Inny feminizm
W pierwszej turze wyborów znaczące poparcie uzyskali kandydaci, którzy otwarcie lekceważą prawa kobiet i nie stają po ich stronie.
Czy to oznacza normalizację antykobiecości w debacie publicznej? A może świadczy o osłabieniu samego feminizmu?
Rozmawiamy o tym z doktorem Stefanem Marcinkiewiczem, socjologiem i wykładowcą na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim.
– Środowiska feministyczne, które, choć odgrywają istotną rolę, są wewnętrznie podzielone i mocno zróżnicowane. W debacie publicznej kwestia praw kobiet została w dużej mierze zawężona do tematu aborcji. A aborcja to tylko jedna z wielu kwestii dotyczących praw kobiet. To rodzi problem, zwłaszcza iż prawicowe media prowadzą ostrą kampanię propagandową, posługując się określeniami w rodzaju "feminon@zistki" czy "feminoterrorystki", mającymi zdyskredytować ruch feministyczny – zauważa socjolog.
Marcinkiewicz przypomina, iż jeszcze dwadzieścia lat temu, gdy sam studiował, identyfikowanie się z feminizmem, zwłaszcza w jego liberalnym wydaniu, czyli opowiadającym się za równouprawnieniem i równymi płacami, było czymś powszechnym. Dziś, jak mówi, widzi w młodym pokoleniu wyraźny spadek zainteresowania tym nurtem.
– Od 2021 roku, który był momentem przełomowym (eskalacja strajków kobiet- przyp.red.), obserwujemy stopniową demobilizację kobiet w życiu publicznym – podkreśla socjolog.
Zauważa, iż żyjemy w czasach ogromnej niepewności: najpierw pandemia, potem wojna w Ukrainie, kryzysy gospodarcze.
– To wszystko sprawia, iż w społeczeństwie pojawia się tęsknota za silnym przywódcą, typem macho, który zapewni ludziom poczucie bezpieczeństwa. To swoisty atawizm: mężczyzna jako ten, który zapewnia ochronę, bierze odpowiedzialność, staje do walki. To sprzyja konserwatywnym liderom, tzw. jastrzębiom, którzy utożsamiani są z siłą, zdecydowaniem i tradycyjną męskością – twierdzi.
W tym kontekście dr Marcinkiewicz zwraca uwagę na zjawisko kryzysu męskości. Z jednej strony rośnie obecność tematów związanych z gender i tożsamością płciową, z drugiej zaś – zwłaszcza na prowincji i w bardziej tradycyjnych środowiskach – jest to odbierane jako rozpad klasycznego modelu męskości.
– Mamy też Donalda Trumpa, który kreuje się na silnego przywódcę walczącego przeciwko ideologiom, odrzucając tzw. lewackie fantazmaty dotyczące kwestii płci czy ekologii, traktując je jako wymysły środowisk lewicowych – zauważa.
I dodaje:
– Nie zapominajmy, iż proces socjalizacji wielu kobiet przez cały czas odbywa się w bardzo tradycyjnych ramach. Dominująca narracja kulturowa podkreśla, iż kobieta ma być cicha, posłuszna, skromna, a mężczyzna – silny, decyzyjny, gotowy do walki.
Socjolog przywołuje tu symboliczny przykład Pierwszej Damy, Agaty Kornhauser-Dudy, określanej w sieci "patronką ciszy wyborczej".
– To kobieta adekwatnie niewidoczna, sprowadzona do roli zaplecza, zupełnie inaczej niż poprzednie Pierwsze Damy, jak Maria Kaczyńska czy Jolanta Kwaśniewska, które podejmowały tematy ważne dla kobiet i występowały publicznie.
Zdaniem naszego rozmówcy, to również pokazuje, jak obecna władza marginalizuje kobiecą podmiotowość. Jak mówi dalej, ta struktura jest wzmacniana także przez Kościół, pod którego silnym wpływem pozostają kobiety.
Marcinkiewicz zauważa również, przez ostatnie lata w przestrzeni publicznej dominował przekaz o charakterze prawicowym.
– Nie da się tak łatwo zmienić postaw, które są efektem wieloletniego urabiania. One nie powstają z dnia na dzień – zauważa.
Potrzeba liderek
Socjolog podkreśla, iż dobrze byłoby, gdyby pojawiło się więcej działaczek, które aktywnie podejmowałyby ważne społeczne kwestie. Przypomina, iż kiedyś istniało silne grono kobiet zaangażowanych w walkę o prawa kobiet, tj. jak liderka Strajku Kobiet Marta Lempart czy Klementyna Suchanow, które protestowały przeciwko poczynaniom PiS-u.
– Było to środowisko, które rzeczywiście walczyło o sprawy kobiet. Magdalena Biejat również starała się podnosić te tematy, choć Lewica jest podzielona i mówi różnymi głosami – zauważa socjolog.
Nie kryje, iż w tej chwili bez silnego, oddolnego aktywizmu kobiet trudno będzie wywalczyć zmiany.
– o ile kobiety nie zawalczą o swoje sprawy, nikt tego za nie zrobi – stwierdza zdecydowanie.
Wspomina również, iż wiele ważnych tematów zniknęło z agendy politycznej na rzecz kwestii migracji, bezpieczeństwa czy wojny.
– Ekologia, jak również prawa kobiet zostały w dużej mierze odsunięte na bok, a jeżeli nikt nie podejmuje tych spraw i nie wracają one do mainstreamu debaty publicznej, sytuacja staje się coraz trudniejsza – mówi.
Zauważa też, iż łatwiej jest być przeciwko czemuś niż być za czymś konkretnym.
– Kiedy PiS ograniczał prawa kobiet, łatwiej było protestować. w tej chwili natomiast, by konstruktywnie zaproponować rozwiązania i wprowadzić je w życie w ramach obecnej koalicji, pojawiają się poważne problemy – wskazuje.
Pęknięta Polska
W przestrzeni internetowej po pierwszej turze wyborów pojawiły się ostre oskarżenia pod adresem Polaków, jednak socjolog zaleca ostrożność w jednoznacznym określaniu Polski jako kraju ksenofobicznego czy rasistowskiego.
– Patrząc na skrajne skrzydła, reprezentowane przez takich polityków jak Braun czy Mentzen, widać wyraźnie, iż antyukraińskie i antysemickie hasła trafiają do pewnej części elektoratu i są przez nich zagospodarowane. Jednak czy można nazywać tak całą Polskę? Nie poszedłbym aż tak daleko. Polska jest w dużej mierze pęknięta na pół. Rozumiem jednak, iż zbliżająca się druga tura wyborów skutkuje biciem na alarm – mówi.
Socjolog zauważa, iż prawa strona sceny politycznej bardzo się wzmocniła, co – jak podkreśla – nie jest pozbawione winy także po stronie rządzących.
– Taki dyskurs i przejmowanie prawicowych postaw obecne są także w samej koalicji. Przykładem jest sam Donald Tusk, który ostatnio sięga po hasła patriotyczne, które ocierają się wręcz o nacjonalizm. Z kolei Rafał Trzaskowski forsuje ograniczenia dotyczące prawa Ukraińców do zasiłków – widać więc przesunięcie w prawo – zauważa socjolog, zaznaczając, iż jest to niejako oddawanie pola przeciwnikom i odbieranie sobie wiarygodności.
Dr Stefan Marcinkiewicz nie kryje obaw przed drugą turą wyborów:
– Szczerze mówiąc, bardziej niż cokolwiek innego przeraża mnie perspektywa, iż w Pałacu Prezydenckim może zasiąść człowiek będący oszustem, kłamcą i osobą nieuczciwą, powiązaną ze światem przestępczym oraz fascynującą się gangsterką. To, iż wywodzi się ze środowiska, które można określić jako nacjonalistyczne, przeraża mniej. W środowisku historyków pan Nawrocki jest dość dobrze znany jako człowiek od tzw. brudnej, brutalnej roboty.
Jak mówi dalej, trudno sobie wyobrazić, by ktoś taki przejmował się formalnościami, artykułami prawa czy paragrafami, tak jak to robi na przykład prezydent Duda, który przecież jest doktorem prawa.
– Możemy mieć różne zastrzeżenia co do jego stosowania, ale jednak to zupełnie inna kategoria – porównuje. – Jak powiedział prof. Antoni Dudek, Nawrocki to jeden z najniebezpieczniejszych ludzi na współczesnej scenie politycznej. Można przypuszczać, iż zrobi wszystko, by doprowadzić do rozpadu koalicji i rozpisania nowych wyborów, licząc na zwycięstwo prawicy. W jakiej dokładnie konfiguracji – tego nie wiemy.
Polaryzacja
Co wyniki pierwszej tury wyborów prezydenckich mówią o kondycji polskiego społeczeństwa? O komentarz poprosiliśmy doktora Mateusza Zarembę, politologa.
– Frekwencja była dość wysoka jak na polskie warunki, i to można uznać za pozytywny sygnał – ocenia. – Widać jednak wyraźny rozdźwięk między najmłodszymi a najstarszymi wyborcami. Młodzi głosowali zupełnie inaczej niż seniorzy, co może mieć znaczenie w dłuższej perspektywie.
Jak dodaje, najważniejsze będzie to, czy uda się zmobilizować wyborców na drugą turę. – Już teraz wiemy, iż część wyborców Sławomira Mentzena deklaruje brak chęci udziału w kolejnej rundzie głosowania. To może istotnie wpłynąć na ostateczny wynik – podkreśla politolog, przypominając jednak, iż w ostatnich wyborach prezydenckich to właśnie w drugiej turze odnotowano wzrost frekwencji.
W przestrzeni publicznej pojawiają się głosy, iż niemal 22-procentowe poparcie dla skrajnej prawicy to oznaka zmierzchu feminizmu w Polsce. Zwraca uwagę fakt, iż na kandydatów jawnie antykobiecych głosowały także same kobiety.
– Nie mamy jeszcze szczegółowych danych, by jednoznacznie ocenić, jak głosowały poszczególne grupy, w tym kobiety. Widać jednak wyraźną polaryzację: z jednej strony wyborcy postępowi, a z drugiej wspierający kandydatów o antyfeministycznym przekazie. Te postawy się nawzajem napędzają – komentuje dr Zaremba.
W opinii politologa, protesty w rodzaju Strajku Kobiet były przełomowe, bo kobiety po raz pierwszy masowo wyszły na ulice wyrazić swój sprzeciw, ale przyniosły też pewne nieprzewidziane konsekwencje. – Mechanizm jest prosty: akcja budzi reakcję. Ruchy postępowe walcząc o zmianę niechcący doprowadziły do wzmocnienia strony przeciwnej – podsumowuje politolog.