Są wypowiedzi, które kompromitują autora. Są takie, które kompromitują instytucję, w imieniu której autor występuje. I są wreszcie takie, które kompromitują całe życie publiczne, bo pokazują, jak daleko można się posunąć, stojąc na sejmowej mównicy i mając za plecami godło państwowe. Wystąpienie Zbigniewa Boguckiego, szefa Kancelarii Prezydenta RP, należy do tej trzeciej kategorii. To był skandal czystej wody – i taki, który powinien na stałe wykluczyć go z poważnej debaty publicznej w Polsce.
Bogucki zabrał głos przed głosowaniem Sejmu nad prezydenckim wetem do tzw. „ustawy kojcowej”. Już sam ton wystąpienia zapowiadał, iż nie chodzi o merytoryczną debatę, ale o polityczny atak. – „Czym to panie premierze jest, jeżeli nie podłością?” – pytał Donalda Tuska. Nie była to jednak próba polemiki z decyzjami rządu, ale festiwal insynuacji, resentymentów i oskarżeń formułowanych językiem, który bardziej pasuje do partyjnego wiecu niż do Sejmu RP.
Bogucki zarzucał premierowi wszystko naraz: od problemów ochrony zdrowia, przez sytuację kobiet w ciąży, po niespełnione obietnice wyborcze. – „A co panu zawinili pacjenci, którzy nie mogą dostać się do lekarza? (…) Co panu zawinili pańscy wyborcy?” – wyliczał. To klasyczny przykład retoryki „wrzucania wszystkiego do jednego worka”, bez troski o fakty, proporcje czy odpowiedzialność za słowo. Ale prawdziwa granica została przekroczona chwilę później.
– „A gdybym chciał być złośliwy, to bym zapytał, na czyim pan był łańcuchu kilkanaście czy kilka lat temu? Na czyim łańcuchu pan wtedy był, gdy nazywano pana ‘ich człowiekiem w Warszawie’?” – mówił Bogucki. To już nie była krytyka polityczna. To była insynuacja sugerująca zależność, zdradę i obce wpływy. Sformułowanie o „łańcuchu” nie jest przypadkowe – odwołuje się do najniższych rejestrów politycznej propagandy, dehumanizuje przeciwnika i podsyca najgorsze skojarzenia.
W tym momencie przestajemy mówić o ostrym sporze politycznym, a zaczynamy mówić o języku nienawiści ubranym w garnitur urzędnika państwowego. Bogucki nie występował jako poseł opozycji rzucający oskarżenia z ław sejmowych. Występował jako szef Kancelarii Prezydenta RP, człowiek, który powinien stać na straży konstytucyjnych standardów i elementarnej powagi urzędu.
Najbardziej uderzające jest to, iż Bogucki nie tylko pozwolił sobie na tę wypowiedź, ale zrobił to z poczuciem moralnej wyższości. Zarzucał premierowi „podłość”, samemu posługując się metodami, które z podłością mają wiele wspólnego. Insynuowanie prorosyjskich związków Donalda Tuska – „gdy pan mówił, iż pan będzie pilnował, by razem z Putinem nie sypać piachu w tryby” – to świadome granie na lękach i uprzedzeniach, które od lat zatruwają polską debatę publiczną.
Taka wypowiedź nie jest „emocjonalnym wystąpieniem” ani „ostrym stylem”. Jest złamaniem podstawowych reguł odpowiedzialności za słowo. Osoba, która z mównicy sejmowej sugeruje, iż urzędujący premier był czyimś „człowiekiem na łańcuchu”, nie powinna pełnić żadnej funkcji publicznej. To nie jest kwestia sympatii politycznych, ale elementarnego standardu.
Zbigniew Bogucki pokazał, iż nie rozumie roli, jaką pełni. Albo rozumie ją aż za dobrze – jako rolę partyjnego egzekutora, który ma prawo mówić wszystko, bo stoi za nim władza i immunitet. W obu przypadkach wniosek jest ten sam: to nie jest język, który da się pogodzić z powagą państwa. I to jest skandal, którego nie da się zamieść pod sejmowy dywan.

19 godzin temu











