Nominowanie Kamali Harris na kandydatkę Demokratów została przyjęta oklaskami przez cały establishment partii, ale nie przez postępowych populistów. Poglądy samej Harris w kwestiach gospodarczych pozostają tajemnicą. Jednak jej darczyńcy i starsi doradcy – mnóstwo przedstawicieli Big Techu i Wall Street – sprawili, iż tacy ludzie jak Matt Stoller, działacz antymonopolowy, jak i redaktorzy „The American Prospect” wszczęli alarm, zwłaszcza w świetle decyzji Donalda Trumpa co do wyboru J. D. Vance’a na potencjalnego wiceprezydenta.
Wybierając Tima Walza na swojego współkandydata, Harris uczyniła natomiast poważny gest ku wzmocnieniu lewicowo-populistycznej flanki i zneutralizowaniu potencjalnej atrakcyjności Vance’a. Walzowi nie można przyprawić gęby neoliberalnego Demokraty na wzór Clintona i Obamy. To sprawia, iż dla drużyny Trumpa tym pilniejsze jest porzucenie zarówno toczącej się w Internecie „wojny kulturowej”, jak i konwencjonalnego przekazu Partii Republikańskiej – na rzecz pozytywnego, zwykłego populizmu.
Historia Walza – syna rolniczych terenów Nebraski, posiadającego wykształcenie „tylko” lokalnych uczelni Chadron State College i Minnesota State – potwierdza obawy czołowych Demokratów, iż Vance może pogłębić przegrupowanie klasowe w obu partiach. Ale Walz nie tylko czerpie ze swoich skromnych korzeni. Ma także imponującą historię rządzenia jako populista i socjaldemokrata w stylu środkowego zachodu USA.
W zeszłym roku doprowadził do uchwalenia przez legislaturę stanową szeroko zakrojonej ustawy propracowniczej, którą Steven Greenhouse, doświadczony reporter ds. związkowych, określił jako „jeden z najbardziej propracowniczych pakietów, który jakikolwiek stan USA przyjął od dziesięcioleci”. I słusznie tak go określił. Ta regulacja m.in.:
– powołała radę w stylu Nowego Ładu ds. standardów dla domów opieki, jednego z najbardziej wyzyskowych sektorów rynku pracy;
– zakazała klauzul o zakazie konkurencji, które ograniczają siłę przetargową pracowników, uniemożliwiając im poszukiwanie zatrudnienia w konkurencyjnych firmach lub zakładanie własnej działalności gospodarczej;
– zaczęła żądać od magazynów – halo, Amazon! – przejrzystości w zakresie wymagań dotyczących wydajności, jakie nakładają na pracowników;
– zakazała antyzwiązkowych mityngów – jednego z głównych narzędzi wykorzystywanych przez niszczycieli związków w celu zmniejszenia odsetka Amerykanów chronionych na mocy rokowań układów zbiorowych;
– zakazała pracodawcom zmuszania pracowników do udziału w spotkaniach politycznych, co jest jedną z najbardziej groteskowych i antydemokratycznych form sprywatyzowanego przymusu, o czym wspomniałem w mojej książce „Tyranny, Inc.”.
Z kolei na froncie prorodzinnym Walz przygotował projekt ustawy o płatnym urlopie rodzinnym i zdrowotnym, który „pozwala pracownikom z Minnesoty na wykorzystanie do 12 tygodni w roku z częściowym wynagrodzeniem na opiekę nad noworodkiem lub chorym członkiem rodziny, a także przyznaje pracownikom 12 tygodni na powrót do zdrowia po poważnej chorobie lub problemach zdrowotnych” – streszcza to Greenhouse. Jest to rodzaj ustawodawstwa, któremu samozwańczo prorodzinni Republikanie zbyt długo się opierali, mimo iż ubolewali nad spadającym wskaźnikiem małżeństw i urodzeń.
Wszystko to powinno być sygnałem alarmowym dla kampanii Trumpa i Vance’a. Demokraci stworzyli zespół, który może przemówić do mającej obsesję na punkcie różnorodności klasy eksperckiej ich partii, a także zatrzymać – lub przynajmniej spowolnić – odpływ wyborców z klasy robotniczej. Po udanej konwencji obejmującej kwestię obrony uprawnień i odnowienia produkcji przemysłowej, po przemówieniu Seana O’Briena z Teamsters, oraz po przemówieniu Vance’a, w którym nie wspomniano o obniżkach podatków ani o „tanim państwie” – strona republikańska sprawnie ominęła mielizny wojny kulturowej.
Ma to częściowo związek z jej powrotem do głównego nurtu mediów po pomyślnym zdetronizowaniu Joe Bidena. Mimo to populistyczny element fenomenu Trumpa jest od czasu konwencji dziwnie przytłumiony. Poza zamknięciem granicy nie ma łatwej i satysfakcjonującej odpowiedzi na pytanie ludzi pracy: „co dadzą mi Republikanie, jeżeli ich wybiorę?”. Walz natomiast pozwala Harris udzielić przyzwoitych odpowiedzi na to pytanie, choćby jeżeli ostatecznie nie ustala kursu jej polityki administracyjnej.
Samo nazywanie Harris i Walza „lewicowymi” nie wystarczy. Nie wystarczy też wypominać żałosnej reakcji Walza na zamieszki w 2020 r. Reset, którego oczekują Trump i Vance, będzie opierał się na połączeniu kwestii bezpieczeństwa granic oraz prawa i porządku na ulicach z konkretnym propracowniczym i prorodzinnym przesłaniem. Nadszedł czas, aby albo przyjąć PRO Act, albo zaproponować podobną reformę w interesie pracowników. Postulować porody za darmo. Zaatakować Big Tech i Wall Street. Promować regionalne układy płacowe w branżach dotychczas nieobjętych nimi. Przeforsować solidny, ogólnokrajowy program urlopów rodzicielskich i inne rozwiązania tego rodzaju.
Jak powiedział mi jeden ze starszych działaczy Partii Republikańskiej w sprawie populizmu: „Byłoby mądrze zacząć ją [Kamalę Harris] obchodzić z lewej flanki już teraz”.
Sohrab Ahmari
tłum. Magdalena Okraska
Tekst pierwotnie ukazał się na stronie internetowej Compact Magazine w sierpniu 2024 r. Zdjęcie w nagłówku tekstu: Wikipedia.
Sohrab Ahmari to Amerykanin pochodzenia irańskiego, nawrócony z islamu na katolicyzm, publicysta i redaktor pism mainstreamowych (Wall Street Journal, New York Post), autor kilku książek (najnowsza to „Tyranny, Inc.: How Private Power Crushed American Liberty – and What to Do About It”, współpracownik konserwatywno-katolickich czasopism First Things i The Catholic Herald, współzałożyciel populistycznego periodyku „Compact Magazine.
Przeczytaj także tekst o J. D. Vance’ie i jego wizjach populizmu.