Ten grób odwiedzają tłumy po każdych wyborach w USA. Kobieta, którą tu pochowano, zmieniła historię

3 godzin temu
Po każdych wyborach jej grób w Rochester w stanie Nowy Jork ugina się od naklejek z napisem: "Głosowałam". Zostawiają je kobiety – starsze, młodsze, z małymi dziewczynkami na rękach i w wózkach. Wszystkie, które czują, jak wielki wkład Susan B. Anthony miała w to, by mogły oddać swój głos w wyborach. Patrzę na te zdjęcia, które obiegają internet, czytam jej historię i zastanawiam się, co pomyślałaby dziś, gdyby dożyła czasów, gdy w wyborach prezydenckich w USA startuje kobieta. I gdyby okazało się, iż kobiety wcale jej tak mocno nie poparły, jak można by się spodziewać.


Susan B. Anthony to ikona walki o prawa wyborcze kobiet w USA. Sufrażystka, która poświęciła temu niemal 50 lat swojego życia. Pierwsza kobieta, która postanowiła oddać głos w wyborach prezydenckich w USA – 48 lat przed tym, zanim 19. poprawka do amerykańskiej konstytucji w ogóle umożliwiła to kobietom.

Był 5 listopada 1872 roku, prezydenturę wygrał wtedy republikanin Ulysses S. Grant. Susan B. Anthony i 14 innych kobiet pojawiło się w lokalu wyborczym w Rochester w stanie Nowy Jork i postanowiło oddać głos. Twierdziły, iż płacą podatki, mają takie same prawa jak mężczyźni.

Dwa tygodnie później tylko ona została aresztowana. Odbył się proces, jako karę za "nielegalne głosowanie" miała zapłacić 100 dolarów grzywny, ale zapowiedziała, iż nigdy nie zapłaci choćby centa. I nigdy tego nie zrobiła.

Zmarła w 1906 roku. Za jej życia jedynie cztery stany przyznały kobietom prawa wyborcze: Wyoming (1889), Kolorado (1893), Idaho (1896) i Utah (1896). Dopiero 14 lat po jej śmierci, 2 listopada 1920 roku, Amerykanki w całym kraju pierwszy raz poszły do urn.



Naklejki na grobie Susan B. Anthony


19. poprawka do konstytucji USA, która stwierdza, że:


"Obywatele Stanów Zjednoczonych nie mogą być pozbawieni prawa wyborczego ani też prawo to nie może być ograniczone przez Stany Zjednoczone, ani przez żaden stan z powodu płci".

Do dziś bywa nazywana "poprawką Susan B. Anthony".

Do dziś również jej grób na cmentarzu Mount Hope w Rochester to niezwykłe miejsce – cel niemal pielgrzymek kobiet z całego kraju, ale nie tylko ich. Wszyscy, którzy pamiętają, jaką rolę odegrała w tym, by kobiety w USA mogły głosować w wyborach, od lat zostawiają na nim naklejki z napisem "Głosowałam", czy "Dzisiaj głosowałam".

Tradycja "wybuchła" wręcz z ogromną siłą w 2016 roku, gdy o prezydenturę ubiegała się pierwsza w historii USA kobieta – Hillary Clinton. Do Rochester przybyło wtedy kilkanaście tysięcy osób.



Również teraz na grobie Susan B. Anthony pojawiła się ogromna liczba naklejek. Jedna obok drugiej, tysiące. Zdjęcia obiegły media społecznościowe. Jest ich mnóstwo. "Dziękuję Susan za prawo do głosowania", "Uhonorujcie ją, kobiety, głosując"– czytam niektóre wpisy.

Ludzie piszą, iż przyjechali specjalnie. Podobno z całych Stanów, a także spoza USA. Że tysiące osób odwiedziło jej grób jeszcze przed wyborami. A niektórzy już po. Z niektórymi rozmawiały lokalne media. Według nich, większość przybyłych to wyborcy Kamali Harris, ale nie tylko.

"Naprawdę myślałam, iż tym razem nam się uda. Naprawdę myślałam, iż możemy tego dokonać. Naprawdę myślałam, iż możemy wybrać kobietę, która będzie kompetentna." – mówiła Spectrum News 1 Deborah Pierce, która głosowała na Kamalę Harris.



Miejsce jest szczególne również z tego powodu, iż w dawnym domu Anthony, w którym dziś jest muzeum jej poświęcone, od kilku lat działa też lokal wyborczy. I wielu Amerykanów i Amerykanek właśnie tu oddało swój głos.

Ilu ludzi przyjechało? Menadżer cmentarza, Jarod Terrell, mówił Democrat&Chronicle, iż samym w dniu wyborów spodziewał się 14 tys. osób.

Czy Susan B. Anthony zagłosowałaby na Kamalę Harris?


Dlatego tym razem, gdy wydawało się, iż zaraz nastąpi historyczna chwila, by pierwsza kobieta w historii objęła urząd prezydenta USA, a tak się nie stało, pytania aż same cisną się na usta.

Co Susan B. Anthony powiedziałaby dziś na przegraną Kamali Harris? Co powiedziałaby na to, iż zagłosowało na nią choćby mniej kobiet niż na Joe Bidena, a choćby mniej niż przed ośmiu laty na Hillary Clinton? Czy Ameryka wciąż nie jest gotowa na prezydentkę? I kogo sama by poparła w tym wyścigu? Kobietę-demokratkę, a może jednak – jak wiele innych kobiet – człowieka, którego opinie o nich nie raz wołały o pomstę do nieba i za jego rządów ograniczono ich prawa do aborcji?

Co powiedziałaby na to, w którą stronę poszła Ameryka?




Ktoś skomentował na X: "Susan B. Anthony podnosi głowę z otchłani piekła i obserwuje, jak białe kobiety głosują na rasistowskiego, ksenofobicznego (...) zamiast na czarnoskórą kobietę".

Niektórzy w komentarzach wytykają jej rasizm. Rozbrzmiewa zwłaszcza jej wypowiedź, gdy miała być oburzona tym, iż czarnoskórzy mężczyźni mieli wcześniej uzyskać prawa wyborcze niż kobiety. Jej słowa miały były reakcją na 15. poprawkę do konstytucji USA, która stwierdza:

"Ani Stany Zjednoczone, ani żaden stan nie może pozbawić ani ograniczać praw wyborczych obywateli Stanów Zjednoczonych ze względu na rasę, kolor skóry lub poprzednie niewolnictwo".

Nie było tam mowy o płci, co ją oburzyło.

Trudno jednak wyciągnąć jednoznaczne wnioski bez analizy historycznych źródeł.



Trump i ułaskawienie Susan B. Anthony


Urodziła się w 1820 roku, w rodzinie kwakrów. Na pewno jej ojciec mocno sprzeciwiał się niewolnictwu. I na pewno ona również przez wiele lat – odkąd była nastolatką aż do lat 60. XIX wieku – walczyła z niewolnictwem z ogromną siłą.

W walce o prawa kobiet połączyła siły z Elizabeth Cady Stanton. Przez ponad 40 lat jeździła po kraju, wygłosiła tysiące przemówień, występowała przed Kongresem i żądała praw dla kobiet, rok przed śmiercią spotkała się z prezydentem Theodorem Rooseveltem.

Na koniec ciekawostka. W 2020 roku ówczesny prezydent Donald Trump dowiedział się, iż nigdy nie została ułaskawiona za wyrok z 1872 roku.

"Byłem tak zaskoczony, iż nigdy wcześniej tego nie robiono. Co trwało tak długo?" – zapytał. Niedługo potem podpisał akt ułaskawienia.



CNN komentował wówczas, iż być może sama Anthony mogła nie chcieć prezydenckiego ułaskawienia – "zarówno dlatego, iż przyznałaby się do winy, jak i dlatego, iż nosiła swój wyrok skazujący z dumą".

Dyrektor muzeum jej imienia w Rochester zareagowała zaś oficjalnym oświadczeniem. "Sprzeciw! Panie prezydencie, Susan B. Anthony musi odmówić" – napisała Deborah L. Hughes. Stwierdziła, iż lepszym uhonorowaniem jej byłoby jasne stanowisko dotyczące poszanowania praw człowieka wszystkich.

Idź do oryginalnego materiału