew trumpowego ludu i utwardza ten elektorat.


Clooney nazwał go faszystą, De Niro chętnie dałby mu w twarz, aktorka Olivia Wilde poszła do fryzjera, żeby nie wyglądać jak pierwsza dama, a reżyserka Lena Dunham schudła po wyborach z powodu "rozdzierających duszę bólu i beznadziei". Te wszystkie przykłady zebrała Katarzyna Wężyk w świetnym tekście w "Wyborczej" parę miesięcy po wyborze Trumpa na prezydenta w listopadzie 2016 roku.
Mamy rok 2024 i sytuacja wygląda dokładnie tak samo, De Niro, Dunham i Wilde są przerażeni, grzmią, łapią się za głowy, a górnik z Wyoming mówi do kamery mainstreamowej telewizji tak: "Wiem, iż to zboczuś i malwersant, ja go choćby niespecjalnie lubię, ale i tak zagłosuję na Trumpa, bo tylko taki koleś może was nastraszyć i wam przyp***dolić". I to jest istota sprawy - "Chcemy wam przyp***dolić!" - miastowym, bogatszym, elitom, wam wszystkim, którzy mieliście nas w nosie przez 40 lat globalizacji.
Błąd trzeci: lekceważenie białych mężczyzn z maturą
Trump to zemsta amerykańskiej prowincji, upadających miasteczek, białych dzielnic klasy niższej-średniej, które z rozpaczy toną w kryzysie opioidowym. Egzorcyzmowanie Trumpa przez przerażonych liberałów i lewicę jest więc rytuałem, który mu znakomicie służy. Kiedy Hillary Clinton nazwała wyborców Trumpa "koszykiem żałośników" (rasistów, mizoginów, przegrywów - można różnie tłumaczyć słynny popis elokwencji Clinton), trumpowy sztab natychmiast wypuścił koszulki z napisem: "Jestem w koszyku żałośników". Bo to właśnie Trumpa najlepiej uwiarygodnia, iż tamci go nienawidzą.
Amerykański ekonomista Daron Acemoglu pisze tak: "Centrum i lewica muszą uznać, iż większość zwolenników Trumpa ma uzasadnione pretensje. Znaczna część populacji USA ucierpiała ekonomicznie w ciągu ostatnich czterech dekad. Realne - skorygowane o inflację - zarobki wśród mężczyzn z wykształceniem średnim lub mniejszym spadły od 1980 roku, tymczasem dochody Amerykanów z wyższym wykształceniem i specjalistycznymi umiejętnościami (takimi jak programowanie) gwałtownie wzrosły". Rozumiecie to? Przez 40 lat kraj opływa w coraz większe bogactwo, a twoja realna stawka godzinowa spada. Stać cię na coraz mniej. Jednocześnie media pełne są wezwań do uznania słusznych żądań różnych grup mniejszościowych, rasowych, seksualnych, tylko o jednej mniejszości - białych mężczyznach z maturą, którzy tracą stabilne miejsca pracy i grunt pod nogami - nikt nie mówi.


Błąd czwarty: lekceważenie inteligencji emocjonalnej Trumpa
Trump to wszystko wie, chociaż ekonomisty Acemoglu nie szanuje i nie czyta, pewnie nie przeczytał też żadnej z książek reporterskich, które w ostatniej dekadzie opisywały amerykańską prowincję i jej zapaść. Może widział jedynie oscarowy "Nomadland" - film oparty na jednym z takich reportaży, tyle iż mocno przypudrowany przez Hollywood - ale choćby jeżeli nic do niego nie dociera z tej całej amerykańskiej debaty o nierównościach, to Trump i tak wyczuwa, jakimś szóstym zmyłem, wściekłość na dole. Jest emocjonalnym imbecylem i równocześnie geniuszem, takim jak - nie przymierzając - Hitler czy Lenin, którzy potrafili jak medium wyłapać wściekłego ducha swoich czasów i napędzić tym własne ciemne młyny.
Warto sobie przypomnieć ton przemówienia inauguracyjnego Trumpa z 2017 roku: "Waszyngton się rozwijał, ale ludzie w tym nie uczestniczyli". "Politycy się bogacili, ale fabryki były zamykane". "Ich zwycięstwa nie były waszymi zwycięstwami". "Od dziś zapomniane kobiety i zapomniani mężczyźni nie będą już zapomniani". "Nigdy już nikt nie będzie was lekceważył".
W amerykańskiej polityce chodzi o godność i o zemstę, chodzi o bunt "miejsc zapomnianych", podobnie zresztą jest w polityce europejskiej.
Błąd piąty: niewysłanie Bidena na emeryturę
Biden wykorzystał swoją kadencję maksymalnie dobrze, żeby oddalić groźbę recydywy Trumpa. Przedłużył zasiłki covidowe, rozbujał konsumpcję, umorzył część studenckich kredytów, rozszerzył służbę zdrowia, wreszcie znalazł setki miliardów na program interwencji państwa w gospodarkę, w te "zapomniane miejsca". Przepychał te rzeczy kolanem, złością, groźbą, iż jeżeli tego nie poprzecie, wróci Trump. Chyba nic więcej nie dało się zrobić przy tym układzie politycznym w USA i przy tym układzie światowych sił, które choćby prezydenta USA mocno ograniczają. Jednej rzeczy tylko Biden zapomniał zrobić: odejść na emeryturę, tak jak obiecywał. Demokraci powinni Bidena fetować, dziękować mu, śpiewać pieśni ku jego czci, zrobić go emerytowanym zbawcą narodu, a nie wystawiać ponownie w wyborach.
Idź do oryginalnego materiału