Prezydent Karol Nawrocki po raz kolejny udowodnił, iż zamiast być arbitrem i strażnikiem konstytucji, chętnie staje się wykonawcą politycznych zleceń dawnej władzy. Jego najnowsze wystąpienie w sprawie decyzji ministra sprawiedliwości Waldemara Żurka o rezygnacji z losowego przydziału sędziów to modelowy przykład sytuacji, w której głowa państwa przekracza swoje uprawnienia i ingeruje tam, gdzie powinna zachować powściągliwość.
W swoim oświadczeniu Nawrocki mówił o „ostentacyjnym akcie bezprawia”, zarzucając ministrowi Żurkowi próbę obejścia ustawy i „zastąpienia prawa rozporządzeniem”. Brzmiał jak partyjny propagandysta, a nie prezydent państwa. „Próba zastępowania ustaw rozporządzeniem uderza w porządek konstytucyjny” — grzmiał Nawrocki. Tyle iż konstytucję łamano nagminnie za czasów jego politycznych kolegów z PiS, kiedy powoływano sędziów dublerów i niszczono niezależność Krajowej Rady Sądownictwa. Wtedy jednak prezydent nie dostrzegał żadnego „ostentacyjnego bezprawia”.
Nawrocki z emfazą wezwał sędziów do heroizmu, powtarzając jak mantrę: „To jest prawdziwy test niezawisłości tysięcy polskich sędziów, test odpowiedzialności za konstytucyjny porządek państwa”. Brzmi wzniosło, ale nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. W rzeczywistości jest to polityczna agitka, przygotowana po to, by storpedować reformy rządu, którego PiS nie kontroluje.
Jego słowa są także przejawem hipokryzji. Przez ostatnie lata to właśnie PiS-owska władza demolowała system sądownictwa, a Nawrocki — zamiast protestować — stał na straży interesów partii. Teraz nagle obudził się w nim „obrońca konstytucji”. Trudno nie odnieść wrażenia, iż mamy do czynienia z politykiem w prezydenckim garniturze, który na każde zawołanie partii z Nowogrodzkiej gotów jest występować w roli obrońcy ich narracji.
Oświadczenie Nawrockiego nie tylko było niepotrzebne — ono było wręcz szkodliwe. Prezydent stawia sędziów pod ścianą, sugerując, iż „kto ulegnie bezprawiu i złamie złożoną przysięgę, sam podważy swój mandat do orzekania”. To jawna groźba i próba zastraszania środowiska sędziowskiego. Głowa państwa powinna wspierać niezależność sądów, a nie narzucać im polityczną interpretację, grożąc podważeniem ich legitymacji.
„Jako strażnik Konstytucji zapewniam o pełnym wsparciu dla sędziów, którzy nie ulegną bezprawnym próbom pozbawienia ich niezawisłości” — mówił Nawrocki. Problem w tym, iż to właśnie on decyduje, co jest „bezprawiem”, a co nie. W ten sposób roztacza nad sędziami cień politycznej presji. To nie jest strażnik konstytucji, to polityczny nadzorca, który wyraźnie działa w imieniu jednej opcji.
Oświadczenie Nawrockiego zakończyła podniosła przypominajka o rocie ślubowania sędziowskiego. „Ślubuję uroczyście jako sędzia sądu powszechnego służyć wiernie Rzeczypospolitej Polskiej…” — cytował prezydent, jakby sam był moralnym przewodnikiem, a nie politykiem zależnym od swojej partyjnej przeszłości. Tego typu gesty mogą imponować w partyjnej telewizji, ale dla opinii publicznej są pustym frazesem.
Nawrocki próbuje budować wizerunek arbitra, tymczasem działa jak polityk PiS, który nie pogodził się z utratą wpływu na sądy. Wtrąca się w sprawy rządu, do których konstytucyjnie nie ma prawa, udziela publicznych „nauk moralnych”, a jego retoryka służy bardziej politycznemu teatrowi niż rzeczywistej obronie państwa prawa.
Prawdziwą funkcją prezydenta powinno być jednoczenie narodu i stanie ponad podziałami. Karol Nawrocki wybrał jednak inną drogę: drogę konfliktu, stronniczości i pełnienia roli rzecznika partii, która nie może pogodzić się z przegraną. Jego wystąpienie w sprawie reformy Żurka to jasny sygnał, iż Pałac Prezydencki nie jest neutralnym ośrodkiem, ale bastionem PiS.
Jeżeli prezydent chce rzeczywiście bronić konstytucji, powinien zacząć od siebie i swojego urzędu — od zaprzestania ingerowania w działania władzy wykonawczej i ustawodawczej. Inaczej każde jego kolejne wystąpienie będzie tylko potwierdzeniem, iż zamiast strażnika konstytucji mamy politycznego aktora, realizującego scenariusz napisany na Nowogrodzkiej.