„The New York Times” o przyszłej elektrowni jądrowej w Choczewie. „Projekt o ogromnym znaczeniu strategicznym. Symbol bliskich stosunków Polski z USA”

news.5v.pl 3 dni temu

Wydawało się, iż to typowe dożynki powiatowo-gminne na malowniczym wybrzeżu Bałtyku — taki wniosek można było wysnuć, widząc kobiety ubrane w tradycyjne stroje i śpiewające ludowe pieśni czy rolników prezentujących swoje wyroby. Wśród straganów sprzedających kiełbasy i szynki ukazał się jednak dość niezwykły widok. Grupa mężczyzn w białych fartuchach laboratoryjnych rozmawiała z przybyłymi na wrześniowe dożynki o promieniowaniu jądrowym. Inni mieli założone koszulki z napisem „żadnych atomów na Bałtyku!”.

Normalnie dożynki wiejskie nie wydają się najlepszą okazją do sporów o technologię atomową. Ale w Choczewie — wsi położonej w północnej Polsce, pełnej gospodarstw rolnych, lasów i piaszczystych plaż — debata na temat energii jądrowej nabiera szczególnego znaczenia.

Zaczęło się 40 lat temu od niefortunnego planu z czasów komunistycznych, aby zbudować rosyjskie reaktory nad pobliskim jeziorem. Działania te pogrzebały wioskę w betonie i stały się piorunochronem dla antyrosyjskich nastrojów. Ostatecznie zostały przerwane w 1990 r. przez pierwszy postkomunistyczny rząd Polski. Plany budowy reaktora jądrowego nie doszły więc do skutku.

Kilka lat później Polska dołączyła do NATO — i próbuje ponownie zbudować elektrownię jądrową. Zgodnie z planem na wybrzeżu Bałtyku w Choczewie mają pojawić się trzy reaktory amerykańskiego koncernu Westinghouse. Koszt tego przedsięwzięcia szacowany jest na ponad 35 mld dol. (ok. 144 mld zł). jeżeli zostanie ono zrealizowane pomyślnie, będzie to pierwsza działająca elektrownia jądrowa w Polsce.

Maciek Nabrdalik / The New York Times

Stanowisko na dożynkach w Choczewie, 8 września 2024 r.

To dla kraju projekt o ogromnym znaczeniu gospodarczym i strategicznym. Przedsięwzięcie to jest symbolem nie tylko bliskich stosunków Polski ze Stanami Zjednoczonymi, ale także wyrazem szerszych kalkulacji geopolitycznych w regionie. A te, po rosyjskiej agresji na Ukrainę, nabierają szczególnego znaczenia.

— Naprawdę staraliśmy się o ten projekt — mówi Andrew Light, asystent sekretarza ds. energii w administracji Joego Bidena. Dodaje, iż reaktory w Polsce przyczyniłyby się do realizacji amerykańskiego celu, jakim jest pomoc krajom Europy Wschodniej i Środkowej w „uniezależnieniu się od rosyjskiej energii”.

Święty Graal bezpieczeństwa

Mark Brzezinski, ambasador USA w Polsce, mówi, iż w 2022 r. Joe Biden doradził Andrzejowi Dudzie, by dokończył budowę elektrowni jądrowej w Polsce.

— Bezpieczeństwo energetyczne jest Świętym Graalem ogólnego bezpieczeństwa — powiedział Brzeziński, nazywając elektrownię jądrową „najbardziej znaczącym wyrazem amerykańskich stosunków z Polską od czasu jej przystąpienia do NATO w 1999 r.”.

Tak Warszawa, jak i Waszyngton przedstawiają tę elektrownię jako gwarancję długoterminowego bezpieczeństwa energetycznego i sposób na uniezależnienie się od węgla emitującego dwutlenek węgla. Od czasu rosyjskiej agresji na Ukrainę Polska zmniejszyła swoja zależność od rosyjskiego gazu i ropy naftowej. przez cały czas jednak prawie trzy czwarte energii elektrycznej wytwarza z paliw kopalnych.

Nawet wielu polskich ekologów po latach protestów zrezygnowało ze sprzeciwu wobec budowy elektrowni, która — według Międzynarodowej Agencji Energetycznej — może być „nowym świtem dla energii jądrowej”.

Dalszy ciąg materiału pod wideo

Projekt zakłócił jednak spokojny rytm wiejskiego życia w Choczewie. Mieszkańcy są podzieleni w kwestii budowy elektrowni. Niektórzy cieszą się z perspektywy czystszej i tańszej energii, inni są oburzeni faktem, iż w sąsiedztwie będą mieli reaktory.

— To jedno z najpiękniejszych miejsc w Polsce — mówi Daniel Nowak, ksiądz z Wejherowa położonego niedaleko Choczewa, który w latach 80. XX w. pomagał w mobilizacji opozycji przeciwko budowie tam komunistycznego reaktora. Twierdzi, iż był przeciwny, bo w takiej sytuacji „wszystko byłoby kontrolowane przez Rosjan”.

Dodaje, iż dziś nie ma nic przeciwko reaktorom Westinghouse, bo „Stany Zjednoczone są sojusznikiem, a nie wrogiem”. Ma jednak zdanie podobne do wielu mieszkańców. — Powinny one być gdzieś indziej — mówi.

Tak, ale gdzie indziej

Szanse na to są jednak niewielkie. Realizacja planu jest jedną z niewielu rzeczy, co do których zgadzają się podzielone obozy polityczne w Polsce. — Na pewno tak się stanie — powiedział Maciej Bando, urzędnik w Warszawie nadzorujący projekt. Plany te zostały również przyjęte przez poprzedni prawicowy rząd.

— Po szoku związanym z Czarnobylem widzimy, iż cały świat rozważa teraz powrót do energii jądrowej — dodaje.

Mówi, iż to „całkowicie normalne, iż nie wszyscy są za” budową elektrowni. Uważa jednak, iż „przyniesie ona gigantyczne korzyści lokalnej społeczności” — takie jak choćby zwiększone wpływy z podatków. Dodaje, iż lokalizacja „nie może ulec zmianie”.

Niedawno rozpoczęto prace nad wycinką sosen, aby zrobić miejsce dla zespołów, które zbadają, czy tamtejsza ziemia będzie w stanie wytrzymać ciężar reaktorów firmy Westinghouse. Elektrownia, która zostanie zbudowana przez firmę Bechtel, ma zająć obszar równy ok. 70 boiskom piłkarskim i sprowadzić do Choczewa ok. 20 tys. pracowników budowlanych i inżynierów. w tej chwili miejscowość liczy mniej niż 6 tys. mieszkańców.

Jarosław Bach, wójt gminy Choczewo i mieszkaniec nadmorskiej miejscowości Słajszewo, obok której miałyby znaleźć się reaktory, mówi, iż osobiście ma do tematu ambiwalentny stosunek. Twierdzi, iż rozumie, iż Polska potrzebuje energii jądrowej do rozwoju i do zmniejszenia zależności od węgla. Jako mieszkaniec Słajszewa jest temu jednak przeciwny. Również uważa, iż reaktory jądrowe „można umieścić gdzie indziej”.

Projekt przewiduje również budowę linii kolejowej, dróg i molo do transportu sprzętu i materiałów budowlanych. Molo miałoby być wysunięte tysiąc metrów w głąb Bałtyku z otoczonej lasem plaży w Słajszewie, w miejscu o dużych walorach estetycznych.

Maciek Nabrdalik / The New York Times

Plakat sprzeciwiający się budowie pierwszej polskiej elektrowni jądrowej, 9 września 2024 r.

Droga gruntowa prowadząca przez las do morza w Słajszewie graniczy w tej chwili z bezdrzewnym, piaszczystym terenem odgrodzonym płotami, na których widnieją komunikaty zachwalające energię jądrową.

— Kiedy po raz pierwszy usłyszeliśmy, co robią, byliśmy bardzo źli — mówi Alina Treder. — To jednak może wyjść naszym dzieciom na dobre, jeżeli przestaniemy zatruwać powietrze węglem — dodaje.

SOS Baltic, grupa lokalnych mieszkańców, z których wielu jest właścicielami domków letniskowych, odpiera argument, iż planowana elektrownia jądrowa będzie służyć większemu dobru.

— To niedorzeczne niszczyć przyrodę w imię ratowania planety — mówi Zuzanna Kaczor, członkini SOS Baltic.

„Zbyt wiele szkód”

Jej grupa wystawiła stoisko na dożynkach w Choczewie i obecni na nim ludzie ostrzegali odwiedzających, iż niedługo miejscowe lasy i plaże zostaną zniszczone. Nieopodal konkurencyjne stoisko rozstawili aktywiści opowiadający się za budową elektrowni. Wznieśli transparent z napisem „Tak dla atomów w Choczewie” i rozdawali ludziom ulotki, w których można było poczytać o korzyściach wynikających z jej budowy, takich jak choćby niższe ceny energii elektrycznej i większe możliwości biznesowe.

Polskie Elektrownie Jądrowe, państwowa spółka zarządzająca projektem, również rozstawiły na dożynkach dwa duże namioty. Znajdowali się w nich naukowcy wyposażeni w urządzenia monitorujące promieniowanie otoczenia i przekonujący, dlaczego nie ma się czego obawiać.

Andrzej Jędrzejczak, 78-letni inżynier, który pracował przy opuszczonej przed laty radzieckiej elektrowni, powiedział, iż projekt w pobliskim Żarnowcu nigdy nie powinien zostać przerwany.

To „była głupia, głupia decyzja” — stwierdził. Elektrownia w Żarnowcu była już w większości zbudowana, gdy Warszawa, której kończyły się pieniądze i która obawiała się rosyjskiej technologii po katastrofie w Czarnobylu w 1986 r., po demokratycznych wyborach w Polsce w 1989 r. odłączyła zasilanie.

Otoczone zardzewiałym metalowym ogrodzeniem pozostałości elektrowni — potężny labirynt betonowych budynków i tuneli — zostały pozostawione do rozpadu. — To jak plan filmowy po apokalipsie — mówi Piotr Wróblewski, lokalny dziennikarz, który napisał książkę o elektrowni.

Porzucenie pierwszej próby Polski w dziedzinie energetyki jądrowej pozostawiło niesmak wśród byłych mieszkańców wioski nad jeziorem, która została zniszczona w 1984 r. na potrzeby projektu.

Henryk Styn, który miał 18 lat, gdy jego rodzina rolnicza została zmuszona do opuszczenia gospodarstwa, powiedział, iż jego ojciec nigdy nie otrząsnął się po „porzuceniu całego swojego życia” i zobaczeniu, jak jego wioska została zrównana z ziemią.

Na pamiątkę zniszczonego domu ojciec Styna postawił przed swoim nowym domem w Odargowie drewniany krzyż uratowany ze zburzonej wioski. Sam jest zwolennikiem nowego projektu nuklearnego. Mówi, iż ma nadzieję, iż reaktory Westinghouse, w przeciwieństwie do swoich radzieckich poprzedników, zostaną faktycznie zbudowane i zaczną działać.

— Poniesiono już zbyt wiele szkód, by nic z tego nie wyszło — mówi.

Ten artykuł pierwotnie ukazał się w „The New York Times”. Możesz go przeczytać dzięki subskrypcji Onet Premium.

Idź do oryginalnego materiału