Senator Andrzej Dziuba, eksprezydent Tychów i członek partii Nowa Polska, dał o sobie znać, domagając się publicznie zniesienia obowiązującej dwukadencyjności dla prezydentów miast, burmistrzów i wójtów. Zwolennicy dwukadencyjności w samorządach mówią o ukróceniu koryciarstwa (tj. o oderwaniu włodarzy i związanych z nimi ludzi od koryta władzy), przeciwnicy – o prawie mieszkańców do swobodnego wyboru włodarza. Andrzej Dziuba był prezydentem Tychów przez 23 lata. Wybory wygrywał prawie zawsze w pierwszej turze. Zostawił finanse gminy w dobrym stanie. Pod jego rządami przeprowadzono w mieście wiele inwestycji. Ale też na jego przykładzie można pokazać, jak noszony przez dłuższy czas tytuł prezydenta (wójta, burmistrza) może wrastać w nazwisko, co w konsekwencji powoduje degenerację samorządu, bo zaciera różnicę między sferą prywatną władcy i sferą publiczną.
Znane jest powiedzenie, iż władza absolutna deprawuje absolutnie. Właśnie dlatego np. w Polsce, Francji, USA urząd prezydenta państwa można sprawować tylko przez dwie kadencje.
Na początku gminnej samorządności
władzę wykonawczą w gminie sprawował zarząd, czyli organ kolegialny z przewodniczącym, który nazywany był (w zależności od liczby mieszkańców) wójtem, burmistrzem lub prezydentem miasta. System ten miał swoje zalety, ale i wady. Najpoważniejszym mankamentem była niestabilność władzy. Wystarczyło, by jakiś radny zgłosił wniosek o odwołanie zarządu i wniosek taki musiał być głosowany. Dlatego, aby wzmocnić władzę wykonawczą, od 2002 roku wprowadzono bezpośrednie wybory wójtów, burmistrzów i prezydentów miast, bez ograniczania ich kadencyjności.
Lekarstwo
to okazało się gorsze od zwalczanej choroby. Bowiem w takim trybie, szczególnie w większych miastach, wybrany włodarz był praktycznie nieusuwalny, gdyż z zajmowanego fotela mogło strącić go jedynie referendum z wysokim progiem frekwencyjnym (lub wyrok skazujący z pozbawieniem praw publicznych). Życie pokazało, iż to prawie całkowicie nierealne. A dysponując wpływami, które daje władza, włodarz z sukcesem poddawał się kolejnym reelekcjom. Stawał się swoistym panem, któremu podlegał olbrzymi majątek komunalny.
Rada gminy skarlała
i powoli zamieniała się w atrapę złożoną z radnych spolegliwych wobec „władcy”, który dzięki różnych argumentów dbał o to, by głosowała ona zgodnie z jego wolą. Choć formalnie rady gmin pełniły funkcję kontrolną wobec włodarzy, to de facto realnej kontroli się wyzbywały. Krytyka włodarza najzwyczajniej się nie opłacała, bo stosując zasadę dziel i rządź, wpływał on na wysokość diet radnych. Dysproporcje w tej siatce płac między radnymi funkcyjnymi a radnymi bez funkcji były czasami bardzo duże, a „dwór” podczas głosowania dbał już o to, by nieodpowiednim osobom żadnej funkcji nie powierzać.
Proces
ten można było obserwować w Tychach za rządów prezydenta Dziuby. Nastąpiło widoczne odwrócenie ról. Teraz to niestabilna stawała się pozycja radnych, choćby tych spolegliwych wobec prezydenta. W pewnym momencie dotarła do nich słuszność przysłowia, iż łaska pańska na pstrym koniu jeździ. Podnieśli wówczas cichy bunt, i przegłosowali zmniejszenie dysproporcji między dietami, przy wyraźnym sprzeciwie prezydenta. Włodarz nie miał wyjścia, musiał im wybaczyć, tym bardziej iż hardość i solidarność radnych stopniała zaraz po zagwarantowaniu sobie przyzwoitej diety.
Szerząca się w całej Polsce
hegemonia praktycznie nieusuwalnych włodarzy wpływała na degenerację samorządności. Przyznał to w wywiadzie opublikowanym 26 kwietnia 2016 roku w naszej gazecie prof. Czesław Martysz, współtwórca ustawy samorządowej z 8 marca 1990 roku – prawnego fundamentu funkcjonowania m.in. gmin.
– Każda struktura, każda władza ma tendencje do swoistego absolutyzowania swojego bytu i struktur, które są przez społeczność lokalną tolerowane – mówił 9 lat temu prof. Martysz. – Brak aktywności, mała frekwencja wyborcza, to tolerowanie tego, co złe w samorządach. Trudno w takich warunkach znaleźć mechanizm obronny, bo w niektórych środowiskach zjawiska patologiczne, czy kryminogenne są uznawane za standard dobrego zachowania.
Prof. Czesław Martysz
wspomniał też o założeniach towarzyszących wprowadzeniu bezpośrednich wyborów włodarzy. Ogromną wagę, jak można było usłyszeć, przywiązywano wówczas do roli mass mediów, które miały patrzeć władzy na ręce. Rzeczywistość wymknęła się tak szlachetnym oczekiwaniom. Gminy zaczęły wydawać za publiczne pieniądze swoje gazety z wiadomymi treściami i rozdawać je za darmo. Działalność taką potępił Rzecznik Praw Obywatelskich, nieskutecznie domagając się wprowadzenia ustawowego zakazu tych praktyk, bo uderzają one w Konstytucję RP [„NI” nr 9 z 2023 r.].
O tym
jak naiwne było oczekiwanie od włodarzy otwartości na krytykę, najlepiej świadczy protest pod hasłem: „Samorządowa propaganda niszczy demokrację” zorganizowany dwa lata temu przez wydawców i dziennikarzy z całej Polski zrzeszonych w Stowarzyszeniu Gazet Lokalnych i Stowarzyszeniu Mediów Lokalnych.
W proteście tym
[„NI” nr 9 z 2023 r.] czytamy: „Setki milionów złotych rocznie wydają samorządy na propagandę. Wydają własne gazety, portale, telewizje, radia. Mieszkańcom przedstawiają zakłamany obraz rzeczywistości. Udają niezależne media informacyjne. Za to oszustwo płacą podatnicy.
Mieszkańcy nie dowiedzą się z nich, jak wygląda ich gmina czy powiat, bo propagandowe media samorządów pokazują tylko to, co jest na ich korzyść. Nie patrzą władzy na ręce, nie sprawdzają, nie kontrolują. Urzędnicy udający dziennikarzy ukrywają niewygodne fakty i wypisują laurki na cześć swoich mocodawców.
Ta patologia trwa i nie ma szyldu partyjnego. Swoje propagandowe media wciskają mieszkańcom samorządy od lewej do prawej. Robią to, bo czują w tym swój polityczny interes, jednocześnie prowadząc wobec niezależnych wydawców nieuczciwą konkurencję. […] Media samorządowe nie mają nic wspólnego z niezależnym dziennikarstwem i są wytworem antydemokratycznym i szkodliwym społecznie. Niech nikt nie waży się zaliczać ich do niezależnych mediów lokalnych. […]”.
Tyska praktyka samorządowa
w tej kwestii nie odbiegała od stosowanej w innych gminach. Po upadku systemu komunistycznego gazetą patrzącą m.in. w Tychach władzy na ręce był niezależny, sprzedawany w kioskach, tygodnik „Echo”. Za prezydentury Andrzeja Dziuby uruchomiony został gminny portal i bezpłatnie zaczęto rozdawać gminny tygodnik „Twoje Tychy”. Po jakimś czasie miasto zarządzane przez prezydenta Dziubę przejęło „Echo”, a później zawiesiło wydawanie tego tygodnika. Ostatni numer „Echa” ukazał się 21 maja 2020 roku.
Jeszcze
gdy „Echo” się ukazywało (i było pismem niezależnym), opisałem w nim istotne zdarzenie sygnalizujące de facto zakończenie procesu wchłaniania przez organizm Andrzeja Dziuby tytułu prezydenta, by stworzyć z funkcji i osoby byt niepodzielny. Otóż 14 lutego 2015 roku Andrzej Dziuba (wraz z innymi osobami pełniącymi funkcje prezydentów miast) podpisał, jako prezydent Tychów, na specjalnie zwołanym w Katowicach wiecu politycznym, deklarację poparcia „Prezydenci dla prezydenta” i wystąpił w spocie wyborczym Bronisława Komorowskiego – ówczesnego kandydata Platformy Obywatelskiej, starającego się o reelekcję na najwyższy urząd w państwie. Cała impreza zorganizowana była jako wyraz poparcia politycznego dla B. Komorowskiego. Ze słów wypowiedzianych podczas katowickiej konwencji, i podpisanej przez jej uczestników deklaracji, jednoznacznie wynikało, iż poparcia w zbliżających się wyborach B. Komorowskiemu udzieliły nie osoby prywatne, zatrudnione na stanowiskach samorządowych, ale właśnie prezydenci miast, czyli – jak mówi prawo – organy wykonawcze samorządów. Nagranie z tego wiecu było później reklamówką wyborczą.
Tymczasem
w statutach miast wśród zadań do wykonania nie ma aktywności politycznej włodarza. Prezydent to organ wykonawczy miasta służący do kierowania bieżącymi sprawami oraz reprezentujący miasto na zewnątrz. jeżeli więc m.in. Andrzej Dziuba, właśnie jako prezydent Tychów, przybył na wiec wyborczy kandydata PO i, jako prezydent Tychów, złożył podpis pod polityczną deklaracją poparcia dla kandydatury prezydenta Komorowskiego, to oznaczałoby, iż w imieniu miasta Tychy – a więc wszystkich tyszan – bezprawnie wskazał kandydata, na którego tyszanie zobowiązali się głosować.
Niezależnie
od ustawy samorządowej i statutów chcieliśmy upewnić się, czy m.in. Andrzej Dziuba był świadomy faktu występowania na wiecu politycznym w roli statutowego „organu wykonawczego miasta”. Jako dziennikarz „Echa” zapytałem go o to. Odpowiedział za pośrednictwem ówczesnej rzecznik prasowej Urzędu Miasta Tychy: „Nie będę udzielał ‘osobistej odpowiedzi’ na pana pytania w tym temacie i każdym innym, w którym zwróci się pan o ‘osobistą odpowiedź’ do mnie” [„Echo” nr 8 z 2015 r. – taką deklarację prezydent Tychów podtrzymywał w kolejnych latach].
Po mojej publikacji
sprawa uczestnictwa prezydenta Tychów Andrzeja Dziuby nie jako osoby prywatnej, ale właśnie prezydenta Tychów, w wiecu wyborczym kandydata PO, pojawiła się na sesji Rady Miasta Tychy. Jeden z radnych zaapelował do Andrzeja Dziuby m.in. o zwrot pieniędzy wydanych z kasy miasta na ten cel (jeśli do takiego wydatku doszło) [„Echo” nr 10 z 2015 r.]. Andrzej Dziuba twierdził, iż zarzuty są absurdalne, sam fakt ich podnoszenia – żenujący, a autorzy owych zarzutów – śmieszni. Włodarz utrzymywał, iż miał prawo – jako prezydent Tychów – uczestniczyć w katowickim spotkaniu.
Gdy pytałem dalej,
to otrzymałem od rzecznika UM Tychy odpowiedź, w której stwierdzono, iż deklarację „Prezydenci dla prezydenta” podpisał prezydent miasta Tychy, czyli organ wykonawczy jednostki samorządu terytorialnego. Zakomunikowano przy tym, powołując się na art. 31 ustawy o samorządzie gminnym, iż prezydent Tychów reprezentował gminę, a nie [sic!] mieszkańców gminy. Pouczono, iż „żaden przepis nie ogranicza prezydenta miasta w zajmowaniu stanowiska w istotnych z jego punktu widzenia sprawach”.
O skomentowanie
tych rewelacji zwróciłem się do prof. Czesława Martysza. Pamiętam, iż pierwszą reakcją profesora było zdumienie. Gdy nieco ochłonął, stwierdził spokojnie, iż „przywołanie art. 31 ustawy o samorządzie gminnym w przypadku katowickiego spotkania osób pełniących funkcje prezydentów miast z prezydentem RP, to jakieś nieporozumienie wynikające z nieznajomości istoty sprawy”.
– Art. 31 ustawy o samorządzie gminnym głoszący: „Wójt kieruje bieżącymi sprawami gminy oraz reprezentuje ją na zewnątrz” oznacza jedynie, iż tylko i wyłącznie wójtowi (burmistrzowi, prezydentowi) ustawa daje prawo reprezentowania gminy np. przed sądem i to nie w każdej kwestii, ale jedynie w takiej, która wynika z kierowania bieżącymi sprawami gminy – wyjaśniał cierpliwie profesor. – Prawnie nazywa się to legitymacją procesową. jeżeli więc np. gmina pozwie do sądu rząd w sprawie przekazania niewystarczającej kwoty pieniędzy z budżetu państwa na realizację zadań z zakresu administracji rządowej, to w takiej sprawie, właśnie na podstawie art. 31, pozywającą gminę będzie reprezentował wójt, ale jeżeli ten sam wójt zaproszony na wesele upije się tam i narozrabia, to, stając przed sądem, nie będzie reprezentował gminy, bo biesiadowanie na weselach nie należy do zadań własnych gminy, a tym samym do nałożonego ustawą na wójta obowiązku kierowania jej bieżącymi sprawami.
Wójt (burmistrz, prezydent),
jak usłyszeliśmy, jako organ wykonawczy gminy, może zajmować stanowisko i podejmować decyzje tylko i wyłącznie w zakresie zadań gminy wyszczególnionych w ustawach oraz w statucie. W każdej innej sprawie, jako osoba prywatna, może skorzystać ze swojego konstytucyjnego prawa do wolności zgromadzeń i wypowiedzi.
– Natomiast twierdzenie, iż wójt (burmistrz, prezydent) może reprezentować gminę, ale nie mieszkańców tej gminy, świadczy o zupełnej nieznajomości samorządowego prawa
– dodał profesor Martysz. – W ustawie o samorządzie gminnym, już w pierwszym artykule, wyraźnie stwierdza się bowiem, iż „1. Mieszkańcy gminy tworzą z mocy prawa wspólnotę samorządową. 2. Ilekroć w ustawie jest mowa o gminie, należy przez to rozumieć wspólnotę samorządową oraz odpowiednie terytorium”. Inaczej mówiąc, nie ma gminy bez ludzi. Aby jakieś terytorium mogło stać się gminą, muszą przebywać na nim mieszkańcy. Są tu podmiotem. Dlatego twierdzenie, iż jakiś prezydent reprezentuje gminę, a nie mieszkańców, przyjąłem z najwyższym zdumieniem [„Echo” nr 12 z 2015 r.].
Gwoli sprawiedliwości
należy dodać, iż nauka wyniesiona przez Andrzeja Dziubę z katowickiej kompromitacji nie poszła w las. Gdy bowiem 4 czerwca 2019 roku pojechał do Gdańska na zabarwione politycznie forum zorganizowane przez samorządy, to (według opublikowanej fotografii) tezy sformułowane w opozycji do ówczesnego rządu podpisał już jako „Andrzej Dziuba”, a więc osoba prywatna z Tychów. Wciąż nie chciał jednak z nami rozmawiać, dlatego bez odpowiedzi pozostała kwestia, czy jadąc do Gdańska, korzystał z publicznych pieniędzy.
Zakończona niedawno
kampania wyborcza do parlamentu dowiodła, jak bardzo Andrzej Dziuba zespolił się z piastowanym od prawie ćwierćwiecza tytułem prezydenta. Najlepiej widać to było na oficjalnej facebookowej stronie prezydenta Tychów („Andrzej Dziuba-Prezydent Tychów”). Bez żenady prowadził tu swoją kampanię wyborczą, prezentując np. materiały wzywające do tego, by wybrać go na senatora. Ostatnim akordem pomieszania tego, co prywatne, z tym, co służbowe, było wykorzystanie choćby gabinetu prezydenta Tychów w Urzędzie Miasta do prowadzenia kampanii wyborczej. To tutaj, na finiszu kampanii, prezydent Dziuba gościł posła, który zawitał po to, by w kontekście wyborów wychwalać gospodarza. Obaj panowie, przed kamerą, rozmawiali o wyborze Andrzeja Dziuby na senatora. Powstały filmik został później udostępniony w Internecie.
Prezydenci miast,
burmistrzowie i wójtowie sprawują funkcje właścicielskie w gminnych spółkach, dysponując dominującą liczbą głosów na walnych zgromadzeniach akcjonariuszy lub na zgromadzeniach wspólników, a często dzierżą tu w swoim ręku 100 proc. głosów. Oznacza to, iż bezpośrednio lub pośrednio (przez rady nadzorcze) mają wpływ na obsadę dobrze płatnych stanowisk m.in. w zarządach tych spółek. Wiedzą o tym dobrze członkowie owych zarządów i rad. A wiedza ta przydaje się np. podczas samorządowej kampanii wyborczej. Bardzo dobrze ilustruje to przykład wyborów z 2014 roku w Tychach. Przeprowadzona przeze mnie w „Echu” nr 11 z 2015 roku analiza wpłat na komitety wyborcze wskazuje, iż skutecznie ubiegający się o prezydencką reelekcję Andrzej Dziuba otrzymał znaczne wsparcie finansowe ze strony ludzi będących członkami zarządów i rad nadzorczych w gminnych spółkach, w których ten sam Andrzej Dziuba, z racji sprawowanego urzędu prezydenta, pełnił (współpełnił) funkcje właściciela, a więc pośrednio lub bezpośrednio ich „szefa”.
Według dokumentów,
do których dotarło wówczas „Echo”, na Komitet Wyborczy Wyborców Prezydenta Andrzeja Dziuby tzw. osoby fizyczne (czyli obywatele) wpłacili w sumie ponad 164 tys. zł. Ciekawą lekturą jest rejestr owych wpłat zawierający nazwiska darczyńców. Na liście dobrodziejów komitetu prezydenta Andrzeja Dziuby można znaleźć np. osoby związane z tyskim Przedsiębiorstwem Energetyki Cieplnej, Rejonowym Przedsiębiorstwem Wodociągów i Kanalizacji, spółką „Śródmieście”, Tyskimi Liniami Trolejbusowymi, Przedsiębiorstwem Komunikacji Miejskiej, Regionalnym Centrum Gospodarki Wodno-Ściekowej.
Andrzej Dziuba, jako prezydent,
nieczęsto spotykał się z mieszkańcami, a pod koniec swojej prezydentury przekonał się chyba, iż dysponując tak ofiarnymi obywatelami i gminnymi mass mediami unikanie wyborców nie przeszkadza mu w wygrywaniu wyborów. O swoistym uczuleniu na niegrzecznych tyszan najlepiej chyba świadczą dwa fakty.
Fakt pierwszy:
w 2016 roku głośno było o decyzji dotyczącej wybudowania w Czułowie nowego bloku socjalnego. Czułowianie, jak się okazało, w ogromnej większości nie wiedzieli o tak sprecyzowanych planach prezydenta (choć nie była to tajemnica). Mieszkańcy zaprotestowali, zarzucając władzy m.in. brak konsultacji społecznych. Problem tkwił w tym, iż jak twierdzili mieszkańcy, w Czułowie tworzone jest getto dla ludzi eksmitowanych z innych dzielnic miasta. 6 października 2016 roku odbyło się pamiętne, spontanicznie zwołane i bardzo burzliwe zebranie w małej salce Rady Osiedla Czułów. Z powodu ciasnoty zebranie to przerwano z myślą o kontynuowaniu w sali gimnastycznej czułowskiej Szkoły Podstawowej nr 6. Dlatego 11 października przewodnicząca Rady Osiedla Czułów, w imieniu mieszkańców, złożyła w Urzędzie Miasta Tychy prośbę do prezydenta Tychów Andrzeja Dziuby, by wyznaczył termin spotkania w SP nr 6. Ale prezydent Dziuba nie chciał spotkać się z czułowianami. Jego ówczesny zastępca – wiceprezydent Miłosz Stec – niechęć prezydenta uzasadnił obawą, iż spotkanie takie nie przebiegnie w miłej atmosferze, po co więc się spotykać (słowa te padły w obecności prezydenta Dziuby na sesji Rady Miasta Tychy 27 października 2016 r.).
Fakt drugi:
7 marca 2022 roku przed Urzędem Miasta Tychy (i w ratuszu) odbył się żywiołowy protest mieszkańców sprzeciwiających się budowie w Wilkowyjach spalarni odpadów RDF. Prezydenta nie było w ratuszu. Komentując później to wydarzenie, użył pod adresem protestujących słowa: „chamstwo”, a tego typu demonstracje nazwał „pyskówkami”. Nawiasem mówiąc, Andrzej Dziuba, na pewnym etapie procedury dopuszczającej budowę spalarni, wprowadził tyszan w błąd, twierdząc, iż decyzja w tej sprawie jest już poza władzami miasta Tychy. Jak się okazało, mówił nieprawdę, co udowodnił swoim działaniem nowy prezydent Tychów – sukcesor (a wcześniej zastępca) prezydenta Andrzeja Dziuby (A. Dziuba musiał zrezygnować z władania Tychami, gdy w 2023 roku został senatorem).
W odpowiedzi
na postępującą degenerację władzy samorządowej Prawo i Sprawiedliwość wprowadziło w 2018 roku dwukadencyjność dla włodarzy, czyli dla wójtów, burmistrzów i prezydentów miast. Jednocześnie wydłużono im kadencję z czterech do pięciu lat. Przepisy te obowiązują od kadencji 2018-2023. W praktyce oznacza to, iż włodarze gmin, którzy w 2024 roku zostali ponownie wybrani na to stanowisko, nie będą mogli ubiegać się o reelekcję w 2029 roku.
Presja czasu
zaczęła działać. Dlatego ostatnio podjęto wysiłki, by znieść gilotynę dwukadecyjności dla włodarzy. Do sejmu wniosek taki skierował Związek Miast Polskich, opowiada się za tym Polskie Stronnictwo Ludowe, a 6 listopada na konferencji w sejmie uaktywnił się w tej sprawie eksprezydent Tychów senator Andrzej Dziuba ze swoimi kolegami eksprezydentami, a w tej chwili senatorami i kolegami partyjnymi z Nowej Polski. Jeden z nich (senator Zygmunt Frankiewicz) poinformował, iż cztery miesiące temu, z inicjatywy Nowej Polski złożony został projekt ustawy mającej na celu wycofanie przepisów o dwukadencyjności.
– Wszyscy wiemy,
iż największym świętem demokracji są wybory i to wyborcy decydują, kogo chcą poprzeć – mówił senator Andrzej Dziuba. – Politycy nie powinni narzucać mieszkańcom tego, na kogo mogą, lub nie, głosować. To wybór mieszkańców konkretnych miast i gmin.
Jak informował portalsamorzadowy.pl,
„w Sejmie 29 października 2025 r. starli się zwolennicy oraz przeciwnicy limitowania liczby kadencji wójtów, burmistrzów i prezydentów miast”. Andrzej Andrysiak, prezes Stowarzyszenia Gazet Lokalnych, podkreślał podczas tej dyskusji, iż zniesienie dwukadencyjności to postulat samorządowców, a nie wspólnot lokalnych, „czyli postulat władzy, a nie obywateli”.
– Zniesienie obecnego limitu
liczby kadencji nie służy ochronie wspólnot lokalnych, a interesowi wąskiej grupy 2,5 tys. wójtów, burmistrzów i prezydentów miast. Obywatele wypowiedzieli się w konsultacjach społecznych. Na prawie 2,8 tys. głosów 80 proc. z nich było przeciwko zniesieniu dwukadencyjności – mówił Andrzej Andrysiak o wynikach badania opinii publicznej. – Nie ma środowisk społecznych ani obywatelskich, które broniłyby wielokadencyjności. Bronią jej natomiast organizacje samorządowe – np.: Związek Miast Polskich. Związek Powiatów Polskich czy Konwent Marszałków – czyli władza samorządowa.
Dwukadencyjność, jak podkreślał prezes SGL, jest dziś jedynym dostępnym narzędziem wspólnot lokalnych do ograniczenia nieprawidłowości w samorządach.
– Takim narzędziem nie jest referendum lokalne, bo z racji swojej konstrukcji premiuje absencję… Nie są nim prokuratury, bardzo często powiązane osobiście i towarzysko z władzami samorządowymi, które umarzają postępowania i śledztwa dotyczące nieprawidłowości lokalnych władz – stwierdził Andrzej Andrysiak.
Portal bankier.pl,
omawiając wyniki konsultacji dotyczących zniesienia dwukadencyjności, cytuje opinie dwóch internautów.
– Polityków, jak pieluchy, należy zmieniać często, z dokładnie tego samego powodu – napisał jeden z cytowanych przez portal uczestników konsultacji.
– Dosyć koryciarstwa i siedzenia na stołkach przez całe życie – dodał inny cytowany internauta.
Zasiedzenie urzędów samorządowych
w jakiejś mierze skutkowało tworzeniem nieformalnych struktur międzygminnych opartych na wzajemnym obsadzaniu się na stanowiskach. Włodarz nie mógł zasiadać w radzie nadzorczej spółki, w której był walnym zgromadzeniem, ale dawniej mógł zostać członkiem rady nadzorczej spółki należącej do innej gminy (obecnie prawo zabrania włodarzom gmin zasiadania np. w radach nadzorczych spółek z co najmniej 10-procentowym udziałem jakiejkolwiek gminy). O tym jak łatwo było objąć tak intratne stanowisko, świadczy fakt, iż Jacek S., prezydent Wrocławia, przez pewien czas brał pieniądze za nadzór nad jedną z tyskich spółek, nie wiedząc nawet, jak ta spółka się nazywa i gdzie się mieści. Dziwnym zrządzeniem losu Andrzej Dziuba, będąc prezydentem Tychów (a więc jednoosobowym walnym zgromadzeniem spółki, która posadziła w swojej radzie nadzorczej prezydenta Wrocławia) zasiadał w radzie nadzorczej spółki Stadion Wrocław – gdzie (według rejestr.io) jednoosobowym zgromadzeniem wspólników był tenże prezydent Wrocławia [szczegóły: „NI” nr 24 z 2024 r.].
Klarowną analizę
kwestii dwukadencyjności włodarzy przedstawiła Sieć Obywatelska Watchdog Polska. Uważa ona, iż utrzymanie zasady dwukadencyjności na szczeblu samorządu gminnego leży w interesie demokratycznego państwa prawa i lokalnych wspólnot.
– Zwolennicy zniesienia limitu kadencji podkreślają, iż obywatele powinni mieć nieograniczoną swobodę wybierania swoich przedstawicieli, a każdy kandydat – prawo ubiegania się o urząd bez sztucznych barier – czytamy w uzasadnieniu sporządzonym przez SOWP. – Demokracja to nie tylko wolność wyboru, ale też mechanizmy zapobiegające monopolizacji władzy. Ograniczenie kadencji dotyczy wszystkich kandydatów jednakowo i nie dyskryminuje nikogo personalnie – każdy może pełnić daną funkcję przez dwie kadencje z rzędu w jednej gminie. Tak więc prawa obywateli do wybierania kompetentnych władz nie są trwale odbierane, a jedynie zbalansowane przez zasady gwarantujące rotację. Ograniczenie kadencji wpisuje się właśnie w konstytucyjną wartość demokracji rozumianej jako rządy obywateli.
Sieć Obywatelska Watchdog Polska
zauważa m.in., iż „najpoważniejsze ryzyko wiążące się z długotrwałym sprawowaniem władzy, to powstawanie sieci powiązań o charakterze klientelistycznym, nepotyzm oraz zwiększona podatność na korupcję. Im dłużej dana osoba piastuje urząd wójta czy burmistrza, tym większą ma możliwość obsadzania kluczowych stanowisk ‘swoimi ludźmi’, budowania nieformalnych układów zależności i podporządkowywania sobie kolejnych obszarów życia lokalnej społeczności. Niestety, doświadczenie ostatnich dekad w Polsce pokazuje, iż w niektórych gminach zbyt długa monowładza prowadziła do niepożądanych zjawisk: przez lata niepodzielnego rządzenia wójtowie potrafili stworzyć wokół siebie krąg lojalistów – w urzędzie gminy, jednostkach podległych, spółkach komunalnych, a choćby w radzie gminy. Rada – organ stanowiący i kontrolny – z natury rzeczy powinna patrzeć władzy wykonawczej na ręce. Jednak w praktyce bywa osłabiona przez wpływy sprawującego władzę przez kolejne kadencje wójta. Dwukadencyjność utrudnia tworzenie takich wieloletnich układów”.
SOWP zaapelowała
o odrzucenie projektu ustawy znoszącej dwukadencyjność, bo, jak czytamy, jeżeli celem jest wzmocnienie demokracji lokalnej, to istnieją inne kroki, które warto podjąć, zamiast znosić limit kadencji. W tym kontekście wymieniane są m.in. następujące rozwiązania: profesjonalizacja służby cywilnej w gminach, wzmocnienie niezależności rad gmin, zwiększenie przejrzystości finansów samorządowych, wsparcie niezależnych mediów lokalnych, zakaz zatrudniania radnych w jednostkach organizacyjnych podległych samorządom, wprowadzenie zakazu wydawania gazet przez samorządy lokalne.
Artykuł ukazał się w dwutygodniku „Nowe Info” nr 23 z 12.11.2025 r.
Dzisiaj (28.11.2025 r.) senator Andrzej Dziuba na swojej stronie FB (Andrzej Dziuba-Senator) przypomniał, iż podczas konferencji prasowej swojej partii Nowa Polska w Sejmie zapowiedział procedowanie projektu ustawy dotyczącego zniesienia dwukadencyjności w samorządach oraz innych inicjatyw ustawodawczych przygotowanych przez parlamentarzystów NP i zakomunikował:
„Po zakończeniu posiedzenia Senatu Rzeczypospolitej Polskiej mogę z satysfakcją poinformować, iż projekt został skierowany do dalszych prac w Sejmie”, po czym podał wyniki głosowania: 56 głosów za, 26 głosów przeciw, 7 senatorów wstrzymało się od głosu.
Zdzisław BARSZEWICZ

1 godzina temu















