Karol Nawrocki znów dał popis. Poleciał do Niemiec, robił miny, wygłaszał pompatyczne przemowy, a wrócił z pustymi rękami. Żadnych ustaleń, żadnych efektów, żadnego sukcesu. Jedyną rzeczą, którą naprawdę przywiózł z tej podróży, jest… rachunek. I to nie byle jaki – kilkadziesiąt tysięcy złotych do zapłacenia. Oczywiście nie z jego kieszeni, tylko z kieszeni polskich podatników.
Nawrocki, który uparcie podaje się za prezydenta, chociaż przez cały czas nie znamy wyniku wyborów a wiemy o masowych oszustwach przy przypisywaniu głosów, po raz kolejny udowodnił, iż jest człowiekiem porażką. Miał reprezentować Polskę, a zrobił z siebie turystę na koszt państwa. Spotkania nie przyniosły żadnych rezultatów, bo nikt go w Berlinie nie traktuje poważnie. Dla Niemców to anonimowy figurant, a dla Polaków – drogi problem.
Zamiast przywozić rozwiązania i konkretne efekty, Nawrocki przywozi faktury. Kolejny raz podatnicy zapłacą za luksusowe hotele, ochronę i samolot, a Polska nie zyska nic. To nie dyplomacja, to czysta farsa za publiczne pieniądze.
Czy ktoś w końcu rozliczy tego samozwańczego prezydenta z jego turystyki za miliony? Bo na razie jedno jest pewne – Nawrocki wrócił z Niemiec z niczym. Poza rachunkiem.
Symbolicznie więc wygląda na tym tle zdjęcie, który zrobił fotograf pracujący dla kancelarii prezydenta. Samotny, zgarbiony Nawrocki wchodzi do samolotu. Na jego twarzy, której nie widać, można domyślać się grymasu goryczy porażki. Wielkiej porażki. Bo tak się kończą kłamstwa.